[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatrzymał się na chwilę, rozejrzał dookoła.Usłyszała nagłe wrzask.Wrzask kota! Dłoń Carol bezwiednie zamknęła usta.Dziewczynka złapała oddech i wstrzymała go.Pomyślała, że być może, właśnie to przy ciągnęło tutaj Johnny'ego - pisk Moggita, wciśniętego w jakąś dziurę, uwięzionego i przymierającego głodem w tym rumowisku. Carol zastanawiała się, czy nie odpowiedzieć głośno na to dziwne, chrapliwe miauczenie, ale doszła do wniosku, że lepiej tego nie robić.Kot mógłby zacząć gwałtownie się miotać i wpaść w jeszcze gorszy potrzask. Wstrzymując oddech, dziewczynka przekroczyła twardo ubitą, zakurzoną drogę, kierując się ku temu, co ongiś stanowiło szeroki wjazd na podwórze.Obecnie luka wypełniona była masą porozwalanych kamieni. Ślizgając się na potłuczonych cegłach i kamieniach, Carol ruszyła w głąb wyraźnie widocznej ścieżki wśród krzewów, wydeptanej, jak przypuszczała, przez Johnny'ego. Droga ta wiodła przez tunel gęstwiny, pośród pajęczyn i kurzu, gdzie światło nie miało dostępu; siedmioletnia Carol niemal dusiła się, przedzierając się naprzód.Jednak nie mogła zemdleć, piski Moggita gnały ją naprzód.Aż wreszcie przebiła się przez krzaki w blask słońca i zobaczyła Johnny'ego, siedzącego na środku łąki. Ujrzała także. .To, czym się otaczał.Choć w pierwszej chwili właściwie tego nie widziała, bowiem jej dziecięcy umysł nie potrafił tego pojąć. Nie mogła uwierzyć, że Moggit ze śnieżnobiałym brzuchem i łapkami, puszystym ogonem i pyszczkiem podobnym do maski Samotnego Jeźdźca z filmu, z gładkim, lśniącym czarno grzbietem, szyją i uszami.i ten torturowany, wiszący stwór - to ten sam Moggit. Carol o mało nie zemdlała; cofnęła się i upadła za jakimś fragmentem ściany, potrącając cegłę.Johnny usłyszał hałas.Rozejrzał się wokoło.W pierwszej chwili nie zauważył jej.Jednak Carol wciąż go widziała: jego nabrzmiałą twarz, wytrzeszczone, beznamiętne oczy i krwawe ręce jak szpony.Na murze obok miejsca, gdzie siedział, leżał otwarty scyzoryk, a jedna ręka ściskała zaostrzony patyk, zabarwiony czerwienią. I nadal widziała też Moggita.Moggita, z tylnymi łapami ledwie dotykającymi ziemi, tańczącego konwulsyjnie, aby utrzymać się prosto i nie pozwolić, by na szyi zacisnęła się druciana pętla, zwisająca z gałęzi czarnego bzu! Jedno żółte oko wisiało na strzępie tkanki, ociekając wilgocią i kołysząc się na mokrej sierści policzka; a tłusty biały brzuch był teraz chudy i purpurowy, zaś spomiędzy rozprutej skóry wylewała się garść błyszczących, czarno-czerwono-żółtych wnętrzności! Ale był tam nie tylko Moggit.Mianowicie dwa ulubione gołębie ojca Carol, zwisające bezwładnie z innych gałęzi, z wykręconymi skrzydłami.A także jeż, jeszcze żywy, lecz przyszpilony do ziemi zardzewiałym żelaznym prętem, tak że miotał się szaleńczo wokół własnej osi w agonii bez końca, charcząc przerażająco.Dostrzegła jeszcze inne ofiary. Johnny zadowolony, że nikogo nie ma w pobliżu, wrócił do swej "zabawy".Przez zachodzące łzami oczy Carol widziała, jak wstaje, chwyta w jedną rękę martwego gołębia i wbija patyk w zimne już zwłoki.I wpycha ten patyk w nieczułe ciało, jak gdyby.jak gdyby wcale nie było nieczułe! Jakby naprawdę wierzył, że ta zbroczona krwią, sztywna