[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiêcopró¿ni³ skrzynkê na kamizelki ratunkowe i wpakowa³ tam Bensona.- Carreraswyszczerzy³zêby.- A pañski pech polega³ na tym, ¿e sta³ pan w³aœnie ko³o tej skrzyni,kiedy tu¿ przedpó³noc¹ wys³aliœmy Wernera, ¿eby siê pozby³ zw³ok.- Czyj to by³ pomys³, ¿eby ten podstawiony facet od Marconiego w Kingstonprzewierci³siê z kabiny radiowej do kana³u wentylacyjnego w pokoju Cerdana i pod³¹czy³s³uchawki doodbiornika telegrafisty? Cerdana, twojego starego, czy twój?- Mojego ojca.- A ta idea konia trojañskiego? Te¿ twojego ojca?- To genialny cz³owiek.Teraz wiem, dlaczego pan nie by³ ciekawy.Pan wiedzia³.- Nietrudno by³o zgadn¹æ - rzek³em ze znu¿eniem.- Przynajmniej wtedy, kiedy ju¿by³oza póŸno.Wszystkie nasze k³opoty naprawdê zaczê³y siê w Carracio.Teraz wiem,dlaczegotragarze byli tak przera¿eni, kiedy jedna skrzynia prawie siê wyœliznê³a zpêtli.Wiem ju¿,dlaczego twój stary by³ tak zainteresowany ³adowni¹.nie dlatego, ¿e chcia³oddaæ czeœæzmar³ym, lecz ¿eby zobaczyæ, jak ustawiono skrzynie, czy jego ludzie bêd¹ siêmogli z nichwydostaæ.A¿ wreszcie wydostali siê wczoraj w nocy i sforsowali uszczelnienieluku.Ilu ichby³o w jednej skrzyni, Carreras?- Dwudziestu.Byli doœæ niewygodnie œciœniêci, biedacy.Myœlê, ¿e spêdziliciê¿kiedwadzieœcia cztery godziny.- Dwudziestu.Dwie skrzynie.A za³adowaliœmy cztery.Co jest w pozosta³ych?- Urz¹dzenia mechaniczne, panie Carter, zwyk³e urz¹dzenia mechaniczne.- Jedno mnie tylko ciekawi.- Tak?- Co siê za tym wszystkim kryje? Porwanie? Okup?-- Nie mam prawa dyskutowaæ z panem na ten temat.- Uœmiechn¹³ siê.-Przynajmniejnie teraz.Zostaje pani tutaj, panno Beresford, czy ¿yczy pani sobie, ¿ebym j¹,hm.odeskortowa³ do rodziców do salonu?- Niech pan zostawi tê pani¹ - rzek³ Marston.- Potrzebna mi jest do sprawowanieopiekinad kapitanem Bullenem przez okr¹g³¹ dobê.W ka¿dej chwili chory mo¿e mieænawrótgor¹czki.- Jak pan chce.- Uk³oni³ siê Susan Beresford.- Dobranoc wszystkim.Drzwi siê zamknê³y.- Wiêc to tak wdarli siê na pok³ad - powiedzia³a Susan Beresford.- Sk¹d pan otymwiedzia³?- Sk¹d wiedzia³em? Nie myœla³a pani chyba, ¿e schowali czterdziestu ludzi wkominie?Jak tylko siê dowiedzieliœmy, ¿e to Carreras i Cerdan, wszystko sta³o siêoczywiste.Dostalisiê na statek w Carracio.Tak samo jak te olbrzymie skrzynie.Dwa i dwa, pannoBeresford,zawsze daj¹ cztery.- Zarumieni³a siê i pos³a³a mi bardzo staromodne spojrzenie,leczzignorowa³em je i ci¹gn¹³em: - Rozumiecie, co to wszystko znaczy?- Pozwólmy mu powiedzieæ, doktorze - rzek³a cierpko panna Beresford.- On poprostuumiera z niecierpliwoœci, ¿eby nam to powiedzieæ.- To znaczy, ¿e chodzi tu o coœ naprawdê wielkiego - oœwiadczy³em powoli.