[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza tym, jako zawieszony w w¹skim paœmiepomiêdzy œwiatem ¿ywych a mrocznym œwiatem cieni, móg³ terazstudiowaæ ca³¹ Przyczynowoœæ.Mia³ wprawdzie nieœmia³¹nadziejê, ¿e jego wyrodna córka tym razem zginie, ale pozatym nie poœwiêca³ swej wcale niema³ej mocy, by dowiedzieæsiê czegoœ wiêcej o trzech wêdrowcach, którzy w tej chwiligalopowali desperacko, byle dalej od jego dziedziny.*Pe³na nadziei Liessa spieszy³a wytartymi stopniami,prowadz¹cymi do wydr¹¿onego serca Zmokbergu.Czy¿by w³aœnienadarzy³a siê okazja? Mo¿e znalaz³a klucz, by prze³amaæimpas.klucz do tronu Zmokbergu? S³usznie siê jejnale¿a³, to oczywiste; tradycja jednak pozwala³a rz¹dziæwy³¹cznie mê¿czyznom.Irytowa³o to Liessê, a kiedy wpada³a wgniew, Moc p³ynê³a silniej i smoki by³y wyj¹tkowo wielkie iz³oœliwe.Gdyby mia³a mê¿czyznê, wszystko wygl¹da³oby inaczej.Najlepiej wielkiego i muskularnego, ale o niezbyt g³êbokimumyœle.Kogoœ, kto bêdzie robi³ to, co mu ka¿¹.Najwiêkszy z trójki, uciekaj¹cej w tej chwili ze smoczejkrainy, móg³by siê nadaæ.A jeœli siê oka¿e, ¿e jednaknie, to w koñcu smoki zawsze s¹ g³odne i trzeba jeregularnie karmiæ.A ju¿ ona dopilnuje, ¿eby by³y nale¿yciez³oœliwe.W ka¿dym razie badziej z³oœliwe ni¿ zwykle.Stopnie prowadzi³y pod kamiennym ³ukiem i koñczy³y siêw¹skim podestem pod sklepieniem ogromnej jaskini, gdzieprzebywa³y smoki.Smugi s³oñca z licznych otworów wokó³ œcian przebija³ymrok niby bursztynowe prêty z uwiêzionymi wewn¹trz milionamiz³ocistych owadów.W dole oœwietla³y tylko przejrzyst¹mgie³kê.W górze.Marszowe pierœcienie zaczyna³y siê tak blisko g³owyLiessy, ¿e mog³aby ich dotkn¹æ wyci¹gniêt¹ rêk¹.Tysi¹camipokrywa³y ca³e akry stropu jaskini.Dziesi¹tki murarzypracowa³y przez dziesi¹tki lat, by wbiæ w ska³ê wszystkienity.Pracowali, zwisaj¹c g³owami w dó³ z zamocowanych ju¿pierœcieni.Te jednak by³y niczym w porównaniu zosiemdziesiêcioma oœmioma g³Ã³wnymi obrêczami, skupionymiwokó³ wierzcho³ka kopu³y sklepienia.Dalsze piêædziesi¹tzaginê³o za dawnych dni, gdy zaprzêgi spoconych niewolnikówwci¹ga³y je na miejsce (za pocz¹tków Mocy niewolników nigdynie brakowa³o), a ogromne pierœcienie runê³y w g³¹b, ci¹gn¹cza sob¹ swych nieszczêsnych operatorów.Mimo to zamocowano ich osiemdziesi¹t osiem, wielkichjak têcza i pordzewia³ych jak krew.Z nich.Smoki wyczuwaj¹ obecnoœæ Liessy.Powietrze œwiszczewokó³ jaskini, gdy osiemdziesi¹t osiem par wielkich skrzyde³rozwija siê niczym skomplikowana ³amig³Ã³wka.Z wielkichg³Ã³w spogl¹daj¹ na kobietê ogromne, zielone, fasetowe oczy.Bestie wci¹¿ s¹ nieco przejrzyste.Mê¿czyŸni zdejmuj¹ zwieszaka hakbuty, a Liessa wytê¿a umys³ ku pe³nejwizualizacji.Nad ni¹, w stêch³ym powietrzu, smoki staj¹siê ca³kowicie widzialne; spi¿owe ³uski mêtnie odbijaj¹sztychy s³onecznych promieni.Umys³ jej pulsuje, ale teraz,gdy Moc p³ynie szerok¹ strug¹, nie zmniejszaj¹c niemalkoncentracji potrafi myœleæ o innych sprawach.Ona równie¿ zapina hakbuty, po czym z gracj¹ staje narêkach, a haki z cichym brzêkiem zaczepiaj¹ o marszowepierœcienie w stropie.Tyle ¿e teraz jest on pod³og¹.Œwiat siê zmieni³.Liessastoi na dnie g³êbokiej kotliny czy krateru, o pod³o¿uwyk³adanym niewielkimi pierœcieniami.JeŸdŸcy smokówmaszeruj¹ ju¿ rozko³ysanym krokiem.Poœrodku kotliny czekana nich stado potê¿nych wierzchowców.Daleko w górze widaæska³y dna jaskini, odbarwione przez wiekowe pok³ady smoczychodchodów.Posuwistym krokiem, który z czasem staje siê drug¹ natur¹,Liessa podchodzi do swego smoka, Laolitha.Zwierzê odwracaku niej koñsk¹ g³owê.Skóra b³yszczy mu od smalcu.To by³o przyjemne, odzywa siê w jej myœlach.