[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Jaśnie urodzona markiza de Nementh - Uyyar - przedstawiłHouvenaghel.- Pan Declan Roś aep Maelchlad,rotmistrz rezerwy wojsk konnych jego imperatorskiej mościcesarza Nilfgaardu.Pan Pennycuick, burmistrz Claremont.A to panLeo Bonhart, mój krewniak i dawny komiliton. Bonhart ukłonił się sztywno. - To więc jest owa mała rozbójniczka, która ma nasdziś zabawić - stwierdziła fakt chuda markiza, wpijającw Ciri bladoniebieskie oczy.Głos miała chrapliwy, seksowniewibrujący i okropnie przepity.- Niezbyt piękna, rzekłabym.Alenieźle zbudowana.Całkiem przyjemne.ciałeczko. Ciri szarpnęła się, odepchnęła natrętną rękę, blednącze wściekłości i sycząc jak wąż. - Proszę nie dotykać - rzekł zimno Bonhart.- Niekarmić.Nie drażnić.Nie biorę odpowiedzialności. - Ciałeczko - markiza oblizała wargi, nie zwracającna niego uwagi - można zawsze przywiązać do łóżka,wtedy jest bardziej przystępne.Może byście mi ją odsprzedali,panie Bonhart? Lubimy z moim markizem takie ciałeczka, a panHouyenaghel czyni nam wyrzuty, gdychwytamy tutejsze pasterki i chłopskie dzieci.Markizzresztą nie może już polować na dzieciaki.Nie może biegać, a to zpowodu tych szankrów i kondylomatów, któremu się w kroczu pootwierały. - Dość, dość, Matyldo - rzekł łagodnie, ale szybkoHouvenaghel, widząc na twarzy Bonharta wyraz rosnącegoobrzydzenia.- Musimy już iść do teatru.Panu burmistrzowidoniesiono właśnie, że do miasta wjechał WindsorImbra z oddziałem knechtów barona Casadei.Znaczy, nanas czas. Bonhart wyciągnął z kalety flakonik, przetarł rękawemonyksowy blat stoliczka, wysypał na niego malutkiwzgórek białego proszku.Przyciągnął Ciri za łańcuchprzy obroży. - Wiesz, jak tego używać? Ciri zacisnęła zęby. - Wciągnij do nosa.Albo weź na pośliniony palec iwetrzyj w dziąsło. - Nie! Bonhart nawet nie odwrócił głowy. - Zrobisz to sama - powiedział cicho - albo zrobię toja, ale takim sposobem, by wszyscy obecni mieli uciechę.Masz śluzówkę nie tylko w ustach i w nosie, Szczurzyco.W kilku innych zabawnych miejscach również.Zawołampachołków, każę cię rozebrać, przytrzymać i użyję tych zabawnych miejsc. Markiza de Nementh - Uyvar zaśmiała się gardłowo,patrząc, jak Ciri drżącą ręką sięga po narkotyk. - Zabawne miejsca - powtórzyła i oblizała wargi.-Ciekawy pomysł.Warto by któregoś dnia wypróbować! Ejże,ejże, dziewczyno, ostrożnie, nie trwoń dobrego fisstechu!Zostaw trochę dla mnie! Narkotyk był o wiele silniejszy od tego, któregopróbowała u Szczurów.W kilka chwil po użyciu Ciri ogarnęłaoślepiająca euforia, kształty wyostrzyły kontury, światłoi barwy zakłuły oczy, zapachy podrażniły nos, dźwiękizrobiły się nieznośnie głośne, a wszystko dookoła stało sięnierealne, ulotne niczym senne marzenie.Były schody,były śmierdzące ciężkim kurzem arrasy i tapiserie, byłchrapliwy śmiech markizy de Nementh - Uyvar.Było podwórze,były szybkie krople deszczu na twarzy, szarpnięcieobroży, którą wciąż miała na szyi.Ogromny budynekz drewnianą wieżą i wielkim, obrzydliwie kiczowatymmalunkiem na frontonie.Malunek przedstawiał psy kąsającepotwora - ni to smoka, ni to gryfa, ni to wiwernę.Przed wejściem do budynku byli ludzie.Jeden krzyczałi gestykulował. - To wstrętne! Wstrętne i grzeszne, panie Houyenaghel,by będący niegdyś świątynią przybytek wykorzystywaćdo tak bezbożnego, nieludzkiego i obrzydliwego procederu!Zwierzęta też czują, panie Houvenaghel! Też mająswą godność! To zbrodnia, by dla zysku szczuć jednena drugie ku uciesze gawiedzi! - Uspokójcie się, świątobliwy mężu! I nie wtrącajciemi się do prywatnej przedsiębiorczości! A tak w ogóle, tonie będzie się tu dziś szczuć zwierząt.Ani jednego zwierzęcia!Wyłącznie ludzie! - A to przepraszam. Wewnątrz budynku pełno było ludzi siedzących narzędach ław tworzących amfiteatr.W jego centrum byłwykopany w ziemi dół, koliste zagłębienie o średnicy jakichśtrzydziestu stóp, ostemplowane grubymi balami, otoczonebalustradą.Smród i hałas oszałamiały.Ciri znowu poczułaszarpnięcie obroży, ktoś chwycił ją pod pachy, ktoś popchnął.Nie wiedząc kiedy znalazła się na dnie ostemplowanegobalami dołu, na mocno ubitym piasku. Na arenie. Pierwsze uderzenie minęło, teraz narkotyk jedyniepodniecał i wyostrzał zmysły.Ciri przycisnęła dłonie douszu - wypełniająca ławy amfiteatru ciżba huczała, buczała,gwizdała, hałas był nieznośny.Zobaczyła, że prawyprzegub i przedramię opina jej ciasno skórzany ochraniacz.Nie pamiętała momentu, kiedy go jej zapinano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]