-Wszystkie³adunki, poza wolnymi portami czy pewnymi warunkami przewozu tranzytowego, co wtymwypadku nie wchodzi w grê, musz¹ przejœæ przez kontrolê celn¹.Te skrzynieprzesz³y przezkontrolê celn¹ w Carracio.a to oznacza, ¿e celnicy wiedz¹, co znajduje siê wœrodku.Przypuszczalnie t³umaczy to tak¿e nerwowoœæ naszego agenta.Ale celnicy toprzepuœcili.Dlaczego? Bo mieli takie rozkazy.A kto im da³ rozkaz? Rz¹d.A kto da³ rozkazrz¹dowi?Któ¿by, jeœli nie generalissimus, w koñcu to on sam jest rz¹dem.Generalissimus- ci¹gn¹³emw zamyœleniu - musi za tym staæ.I wszyscy wiemy, ¿e ogromnie potrzebujepieniêdzy.Taksiê zastanawiam.- Nad czym? - spyta³ Marston.- Sam nie wiem.Niech mi pan powie, doktorze, czy ma pan tu jak zaparzyæ herbatêlubkawê?- W ¿yciu nie widzia³em ambulatorium, w którym by to by³o niemo¿liwe, mójch³opcze.- Wyœmienita myœl! - Susan Beresford poderwa³a siê na nogi.- Marzê o fili¿anceherbaty.- Kawy.- Herbaty.- Kawy.Niech pani ust¹pi choremu.To bêdzie dopiero prze¿ycie dla pannyBeresford.Sama zaparzy sobie kawê.Nape³nia siê ekspres do kawy wod¹.- Niech pan przestanie.- Podesz³a do mojego ³Ã³¿ka i spojrza³a na mnie bezwyrazu,powa¿nym wzrokiem.- Pan ma bardzo krótk¹ pamiêæ, panie Carter.Wczorajwieczoremmówi³am panu, ¿e jest mi bardzo, bardzo przykro.Pamiêta pan?- Pamiêtam - przyzna³em.- Przepraszam, panno Beresford.- Susan.- Uœmiechnê³a siê.- Je¿eli chce pan dostaæ swoj¹ kawê.- Szanta¿.- Na mi³oœæ bosk¹, nazywaj j¹ Susan, je¿eli ona tak chce - przerwa³ zirytowanydoktorMarston.- Co za ró¿nica?- Rozkaz doktora - odpar³em zrezygnowany.- W porz¹dku, Susan, przynieœ swojemupacjentowi kawê.- Okolicznoœci nie by³y normalne, jeszcze zd¹¿ê wróciæ donazywania jejpann¹ Beresford.Po piêciu minutach wróci³a z napojem.Spojrza³em na tacê i spyta³em:- Co? Tylko trzy fili¿anki? Powinny byæ cztery.- Cztery?- Cztery.Trzy dla nas i jedna dla naszego przyjaciela za drzwiami.- Naszego przyjaciela.ma pan na myœli stra¿nika?- Kogó¿ by innego?- Zwariowa³ pan, panie Carter?- Jak siê tykaæ, to w obie strony - mrukn¹³ Marston.- Dla ciebie - John.Popatrzy³a na niego zimno, zerknê³a na mnie i rzek³a lodowato:- Zwariowa³eœ? Dlaczego mia³abym zanosiæ temu ³otrowi kawê? Nie zrobiê nic.- Nasz pierwszy oficer nic nie robi bez powodu.- Marston ostro udzieli³ miniespodziewanego poparcia.- Proszê zrobiæ to, o co prosi.Nala³a fili¿ankê kawy, wynios³a j¹ za drzwi i wróci³a po kilku sekundach.- Przyj¹³?-zapyta³em.- Jeszcze jak.Wygl¹da³ tak, jakby przez ostatnie dni nie mia³ do picia nic poza³ykiemwody.- Wierzê.Wyobra¿am sobie, ¿e w tych klatkach nie byli specjalnie zaopatrzeni wprowiant.- Wzi¹³em od niej fili¿ankê kawy, wypi³em i odstawi³em j¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]