[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Raz dostali wezwanie na szóste piętro bez windy.Wdrapali się na górę, otworzyli drzwi i zobaczyli nieboszczyka o wadze trzystufuntów. - Trzystu funtów? I jak go stamtąd wydostali? Dźwigiem? Pomijając fakt, że i w tej sprawie na pewno kłamała, sam pomysłbył frapujący. Jej z kolei przypadł do gustu mój dźwig.Roześmiała się i -autentyczne! - klepnęła w kolano. - Nie, niezupełnie.Zrobili tak: wysłali ojca na parter ikazali mu pilnować, żeby nikt się nie kręcił po schodach ani nie wchodził zulicy.Ojciec zbiegł na parter, krzyknął, że droga wolna i chciał wracać nagórę.A wtedy usłyszał głośne BUMS! I zaraz potem - BUM BUMS! Popatrzył do góry:karawaniarze spokojnie turlali ciało w dół po schodach, pomagając sobie przy tymnogami.Wyobraża pan sobie? Niech pan pomyśli: wchodzi facet jakby nigdy nic doklatki schodowej, a tu prosto na niego turla się trzystufuntowy nieboszczyk -niezłe, co? - Pani żartuje. Uniosła trzy środkowe palce prawej ręki, dłonią do zewnątrz izaprzeczyła ruchem głowy. - Słowo skauta. - Turlali go po schodach? Przez sześć pięter? - Dokładnie. - No a potem? Musiał być przecież zdrowo poobijany? - Był, oczywiście, ale zawieźli go do kostnicy, zrobili makijażi tak dalej i na drugi dzień na pogrzebie - tak opowiadał ojciec - trup wyglądałjak nowy. Bujda nie bujda, historia była przednia.Dostrzegłem w niejecha talentu narracyjnego France'a.Anna odłożyła przycisk na brzeg stołu. - Chciałby pan obejrzeć jego gabinet? Może pana zaciekawi. - Nawet pani nie wie, panno France, jak marzę o obejrzeniu jegogabinetu! Mówiąc to, do połowy uniosłem się z fotela. Anna prowadziła, za nią kroczyła Pańcia, dalej Saxony, na końcuja.Jest się tym dżentelmenem, nie? W dzieciństwie siadywaliśmy z siostrą i bratem na szczycieschodów pokrytych czerwonym chodnikiem i patrzyliśmy, jak rodzice szykują się dowieczornego wyjścia.Byliśmy już w piżamach i puchatych, brązowych bamboszach, aświatło z holu sięgało zaledwie czubków naszych stóp.Z tej odległości niesłyszeliśmy, co mówią do siebie rodzice, ale czuliśmy się bezpiecznie i sennie,oni zaś wyglądali tak elegancko, tak pięknie.Tylko w takich chwilach ojciec byłdla mnie kimś więcej niż "papą", którego prawie nigdy nie było w domu, a kiedybył, zbyt wylewnie okazywał nam swoją miłość.Nie pamiętałem o tym przez całelata - takie drobne proustowskie wspomnienie, które łatwo ucieka, a tak bardzocieszy przypadkiem odnalezione.Wchodzenie po schodach do gabinetu France'aprzywróciło mi ów obraz z taką siłą, że przez chwilę miałem ochotę usiąść naschodach i przypomnieć sobie, jak to jest.Ciekawe, czy Anna też patrzyła stądna swoich rodziców. Światło zapaliło się, zanim doszedłem do sznytu schodów.Zobaczyłem, jak moje trzy przewodniczki znikają za ciemnym węgłem. - Jesteś tam? - dobiegł mnie głos. Przyspieszyłem kroku i zawołałem: - Tak, tak, jestem tuż za wami. Podłoga była z jasnego, surowego drewna, starannie oheblowanegoi zakonserwowanego: przypominała mi podłogi w domach skandynawskich.