[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żeglowaliśmy niemal od świtu, pędząc szybciej od wiatru i ciągnąc sanie nieczęściej niż raz na godzinę.Ponieważ szlak zawiany jest teraz sporymi wydmami,nie jedziemy po zlodowaciałej, równej powierzchni, tylko żeglujemy po śnieżnychfalach.Krzywa Noga siedzi na rufie, naciąga żagiel i śpiewa swą łowiecką pieśń,Białe Jabłko zeskakuje, gdy trzeba trochę popchać (chociaż wydaje się taki małyi tłusty, to jednak w jego ciele drzemie ogromna ilość energii), ja zaś leżę nadziobie i rozkoszuje się rolą pasażera.Brakuje mi Kołowca, ale musze przyznać,że takie żeglowanie jest znacznie przyjemniejsze, niż jazda na jego głowie.Odczasu do czasu rozlega się skrzypienie wiązań, wiatru zaś niemal zupełnie sięnie odczuwa.Cały czas albo przyśpieszamy, albo zwalniamy, ja zaś umilam sobieczas zastanawiając się, jak też Krzywa Noga poradzi sobie z kolejną zaspą. Nasz dzisiejszy obóz jest najbardziej komfortowym, jakizdarzyło mi się widzieć od chwili opuszczenia Wiggikki.Krzywa Noga ma ze sobąmały skórzany namiot, który wraz z Białym Jabłkiem obsypał ze wszystkich stronśniegiem.Teraz, kiedy na środku płonie małe ognisko, jest w nim niemal zaciepło. Zanim skończę, powinienem chyba dodać, że cały dzieńzastanawiałem się co powiedzieć, gdyby ktoś mnie zapytał, co zrobiłem ze swojąrogatą laską.Powiem prawdę - zostawiłem ją po prostu w śniegu.Zupełnie celowo.Krzywa Noga ma swoją kusze, wiec nie będę jej już potrzebował.Była to ostatniarzecz, jaką zabraliśmy ze sobą z jaskini, z wyjątkiem pudełka z białymikostkami.Zostały już tylko trzy.Siedemnasty dzień Najcieplejszy ze wszystkich dotąd.Krzywa Noga i Białe Jabłkotwierdzą, że oni też takiego jeszcze nie widzieli.W południe śnieg zaczął siętopić.Kiedy już zaczęliśmy się obawiać, że utkniemy w miejscu, temperaturapoczęła spadać i po jakimś czasie utworzyła się zamarznięta nawierzchnia, naktórej mogliśmy osiągnąć dużą prędkość. Rozdzieliliśmy miedzy siebie kostki z jaskini, chociaż BiałeJabłko i Krzywa Noga mieli początkowo pewne opory.Potem Białe Jabłko nazbierałtrochę roślin, zaś Krzywa Noga upolował śnieżną małpkę, toteż w sumie mieliśmyprawdziwą ucztę. P ó ź n i e j : Nie mogę spać, wiec wyszedłem na zewnątrz.Jestbardzo jasno.Kiedy zobaczyłem błyszczący śnieg, pomyślałem, że muszą świecićoba księżyce, ale to nie to.Na niebie jest coś, co przypomina słońce, tyle żeświeci od horyzontu po horyzont, srebrzystą chmurą, która przyćmiła swoimblaskiem wszystkie gwiazdy.Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, co to jest:zwierciadło z rozproszonego nad nocną stroną planety metalicznego pyłu.Toniby-słońce jest odbiciem prawdziwego, którego promienie, normalnie ginące wpustce, wracają teraz na ziemie odbite od olbrzymiego lustra.Osiemnasty dzień Kiedy się obudziliśmy temperatura musiała wynosić kilka stopnipowyżej zera i przez cały dzień rosła.Z początku ciągnęliśmy sanie za sobą, alew końcu zostawiliśmy je w spokoju.Poradziłem Krzywej Nodze, by wziął żagiel itakielunek, co też uczynił.Białe Jabłko niósł namiot.Poruszaliśmy się znaczniewolniej, niż saniami i wydawałoby się, że powinno nas to przygnębić, ale wcaletak nie było; skoro nasze sanie nie mogą jechać po tym śniegu, to tym bardziejnie uda się to Wielkim Saniom, które przecież są zbyt duże, by je ciągnąć. Wiec mimo tego, że idziemy noga za nogą, Wielkie Sanie nieoddalają się już od nas.Odnoszę wrażenie, że najbardziej z nas wszystkichzależy na dotarciu do nich Krzywej Nodze.Powiedział mi, że odkąd został kaleką,wydawało mu się, że kiedy nie patrzy akurat w twarze swych współplemieńców, totwarze te zmieniają nagle swój wyraz.Nie mógł już dłużej wśród nich zostać.Jego rana nie jest jeszcze w pełni wyleczona, ale może już zupełnie dobrzechodzić, a nawet jest w stanie kawałek przebiec. Dzisiaj cały dzień szliśmy w kierunku, z którego dobiegał nasodgłos płynącej wody.Moi towarzysze mówią, że zdarzało się już nieraz, że śniegsię topił, ale nigdy nie odbywało się to tak gwałtownie.Wieczorem pokazałem imsrebrny obłok i starałem się wyjaśnić, co to jest.Byli przestraszeni izdumieni, ale nie sądzę, by wiele z tego zrozumieli.Dziewiętnasty dzień Jestem sam.Próbowałem rano iść z nimi, ale po kilku godzinachnie dałem rady.Powiedziałem im, żeby szli dalej beze mnie.Białe Jabłko chciałmnie nieść, ale jestem dla niego stanowczo za ciężki.Wraz z Krzywą Nogą zrobiliz dwóch tyczek i żagla rodzaj noszy, lecz po kilku metrach okazało się, żezraniona kończyna Krzywej Nogi nie wytrzymuje dodatkowego obciążenia.Wtedyoświadczyli, że zostaną ze mną, aż wydobrzeje. Jedynym wyjściem, jakie mi pozostało, było udać, że boje się,iż będą chcieli mnie zabić - tak, jak to Wiggikki czynią ze swymi chorymi.Rzeczywiście, mogli to zrobić bez żadnego problemu; nie miałem sił, by siębronić i oni o tym dobrze wiedzieli.Udawałem, że naprawdę się tego obawiam,toteż wreszcie odeszli, chociaż co chwila oglądali się za siebie.Czuje sięteraz bardzo samotny, ale co miałem zrobić? Nie chciałem, by przeze mniestracili okazje dostania się na Wielkie Sanie, a nie jestem aż takim głupcem, bywierzyć w to, że kiedykolwiek wyzdrowieje.Być może, kiedy uda im się dogonićWielkie Sanie, powiedzą o mnie załodze.Taką mam przynajmniej nadzieje - teraz,kiedy sam już na pewno tam nie dotrę, byłaby to najlepsza rzecz, jaka mogłabymnie spotkać. Przekonałem się, że mogę iść najwyżej pięć minut, potem zaśmusze długo odpoczywać.Urządziłem małe obozowisko, takie samo, jak kiedyś,kiedy też byłem zupełnie sam.Leże teraz na wznak i obserwuje odbite, fałszywesłońce.Rozjaśniony niezwykłą poświatą świat wygląda bardzo dziwnie i wypełnionyjest odgłosami, wydawanymi przez topniejący śnieg.Małe, nocne zwierzątka,których istnienia do tej pory nawet nie podejrzewałem, kręcą się niezdecydowaniepo roziskrzonym śniegu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]