[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obrazek był do połowy pokolorowany: pies naniebiesko, Krang w całości na żółto droga w czerwone fale. - Co by powiedział twój ojciec na widok Zielonego Psapomalowanego na niebiesko! - To była jego wina! Pamiętam to dokładnie, zapytałam kiedyś,czy Zielony Pies był przedtem innego koloru.Ojciec odpowiedział na to, że zanimksiążka powstała, pies był niebieski, ale żebym nikomu o tym nie mówiła bo totajemnica. Pogładziła błękitny korpus - nie wiem, czy psa, czy pamięci poojcu. Patrzyłem na nią i pytałem sam siebie, co z nami będzie.Annamiała trzydzieści sześć lat (w końcu zdobyłem się na odwagę i zapytałem, a ona zkamienną twarzą tak mi właśnie odpowiedziała), a ja trzydzieści jeden, zresztąnie to było najistotniejsze.Jeżeli rzeczywiście chciałbym z nią zostać,musiałbym spędzić resztę życia w Galen.A czy to takie złe? Mógłbym tu pisaćksiążki - może w następnej kolejności o moim ojcu - uczyć angielskiego wgaleńskim gimnazjum, przejechać się gdzieś od czasu da czasu.Zawsze trzeba bybyło w końcu wrócić do Galen, ale ta myśl mnie nie przerażała.Mieszkać w domuidola, kochać się z jego córką, być kimś ważnym dla Galeńczyków - bo kto wie,czy nie skończ jako ich zbawiciel? - Saxony będzie nas musiała wkrótce opuścić, zdajesz sobie ztego sprawę, Tomaszu. Wynurzyłem się z mgły marzeń i zakaszlałem.W piwnicy byłowilgotno i zimno, a gruby sweter zostawiłem na górze, w sypialni. - Co? O czym mówisz? - Mówię, że będzie nas musiała wkrótce opuścić.Ty wieszwszystko o Galen, więc zostaniesz z nami i napiszesz książkę, ale ona nie ma ztym już nic wspólnego.Musi odejść.Mówiła głosem tak opanowanym, takbeznamiętnymi, że aż nie mogłem w to uwierzyć.Mówiąc, kartkowała książeczkę dokolorowania. - Ale dlaczego, Anno? - jęknąłem.No i po jaką cholerą jajęczałem? Cofnąłem jak, zastępując go zdrowym, twardym oburzeniem: - Co to zagadanie? Cisnąłem maskotka do pudła. - Już ci tłumaczyłam Tomaszu - w Galen mogą mieszkać wyłącznieludzie ojca.Ty teraz możesz tu zostać, ale Saxony nie.Ona jest obca. Palnąłem się teatralnie w czoło i spróbowałem obrócić sprawę wżart. - Nie wygłupiaj się, Anno, przemawiasz do mnie jak Bette Davisw "Cicho już, cicho, słodka Chalotte".- Przeszedłem na akcent głupawej damulkiz Południa: - Bardzo mi przykro, Gilbercie, ale Jeanette będzie musiała odejść -roześmiałem się ponownie i zrobiłem głupią minę.Anna w odpowiedzi uśmiechnęłasię słodko. - Nie wygłupiaj się, Anno! Nie opowiadaj głupstw! To żarty,przyznaj się, prawda? Prawda? Po co to głupie gadanie? Co ci za różnica, czy onatu jest, czy jej nie ma? Nic jej nie mówiłem, zapewniam cię.Anna odłożyłamalowanka do pudła i wstała.Zamknęła karton i zapieczętowała go brązową taśmąklejącą, którą przyniosła z góry Zaczęła spokojnie popychać pudło nogą zpowrotem do kąta, ale złapałem ją za przegub ręki i zmusiłem, żeby na mniespojrzała. - Dlaczego? - Dobrze wiesz, dlaczego, Tomaszu.Takie pytania to strataczasu.Poczułem ten sam gniew, którym poraziła wtedy w lesie Ryszarda Lee. W dziesięć minut później doziębiła atmosfera do reszty,oświadczając mi, że muszę już iść, bo ona ma się spotkać z Ryszardem. Ledwo wróciłem do domu, odbyła się karczemna