[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jonnie podbiegł do powalonego warchlaka i podniósł zakrwawioną maczugę.Okazałosię jednak, że nie wszystkie zwierzęta uciekają w popłochu - za myśliwym bowiem,nie opodal po jego prawej stronie, ukryty w wysokiej trawie, ułożył się dodrzemki zmęczony żerowaniem pięćsetfuntowy odyniec. Jonnie poczuł nagle, że jakieś ogromne cielsko wali się naniego z furią i wgniata w ziemię.Na wpół zduszony dokonywał nadludzkichwysiłków, żeby uwolnić się od potwornego ciężaru.Raz i drugi trafiony kopytemwściekle kwiczącego zwierzęcia, czuł, że próbuje go dosięgnąć ogromnymi, ostrymiszablami.Ogłuszało grzmiące pulsowanie własnej krwi w uszach.Przetaczali siępo ziemi, aż wreszcie Jonniemu udało się dosiąść grzbietu odyńca.Trzymaną wciążkurczowo w ręce maczugą zdzielił zwierzę z całych sił między uszy.Ogłuszonysamiec zwalił się na ziemię.Jonnie zeskoczył zeń i wycofał się tyłem.Zwierzę ztrudem podniosło się, stanęło na niepewnych nogach i, nie widząc przeciwnika,oddaliło się chwiejnym truchtem. Stada nie było już widać.Nie było też koni! Nie ma koni! Jonnie stanął ze zdobyczą w opuszczonej ręce.Niemiał nic: ostrego odłamka skalnego, aby nim oprawić warchlaka, krzemieni, abyrozniecić ogień i upiec zwierzę.I nie miał koni.Czy mogło być gorzej? Bolałygo trochę plecy i twarz, ale poza tym nie odniósł żadnych obrażeń.Wymyślającsobie w duchu, bardziej zawstydzony niż przestraszony tym, co zaszło,Pomaszerował szlakiem zgniecionej przez dziki trawy.Po chwili Jegoprzygnębienie zaczęło mijać, zastępowane przez rosnący optymizm.Zaczął gwizdaćna konie.Nie mogły przecież wciąż galopować przed stadem, musiały gdzieśskręcić w bok. Szedł długo.Zapadał już zmrok, gdy spostrzegł wreszcieskubiącego trawę Wiatrołomu.Koń spojrzał na niego w taki sposób, jakby chciałzapytać: "Gdzieś ty się podziewał?", podszedł i szturchnął go pyskiem.W chwilępóźniej chłopak odnalazł pasącego się niedaleko jucznego konia.Wrócił skrótemdo małego źródełka i rozbił obóz.Zrobił sobie pas i torbę, do której włożyłhubkę, krzemień i kilka małych kamieni z ostrymi krawędziami.Przywiązał mocnyrzemień do dużej maczugi i zamocował ją u pasa.Nie zamierzał dać się zaskoczyćz pustymi rękami na tej rozległej prerii. Tej nocy śniła mu się Chrissie duszona przez dziki, Chrissierozszarpywana przez niedźwiedzie, Chrissie rozdeptywana na miazgę kopytamipędzących koni.a on, bezradny, przyglądał się temu ze zgrozą.8 "Wielkie Miasto", w którym "żyły tysiące ludzi", byłonajprawdopodobniej jeszcze jednym mitem, tak jak potwory.Niemniej jednak Jonniemiał zamiar go poszukać.Gdy brzask rozjaśnił nieco mrok nocy, znów kłusował nawschód.Krajobraz się zmieniał.Zaczęły się pojawiać dziwne wybrzuszenia terenu,zbyt regularne, by były naturalne, toteż Jonnie zboczył z drogi prowadzącej nawschód, aby dokładniej przyjrzeć się jednemu z nich. Zatrzymał się i nie schodząc z grzbietu wierzchowca, pochyliłnad dziwnym tworem.Było to coś w rodzaju pagórka, ale miało z boku otwór,prostokątny.Jakiś wybryk natury? A może otwór okienny? Poza tym cały pagórekporośnięty był trawą.Jonnie zsunął się z konia i obszedł wzniesienie dookołaraz, później drugi, licząc kroki.Pagórek miał prawie trzydzieści pięć krokówdługości i dziesięć kroków szerokości.Jego podstawa najwyraźniej również byłaprostokątna! Zbliżył się do otworu i delikatnie odsunął trawę zasłaniającąjego dolną krawędź.Zajrzał do środka.Wewnątrz było pusto.Cofnął się irozejrzał dookoła.Panowała cisza i spokój.Nie wyglądało na to, że gdzieś czaisię niebezpieczeństwo.Pochylił się, próbując się wczołgać do wnętrza pagórka.Inagle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]