- Mówi³am ci chyba, ¿e nie ¿yczê sobie lotów bez nadzoru!- rzuca gniewnie Liessa.By³em g³odny, Liesso.- Opanuj swój g³Ã³d.Wkrótce bêdziesz móg³ jeœæ konie.Uprz¹¿ wchodzi nam w zêby.Nie bêdzie wojowników? Lubimywojowników.Liessa schodzi po drabince siod³owej i splata nogi wokó³skórzastej szyi Laolitha.- Wojownik nale¿y do mnie.Jest z nim jeszcze dwóchinnych i tych mo¿ecie zjeœæ.Jeden to chyba jakiœ mag -dodaje dla zachêty.Wiesz przecie¿, jak to jest z magami, burczy smok.Pó³godziny po jedzeniu ma siê apetyt na nastêpnego.Rozk³ada skrzyd³a i opada.- Doganiaj¹ nas! - wrzasn¹³ Rincewind.Pochyli³ siênisko nad koñsk¹ grzyw¹ i jêkn¹³.Dwukwiat próbowa³ niezostawaæ w tyle, ale jednoczeœnie wykrêca³ g³owê, by popatrzeæna lataj¹ce bestie.- Nie rozumiesz? - Turysta stara³ siê przekrzyczeæ g³oœnyszum skrzyde³.- Przez ca³e ¿ycie chcia³em zobaczyæ smoki!- Od œrodka? - zapyta³ Rincewind.- Zamknij siêi jedŸ!Potrz¹sn¹³ uzd¹ i spojrza³ przed siebie, na pobliskilas.Próbowa³ sam¹ si³¹ woli przyci¹gn¹æ go bli¿ej.Poddrzewami bêd¹ bezpieczni.Pod drzewami ¿aden smok nie potrafilataæ.Us³ysza³ trzask skrzyde³, a potem obj¹³ go cieñ.Pochyli³siê instynktownie i poczu³ szarpniêcie bólu, gdy coœ ostregowykreœli³o mu liniê w poprzek ramion.Z ty³u krzykn¹³ Hrun, lecz by³ to raczej ryk wœciek³oœcini¿ jêk bólu.Barbarzyñca zeskoczy³ we wrzosy i wyrwa³czarny miecz Kring.Uniós³ broñ, a jeden ze smoków wykrêci³do kolejnego niskiego przelotu.- ¯adna wredna jaszczura mnie nie dostanie! - zagrzmia³barbarzyñca.Rincewind wyci¹gn¹³ ramiê i pochwyci³ cugle Dwukwiata.- ChodŸ! - sykn¹³.- Ale smoki.- westchn¹³ z zachwytem Dwukwiat.- Niech licho porwie.- zacz¹³ mag i zamar³.Jeszczejeden smok oderwa³ siê od kr¹¿¹cych w górze punktów iszybowa³ ku nim.Rincewind puœci³ konia Dwukwiata, zakl¹³ zgorycz¹, spi¹³ ostrogami wierzchowca i samotnie popêdzi³ wstronê drzew.Nie obejrza³ siê, s³ysz¹c ha³as za plecami, akiedy przemkn¹³ cieñ nad nim, tylko jêkn¹³ s³abo i próbowa³skryæ siê w koñskiej grzywie.I wtedy, zamiast przeszywaj¹cego, straszliwego bólu,jakiego oczekiwa³, poczu³ liczne drobne uk³ucia - toprzera¿ony rumak wpad³ pod pierwsze ga³êzie lasu.Mag stara³siê utrzymaæ w siodle, lecz jakaœ sztywniejsza od innychga³¹Ÿ zrzuci³a go na ziemiê.Ostatnim dŸwiêkiem, jakius³ysza³, by³ piskliwy, gadzi wrzask zawodu i drapanieszponów rozczesuj¹cych liœcie na czubkach drzew.Potempoch³onê³y go b³yskaj¹ce, niebieskie œwiat³a nieœwiadomoœci.*Kiedy siê ockn¹³, obserwowa³ go smok.A przynajmniejpatrzy³ mniej wiêcej w jego stronê.Rincewind stêkn¹³ ipróbowa³ ³opatkami zagrzebaæ siê w mchu.Ostry bólodebra³ mu oddech.Spojrza³ na smoka poprzez mg³ê cierpienia i strachu.Potwór zwisa³ z ga³êzi wielkiego, uschniêtego dêbu,kilkaset stóp od maga.Br¹zowoz³ote skrzyd³a owin¹³ œciœlewokó³ tu³owia, ale pod³u¿ny koñski ³eb przytwierdzony dod³ugiej, przedziwnie giêtkiej szyi obraca³ na wszystkiestrony na d³ugiej.Obserwowa³ las.By³ te¿ pó³przezroczysty.Chocia¿ s³oñce odbija³o siêod jego ³usek, Rincewind wyraŸnie dostrzega³ za smokiemga³êzie.Na jednej z nich siedzia³ cz³owiek, przy wisz¹cym gadzieprzypominaj¹cy raczej kar³a.Wydawa³ siê nagi, jeœli nieliczyæ d³ugich butów, ma³ego, skórzanego woreczka wokolicach lêdŸwi i he³mu z wysokim grzebieniem.Od niechceniawymachiwa³ mieczem i ponad koronami drzew spogl¹da³ w górê zmin¹ kogoœ, komu powierzono nudne i niewdziêczne zadanie.Jakiœ chrz¹szcz podj¹³ pracowit¹ wspinaczkê po nodzeRincewinda.Mag zastanawia³ siê, na ile groŸny jest po³owiczniematerialny smok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]