[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Łuczniczka westchnęła ciężko. - Będziemy wisieć - powiedziała. - Dlaczego tak sądzisz? - Tu przecie Nilfgaard.A już drugi miesiąc idzie, jakja strzelam przeważną miarą do Nilfgaardczyków. - Tu jest Taussaint, nie Nilfgaard - Geralt pomacałbok głowy, odjął rękę całą we krwi. - Cholera.Co tam jest, zobacz, Milva?Łuczniczka przyjrzała się uważnie i krytycznie. - Tylko ucho ci urwało - stwierdziła wreszcie.- Niema się czym przejmować. - Łatwo ci mówić.Ja bardzo lubiłem to ucho.Pomóżmi czymś to owiązać, bo mi ciecze za kołnierz.Gdzie sąJaskier i Angouleme? - W chałupie, z pielgrzymami.O, zaraza.Załomotały kopyta, z mgły wyłonili się trzej jeźdźcy nabojowych rumakach, powiewający w galopie płaszczamii proporcami.Nim jeszcze przebrzmiał ich bojowy krzyk,Geralt ucapił Milvę za ramię i wciągnął ją pod wóz.Niebyło żartów z kimś, kto szarżował uzbrojony w kopięo długości czternastu stóp, dającą efektywny zasięgdziesięciu stóp przed głowę konia. - Wyłazić! - Rumaki rycerzy ryły podkowami ziemięwokół wozu.- Rzucić broń i wyłazić! - Będziemy wisieć - mruknęła Milva.Mogła mieć rację. - Ha, opryszki! - zaryczał brzękliwie jeden z rycerzy,noszący na tarczy czarną byczą głowę na srebrnym polu. - Ha, łajdacy! Na honor, będziecie wisieć! - Na honor! - zapiał młodzieńczym głosem drugi,z tarczą jednolicie błękitną.- Na miejscu ich rozsiekajmy! - Hola, hola! Stać! Z mgły wyłonił się na Bucefale Rycerz Szachownicy.Udało mu się wreszcie podnieść wykrzywioną zasłonę hełmu,spod której wyglądały teraz bujne płowe wąsy. - Uwolnijcie ich co żywo! - zawołał.- To nie sągrasanci, lecz prawi i uczciwi ludzie.Niewiasta mężniestawała w obronie pielgrzymów.A ten kawaler to dobry rycerz! - Dobry rycerz? - Bycza Głowa podniósł zasłonę hełmu,przyjrzał się Geraltowi nader niedowierzająco.- Nahonor! Nie może to być! - Na honor! - Rycerz Szachownicy walnął się wnapierśnik pancerną pięścią.- Może to być, parol daję! Mężnyten kawaler życie mi zratował w opresji, gdym przezhultajów na ziemię był zwalon.Zwie się Geralt z Rivii. - Herbu? - Nie wolno mi wyjawiać - burknął Wiedźmin - niprawdziwego imienia, ni klejnotu.Uczyniłem ślub rycerski.Jestem błędny Geralt. - Ooo! - wrzasnął nagle znajomy bezczelny głos.-Popatrzcie, co też kot przyniósł! Ha, mówiłam ci, ciotka, żeWiedźmin przybędzie nam w sukurs! - I w samą porę! - krzyknął nadchodzący z Angoulemei grupką przestraszonych pielgrzymów Jaskier, niosącylutnię i swój nieodłączny tubus.- Ni o sekundę zawcześnie.Masz dobre wyczucie dramatyzmu, Geralt.Powinieneśpisać sztuki dla teatrów! Zamilkł nagle.Bycza Głowa pochylił się w siodle, oczymu zabłysły. - Wicehrabia Julian? - Baron de Peyrac-Peyran? Zza dębów wyłoniło się następnych dwóch rycerzy.Jeden, w gamczkowym hełmie ozdobionym wielce udatnąpodobizną białego łabędzia z rozłożonymi skrzydłami,prowadził na arkanie dwóch jeńców.Drugi rycerz, błędny,ale praktyczny, przygotowywał stryczki i wypatrywał dobrej gałęzi. - Ani Słowik - Angouleme zauważyła spojrzenie wiedźmina -ani Schirru.Szkoda. - Szkoda - przyznał Geralt.- Ale spróbujemy naprawić.Panie rycerzu. Ale Bycza Głowa - czy raczej baron de Peyrac-Peyran- nie zwracał na niego uwagi.Widział, zdawałoby się, tylko Jaskra. - Na honor - powiedział przeciągle.- Nie myli mniewzrok! To pan wicehrabia Julian we własnej osobie.Ha!Ucieszy się księżna pani! - Kto to jest wicehrabia Julian? - zaciekawił sięWiedźmin. - To ja jestem - powiedział półgębkiem Jaskier.- Niemieszaj się do tego, Geralt. - Ucieszy się pani Anarietta - powtórzył baron dePeyrac-Peyran.- Ha, na honor! Zabieramy was wszystkich dozamku Beauclair.Tylko bez wymówek, wicehrabio, żadnym wymówkom ucha nie dam! - Część grasantów zbiegła - Geralt pozwolił sobie nadość zimny ton.- Najpierw proponuję ich wyłapać.Potempomyślimy, co robić z tak interesująco zaczętym dniem.Co wy na to, panie baronie? - Na honor - rzekł Bycza Głowa - nie będzie z tegonic.Pościg jest niemożliwy.Przestępcy zbiegli za strumień,a nam za strumień nogą nawet stąpnąć nie lza, nawetskrawkiem kopyta.Tamta część Lasu Myrkyid jestnietykalnym sanktuarium, a to w myśl kompaktatów zawartychz druidami przez łaskawie panującą nad Toussaintjej miłość księżnę Annę Henriettę. - Zbójcy tam uciekli, cholera! - przerwał Geralt,robiąc się wściekły.- Będą w tym nietykalnym sanktuariummordować! A wy mi tu o jakichś kompaktatach. - Daliśmy słowo rycerskie! - baronowi de Peyrac-Peyran,jak się okazywało, bardziej przystawałaby w tarczybarania, niż bycza głowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]