[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jego tłusta, rozlazła twarz nabrała nagle ostrości. - Zabiję cię, jeśli będziesz sobie ze mnie kpił! - ostrzegł. - Już od dawna z niczego nie kpiłem. - Kiedyś ludzie wrócą do tego świata.Odnajdą nas tutaj, awtedy zniszczymy te bestie, jak to już kiedyś uczyniliśmy i wzniesiemy nowe,sięgające gwiazd miasta. - Rozumiem - powiedziałem - ale my jednak sobie stąd pójdziemy. Nie wiem, co mu wtedy strzeliło do głowy - w każdym bądź raziebyłem zaskoczony, że zdecydował się mnie zaatakować.Być może uczynił takdlatego, że nie wierzyłem w spełnienie jego marzenia; wydaje mi się jednak, iżwiększy wpływ na jego decyzję miało to, że rozwiązałem rękawy mego kombinezonu izałożyłem na siebie jego górną część.Zobaczył wtedy, że ubrany jestem tak, jakludzie z Wielkich Sań i pomyślał pewnie, że jestem jednym z tych, na którychczekał i że mam zamiar go tutaj zostawić. Cokolwiek było tego przyczyną, w każdym razie gwałtownym ruchemwysunął w moim kierunku swoją laskę, która w tej samej chwili zaczęłabłyskawicznie rosnąć, tak że jej rogata głowa zdawała się lecieć w powietrzuniczym na skrzydłach.Zasłoniłem się moją laską, a ta niespodziewanie ożyła wmoim ręku; znowu czułem wyraźnie, że ściskam w dłoni smukłe, muskularne ciałojakiegoś zwierzęcia.Owinęła się wokół laski karła i razem rosły coraz bardziej,będąc się zawzięcie wygiętymi rogami. Powiedziałem już, że laska była zimna, teraz jednak stała sięjeszcze zimniejsza, bardziej od najbardziej zmrożonego lodu, jakiegokiedykolwiek zdarzyło mi się dotknąć, ja jednak zdawałem sobie sprawę, że nie otemperaturę tu chodzi, a o coś zupełnie innego; o odciąganie energii, któregoefekty można porównać tylko do przejmującego zimna. Laska karła - być może dlatego, że była po prostu dłuższa -zaczęła się odginać do tyłu. Spojrzałem na jego twarz i zobaczyłem, że wykrzywił ją grymasbólu.Ściskał swą broń obiema rękami, pot kapał mu z tłustych podbródków, laskijednak coraz bardziej przeginały się w jego stronę, ja zaś czułem, jak corazmniej pozostaje we mnie sił.Wydawało mi się, że moja energia życiowa szybkimstrumieniem spływa po dłoni na laskę. Wkrótce rogate głowy były już tuż przy nim i moja odgięta sięnagle wstecz i uderzyła w niego z całych sił.Puścił laskę, ale za późno: smukłerogi przebiły go na wylot.Gdy umierał, odczułem wielkie zadowolenie i chwilowyprzypływ niezwykłej siły, który jednak pozostawił mnie drżącego i ledwotrzymającego się na nogach. Nie rozmawiałem o tej walce z Cim i Ketinem, ale wieczorem,kiedy rozłożyliśmy się obozem, oni pierwsi zaczęli o tym mówić.Okazało się, żewidzieli zupełnie coś innego, niż ja.Obydwoje twierdzą zgodnie, że po prostu onskierował swoją laskę na mnie, ja swoją na niego i po chwili on padł martwy.Niewiem, co o tym myśleć, chociaż nawet jeszcze w trakcie walki wydawało mi się, żetoczy się ona poza obrębem otaczającego nas świata. Opuściliśmy miasto zaraz po śmierci karła.Min, którego nazwałswoim wezyrem przyszedł do nas i zapytał, czy mamy zamiar zrównać z ziemiąresztki pałacu.Nie miałem siły wykrztusić z siebie choćby jednego słowa, więcCim odpowiedziała za mnie, że nie, nie mamy takiego zamiaru. - To właściwie i tak nie ma już żadnego znaczenia - powiedział.- Z tego, co zostało, wybudujemy grobowiec dla Mantry. Ketin chciał jak najprędzej wyjść na zewnątrz i przynaglałmnie, żebym wskazał mu drogę.Kiedy wreszcie ruszyliśmy, usłyszałem za sobąchrzęst i zgrzyt poruszających się maszyn.Sądziłem, że przystąpiły na nowo doniszczenia pałacu, ale gdy się obejrzałem zobaczyłem, że idą za nami. Przeszedłem jakoś pół kilometra, ale na nic więcej nie było jużmnie stać.Kołowiec wziął mnie w swe olbrzymie ręce i posadził na swojej głowie,tak samo jak wtedy, kiedy go znalazłem.Zmieściliby się tu jeszcze zarównoKetin, jak i Cim, ale byli zbyt przestraszeni, by pozwolić się posadzić. W zadziwiająco krótkim czasie dotarliśmy do granicy miasta.Wpewnej chwili zarówno budynki, jak i rozjaśniające je światło zostały za nami,my zaś znaleźliśmy się na dnie jaskini.Maszyny ryczały potężnymi głosami,wspinając się na zwalone ze stropu głazy, Ketin zaś i Cim musieli zdrowowyciągać nogi, by za nimi nadążyć.Niebawem weszliśmy w prowadzący na zewnątrzkorytarz.Stalowe grzbiety maszyn strącały ze sklepienia gęste niczym lasstalaktyty, toteż naszej wędrówce towarzyszył wzmacniany wielokrotnym echem huki łoskot spadającego gruzu. Nagle zrobiło się zupełnie zimno, a wraz z pierwszym podmuchemświeżego powietrza doleciał mnie charakterystyczny zapach śniegu.Zapiąłemdokładniej kombinezon.Minęliśmy jeszcze jeden zakręt i przed nami dojrzałemotwór jaskini i zaczynającą się zaraz za nim białą przestrzeń.Obawiałem się,czy przypadkiem nie wyjdziemy na zewnątrz nocą, ale okazało się, że jest topopołudnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]