awantura z Saxony.Poszło o jakiś drobiazg, który miałem dla niej załatwić, ale zapomniałem.Jednakfuria, która buchnęła z nas obojga, miała swoje źródła w tym, co tak długotłumiliśmy.Po kilku minutach Saxony była czerwona jak burak, a ja złapałem sięna tym, że zaciskam i rozluźniam pięści, jak zdesperowany małżonek w komediisytuacyjnej. - Ciągle ci to powtarzam, Tomaszu - jeżeli jest ci tutaj takźle, to czemu sobie po prostu nie pójdziesz? - Saxony, nie mogłabyś trochę spuścić z tonu? Nie mówiłemprzecież. - Owszem, mówiłeś.Skoro tam jest tak świetnie, to idź tam!Myślisz, że ja się zachwycam twoim bieganiem na paluszkach od niej do mnie i zpowrotem? Spróbowałem zgromić ją spojrzeniem, ale nie był to najlepszymoment na kto - dłużej - wytrzyma.Odwróciłem wzrok i dopiero po chwili znówspojrzałem na Saxony.Dalej się dąsała. - Czego ty chcesz ode mnie, Sax? - Przestań mi wreszcie zadawać to pytanie! Udajesz bezradnego.Chcesz, żebym ja za ciebie odpowiedziała, ale ja tego nie zrobię! Chcesz, żebymcię stąd wyrzuciła albo zażądała, żebyś ją rzucił i był tylko ze mną.Ale jatego nie zrobię Tomaszu.To ty jesteś wszystkiemu winien.Ty tego chciałeś, więcteraz musisz sam postanowić, co z tym zrobić.Kocham cię i dobrze o tym wiesz.Ale już niedługo będę w stanie znosić tę sytuacje.Uważam, że powinieneś jaknajszybciej podjąć jakąś decyzje - skończyła niemal szeptem, musiałem sięnachylić, żeby wychwycić jej ostatnie słowa.Następne za to biły jak eksplozja,aż odskoczyłem: - Jaki ty jesteś głupi, Tomaszu! Chwilami miałabym ochota cięudusic! Naprawdę jesteś taki głupi? Nie rozumiesz, jak wspaniale mogłoby być namrazem? Skończyłbyś te książka, wyjechalibyśmy stąd i przeżyli sto róinychcudownych żywotów.Nie widzisz, co Anna z tobą robi? Ściąga cię na kolana przedmakabrycznym ołtarzykiem ku czci własnego ojca. - Zaraz, zaraz, Saxony, przecież i ty podobno jesteświelbicielką Fran. - Wiem, wiem, ja też.Ale ja już mam dosyć Marshalla France'a,Tomaszu.Nie chce się kochać ani z książką, ani z marionetką.Chce się kochać ztobą.Możemy robić wszystko, bo wszystko ma swój czas, ale reszta tego czasujest dla nas.Czekaj ! Poczekaj tu chwile! - Wstała z fotela i pokuśtykała dokuchni.Po chwili wróciła z kilkoma marionetkami w ramionach.- Widzisz? Wiesz,po co je zrobiłam? Żeby nie myśleć.Oto cała prawda.Pomyśl, jakie to żałosne,że całymi popołudniami siedzę i dłubie w drewnie, tylko po to, żeby jak najmniejmyśleć, gdzie ty akurat jesteś i co robisz.Kiedy jechaliśmy w te strona, doGalen, po raz pierwszy w życiu nie co dzień zajmowałam się pracą.I to byłocudowne! Lalki mnie nie obchodziły, za dużo działo się z tobą.Wiem, jak taksiążka jest dla ciebie ważna.Wiem, jakie to ważne, żebyś ją skończył. - Nie bardzo cię rozumiem, Sax. - Okej, przepraszam.Pamiętasz pierwszy dzień, kiedy tuprzyjechaliśmy? Ten rożen na wolnym powietrzu? Zagryzłem górną warga i kiwnąłem głową. - Pamiętasz, że ledwo otworzyłam usta do Gąseczki, zarazpowiedziałam jej o książce? - Pamiętam, jeszcze jak! Myślałem, że cię zamorduję.Dlaczegoto zrobiłaś? Przecież się umawialiśmy. Odłożyła marionetki na kanapę i obiema rękami przejechała powłosach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]