istota z przetrąconymi kośćmi nadal żyje.A przez cały czas śmiał się i mówił, i mruczał coś do tych nieszczęsnych, torturowanych, żywych lub martwych, bądź pozostających na granicy śmierci stworzeń, nie zważając ani trochę na ich udręki, rzeczywiste czy wyimaginowane. Dziewczynka pojęła teraz nieco z istoty tej zabawy.Domyśliła się, że zamęczywszy zwierzę na śmierć, Johnny nie mógł pogodzić się z tym, że mu uciekło i nadal je torturował w tym ciemnym drugim świecie! Tak oto Carol jako pierwsza poznała prawdę o swoim przyrodnim bracie, choć nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.Sama będąc dzieckiem, uznała to tylko za dziecięcy wybryk. A jednak Moggit, biedny Moggit! Dotarło do niej w końcu, że to umęczone, na wpół wypatroszone stworzenie to jej kochany kot, coraz bliższy śmierci.I dłużej nie mogła tego znieść. - Moggit! - wrzasnęła na całe gardło.- Johnny, nienawidzę cię! Och, jak cię nienawidzę! Podniosła się, zatoczyła i odzyskawszy równowagę, rzuciła się ku niemu, chwytając kanciastą połówkę cegły.Johnny wreszcie ją spostrzegł i jego zarumieniona twarz nagle pobladła.Złapał swój scyzoryk - nie po to, aby użyć go przeciw niej, lecz z zamysłem zgoła innym, może jeszcze gorszym - i jął przerzynać sznurek, który naginał do ziemi gałąź z Moggitem. Pojedyncze włókna pękały, lecz całość trzymała się jeszcze.W nagłej furii Johnny szarpał sznurem w jedną i drugą stronę, a Moggita unosiło i kręciło jak jakiś gałgan, Ochrypłe kocie wrzaski ustały dopiero, kiedy drut wpił się w otartą do żywego mięsa szyję. Po chwili Johnny sapnął triumfalnie, nóż przeciął sznurek, a Moggit wystrzelił w górę, dławiąc się i parskając przez moment, aż zaciskająca się pętla dokończyła dzieła.Lecz Johnny był tak pochłonięty mordowaniem kota, że Carol zdążyła go dopaść.Machając na oślep rękoma, runęła na niego, atakując ostrymi paznokcia mi i cegłą zaciśniętą w drugiej dłoni! Ostry odłamek cegły uderzył go w czoło i zwalił z nóg.Po chwili znów usiadł, potrząsając głową i rozglądając się za swym nożem.Jego oczy płonęły i miotały iskry. - Najpierw Moggit, a teraz ty! - zagroził. Podniósł się niepewnie, z rozciętego czoła ciekła krew.Dostrzegł scyzoryk i skoczył po niego.I w tej samej chwili Carol uświadomiła sobie, że znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.Johnny nie mógł pozwolić jej, by powiedziała rodzicom, co widziała.A istniał tylko jeden sposób, aby ją powstrzymać. Po raz ostatni ogarnąwszy wzrokiem całą scenę - biednego Moggita, powieszonego i kołyszącego się na gałęzi czarnego bzu, wyczerpanego jeża, wydającego ostatnie tchnienie, i nieżywe, okaleczone ptaki, wiszące rzędem - odwróciła się i rzuciła do ucieczki.Przedzierając się przez tunel wśród krzewów, by wydostać się poza ruiny, miała wrażenie, że brat jest tuż za nią. Johnny wiedział, że jeżeli Carol dotrze pierwsza do domu, sprowadzi kogoś, żeby to zobaczył.A do tego nie mógł dopuścić. Odciął szybko Moggita i ptaki, po czym wyrwał z ziemi pręt przebijający jeża.Ciężko dysząc pod wpływem szalonego tempa swych wysiłków i ogarniającej go wściekłości, wrzucił to wszystko do głębokiej, zatęchłej studni, której drewniana pokrywa po części już zbutwiała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]