[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czujne, milczące.Wich dłoniach połyskiwały noże.Wszystkie były wychudzone, miały długie, zlepionewłosy i wspomniawszy martwe dzieci, które widział rano, Mingolla poczuł przezmoment strach.Ale tylko przez moment.Jak z rozżarzonych węgli ożywionychpowiewem wiatru, lęk buchnął zeń płomieniem i zamarł sekundę później, stłumionynie przez jakiekolwiek rozumowe pogodzenie się z faktem, lecz przez dostrzeżeniew tych obszarpanych postaciach szansy kapitulacji.Nie palił się do śmierci, azarazem nie chciał wkładać zbyt wiele wysiłku w sprawę przeżycia.Przetrwanie,jak się przekonał, nie było dla duszy kwestią absolutnie pierwszoplanową.Wciążpatrzył na dzieci.Ich ustawienie przywiodło mu na pamięć gromadęNeandertalczyków z Muzeum Historii Naturalnej.Księżyc wciąż był wysoko i dziecirzucały cienie rozmyte jak maźnięcia węglem.W końcu Mingolla odwrócił wzrok;horyzont ukazywał się jako wyraźna linia zielonego mroku. Przewidywał, że zostanie dźgnięty lub popchnięty, by runąćkorkociągiem w dół i roztrzaskać się o wody Rio Dulce, które nabrały podjaśniejącym niebem barwy stalowej.Zamiast tego ktoś przemówił mu do ucha: -Hej, macko. Obok niego siedział w kucki czternasto- albo piętnastoletnichłopak o ciemnej małpiej twarzy obramowanej plątaniną sięgających ramionwłosów.Ubrany w poszarpane szorty.Z wytatuowanym na szyi zwiniętym w kłąbwężem.Przechylił głowę najpierw w jedną, a potem w drugą stronę.Zaintrygowany.Mógł próbować dojrzeć poprzez warstwy pozorów prawdziwego Mingollę.Wydałgardłowy pomruk, uniósł nóż i jął nim kręcić w różne strony, pozwalając Mingollioglądać jego ostrą klingę, która na całej długości skupiała światło księżyca.Wojskowy nóż ogólnego użytku z kastetową rękojeścią.Mingolla parsknął zrozbawieniem. Chłopiec wydawał się.zaniepokojony jego reakcją; pochyliłnóż i trochę się odsunął.- Co tu robisz, człowieku? - zapytał.PrzyszłoMingolli do głowy kilka możliwych odpowiedzi, ale w większości wypowiedzenie ichwymagało zbyt wielkiej energii; wybrał najprostszą.- Podoba mi się tutaj.Podoba mi się ten most. Chłopak koso spojrzał na Mingollę.- Ten most jest magiczny- powiedział.- Wiedziałeś o tym? - Był czas, kiedy mogłem ci uwierzyć - odparł Mingolla. - Musisz mówić powoli, człowieku - nachmurzył się chłopak.- Jak za szybko, to nie rozumiem. Mingolla powtórzył swój komentarz, a chłopak stwierdził: Ty w to wierzysz, gringo.Bo dlaczego tu jesteś? - Płynnymgestem ramienia ukazał wyimaginowane wznoszenie się dalszej części mostu.- Oto,gdzie wędruje teraz most.Nic go nie obchodzi przekraczanie rzeki.Ten tu, jesttylko kawałem białego kamienia.Most oznacza coś zupełnie innego. Mingolla był zaskoczony, słysząc powtórzenie swych myśli zust kogoś, kto aż tak bardzo przypominał małpoluda. - Ja tu przychodzę - ciągnął chłopak - słuchać wiatru,słuchać, jak śpiewa w żelazie.I dowiaduję się z tego rozmaitych rzeczy.Widzęprzyszłość.- Uśmiechnął się, odsłaniając poczerniałe zęby, i wskazał napołudnie, ku Karaibom.- Przyszłość, człowieku, leży w tej stronie. Mingolii spodobał się ten dowcip; poczuł więź z tymchłopakiem, więź z każdym, kogo w podobnym położeniu stać na dowcipy, ale nieprzychodziło mu do głowy, jak wyrazić swoją sympatię.W końcu powiedział: -Dobrze mówisz po angielsku. - Gówno! A co żeś myślał? Że skoro żyjemy w dżungli, togadamy jak zwierzęta? Gówno! - Dziabnął w beton czubkiem swojego noża.- Całeżycie mówiłem po angielsku.Gringos za głupi, żeby się nauczyć hiszpańskiego. Za nimi rozległ się dziewczęcy głos, gardłowy irozkazujący
[ Pobierz całość w formacie PDF ]