Żadnychstołów, krzeseł, boazerii, żadnych obrazów na ścianach.Dom zdawał nie byćpodzielony na dwie osobowości: górną i dolną.Czysta, ascetyczna góra izagracony dół.Wyszedłem zza węgła ściany i ujrzałem światło padające przezwąskie drzwi pokoju.Panowała absolutna cisza.zbliżyłem się do wejścia,przekroczyłem próg i z miejsca doznałem zawodu.W pokoju nie było dosłownie nic,poza wielkim, dębowym żaluzjowym biurkiem i obrotowym krzesłem osadzonym wspecjalnym otworze w podłodze.Na biurku tkwił zielony bibulani i stare,pomarańczowe wieczne pióro Parkera, typ "Lucky Curve".Nic więcej. - Jak tu pusto. - Tak, całkiem inaczej niż w salonie.Ojciec twierdził, żekiedy pracuje, wszystko go rozprasza, więc urządził sobie gabinet właśnie tak. Rozdzwonił się telefon, który stał tuż za drzwiami, Annaprzeprosiła nas i podniosła słuchawkę.Sax podeszła do biurka i przesunęła rękąpo blacie. - Oślepł? Jak to - oślepł? Niemożliwe.Jak to się stało? Jedno spojrzenie na Saxony przekonało mnie, że i onapodsłuchuje.Anna miała napiętą twarz, patrzyła w podłogę.Wydawała się raczejzła niż zmartwiona. - Dobrze już, dobrze.Nie ruszaj się stamtąd, a ja przyjadęnajszybciej jak się da.Co? Nie! Masz siedzieć na miejscu! - Odłożyła słuchawkęi przesunęła ręką po czole.- Przepraszam, ale ktoś z moich znajomych miałwypadek.Muszę natychmiast jechać do szpitala.Podrzucę was do domu. - Bardzo mi przykro.Czy możemy jakoś pomóc? Chętnie. Potrząsnęła głową, patrząc gdzieś za okno. - Nie.To niemożliwe. Zgasiła światło i nie oglądając się na nas pospieszyłakorytarzem w stronę schodów:Rozdział V - Śpisz? - Dotknęła bardzo lekko mojego ramienia, jednympalcem. Przeturlałem się na drugi bok, twarzą do niej.Blask pełniksiężyca wpadał przez okno i żłobił długie białe pasma w jej włosach ibladoniebieskiej nocnej koszuli.Mimo że na wpół spałem, kolor ten przypomniałmi widok pokoju France'a, zanim Anna zapaliła światło. - Ja? Spać? Skądże znowu, Sax, gdzież bym. - Proszę cię, Tomaszu, nie wygłupiaj się.Akurat teraz niechcę, żebyś się wygłupiał.Proszę.? Nie widziałem jej twarzy zbyt wyraźnie, ale po głosie poznałem,jaką ma minę.Oczy jeszcze suche, ale usta już obrócone kącikami w dół: zarazzacznie bardzo szybko mrugać.To był jej niemy znak, że chce, żeby ją dotknąć iprzytulić.A zawsze kiedy to już zrobiłem, przywierała do mnie z całej siły,tak, że aż robiło mi się smutno i zadawałem sobie pytanie, czy mam w tej chwilidość siły dla nas obojga - bo tego właśnie ode mnie oczekiwała. - Wszystko dobrze, mała? Położyłem dłoń na tyle jej głowy, tuż nad karkiem i poczułemczystą gładkość włosów. - Tak, tylko teraz nic nie mów.Przytul mnie mocno i nic niemów. To się już zdarzało.Czasami nocą robiła się malutka iwystraszona, przekonana, że cokolwiek ma w życiu dobrego, zaraz to straci i niebędzie mogła nic na to poradzić.Nazywałem te stany jej "nocnymi lękami".Onasama pierwsza przyznawała, że to wszystko bzdury i czysty masochizm z jejstrony, ale nic nie umiała na to poradzić.Najgorsze, mówiła, było to, że testany przychodziły najczęściej albo wtedy, kiedy czuła nie absolutnieszczęśliwa, albo kiedy była bezdennie smutna i w depresji. Tuląc ją, zastanawiałem się, czy tym razem nie ma tuprzypadkiem mojej winy.Zrobiłem sobie dwusekundowy repley wieczoru u Anny.Notak: demonstracyjny chłód Anny.Parszywe jedzenie.Brak ostatecznej decyzji wsprawie biografii.Niemy flirt między Anną a mną.Co za potwór ze mnie.TuliłemSaxony i całowałem czubek jej głowy.Całe to przypilanie, dotykanie i poczuciewiny sprawiło, że gwałtownie jej zapragnąłem.Przewróciłem ją delikatnie naplecy i podsunąłem koszulę do góry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]