[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypomniał sobie opowieść Tio Moisesa o pilocie i w głębi duszy wybuchnąłśmiechem.W pewnym sensie jego przyjaciel - facet, o którym wspominał wniewysłanym liście miał rację w sprawie wojny, w sprawie świata.Były przesyconewzorami, celowością, zbiegami okoliczności i cyklami, które zdawały sięwskazywać na działalność jakiejś siły magicznej.Ale te rzeczy stanowiłyrezultat subtelnego procesu naturalnego.Im dłużej żyjesz, im obfitsze maszdoświadczenia, tym bardziej skomplikowane staje się twe życie, i w końcuzapadasz w gęstwę tak wielu powikłań, pajęczynę okoliczności, emocji i wydarzeń,że nic już nie jest proste i wszystko staje się kwestią interpretacji.Interpretacja jednak to strata czasu.Nawet najbardziej logiczna z interpretacjijest ledwie próbą zamknięcia tajemnicy w klatce i zatrzaśnięcia za nią drzwi.Wcale nie czyni życia mniej tajemniczym.I równie bezcelowe jest doszukiwaniesię wzorów, poleganie na nich, stosowanie się do mistycznych wskazówek, którezdają się narzucać.Jedynym sensownym trybem postępowania jest przyjęciestrategii obronnej.Godząc się z tajemnicą, niemożnością zrozumienia twejsytuacji, musisz się zarazem przed tym bronić.Rozpiąć swą sieć tam, skąd możeprzyjść atak, zaktywizować czujniki.Musisz stać się potworem we własnymlabiryncie, bestią równie brutalną i przebiegłą, jak los, którego próbujeszuniknąć.Chodziło o rodzaj wojowniczej akceptacji, której pilot Tio Moisesa niemiał okazji zademonstrować i której samemu Mingolli, choć przytrafiła mu sięokazja, też nie udało się zademonstrować.Teraz to pojmował.Reagował wnajlepszym razie na niebezpieczeństwo, ale nigdy go nie wyzywał ani też niezwalczał przemyślnością.Lecz sądził, że od tej chwili będzie to umiał czynić. Odwrócił się ku chłopcu, sądząc, że ten może docenićpodobny ogląd "magii", i kątem oka dostrzegł ruch.Gracela.Zbliżająca się dopleców chłopaka z trzymanym nisko, gotowym do dźgnięcia nożem.OdruchowoMingolla wyrzucił w górę swą obolałą rękę, by zablokować cios.Nóż drasnął kantjego dłoni, odskoczył w górę i przeciął bark chłopca. Ból w dłoni Mingolli był rozdzierający i na moment gozaślepił, ale zaraz potem, gdy chwycił ramię Graceli, by zapobiec następnemuuderzeniu, doznał innego uczucia, niemal zupełnie przytłumionego przez ból.Sądził, że istota w jego dłoni jest martwa, lecz teraz czuł, jak się trzepoczemiędzy krawędziami rany wyciekając wraz z oblewającą nadgarstek obfitą strugąkrwi.Próbowała wpełznąć na powrót do środka wijąc się pod prąd, ale jego sercetłoczyło krew zbyt mocno.W końcu zginęła, rozpryskując się o biały kamieńmostu. Nim zdołał doznać ulgi, zaskoczenia, albo w jakikolwieksposób wchłonąć to, co się stało, Gracela spróbowała się wyrwać.Mingollaklęknął, ściągnął ją na dół, walnął o most dłonią trzymającą nóż, ten zaśodleciał na bok.Gracela szarpała się wściekle, mierząc pazurami w jego twarz, apozostałe dzieci przesunęły się do przodu.Przycisnąwszy gardło Graceli lewąręką, Mingolla prawą podniósł nóż i przytknął czubek do gardła dziewczyny.Dzieci zatrzymały się w miejscu, a Gracela zwiotczała.Czuł, jak drży.Łzywyorały smugi w brudzie na jej policzkach.Mała, przestraszona dziewczynka;wcale nie czarownica. - Puaa! - powiedział chłopiec.Wstał na nogi trzymając sięza ramię i przeszył Gracelę wzrokiem. - Coś poważnego? - zapytał Mingolla.- Z barkiem? Chłopiec obejrzał jasną krew na czubkach swoich placów.Boli - powiedział.- Przesunął się tak, by stanąć nad Gracelą, i uśmiechnął się.Potem rozpiął górny guzik swoich szortów. Gracela zesztywniała. - Co robisz? - niespodziewanie Mingolla poczuł sięodpowiedzialny za dziewczynę. - Zrobię to, o czym jej mówiłem, człowieku.- Chłopakrozpiął resztę guzików i wyślizgnął się z szortów; jakby podniecony walką, miałjuż częściowy wzwód. - Nie! - rzekł Mingolla, zbyt późno zdając sobie sprawę, żeto wcale nie jest mądre. - Zabieraj swoje życie - rzekł chłopak surowo.- Odejdź.Wmost uderzył długi potężny podmuch wiatru; Mingolli się zdawało, że źródłemwibracji mostu, bicia jego serca i drżenia Graceli jest ten sam przyspieszonypuls.Czuł się niemal organicznie związany z chwilą i nie miało to nic wspólnegoz jego troską o dziewczynę.Może, pomyślał, to wynik wprowadzania w czyn tychnowych przekonań. Chłopiec stracił cierpliwość.Wrzasnął na pozostałe dzieci,odganiając je wymachami rąk.Posępnie oddaliły się w dół krzywizny mostu; zajęłystanowiska przy balustradzie pozostawiając środkiem wolne przejście.Za nimi,pod lawendowym niebem, dżungla rozciągała się po horyzont z jednym tylkoprostokąrnym prześwitem bazy lotniczej.Chłopak przycupnął u nóg Graceli. - Dziś w nocy - powiedział do Mingolli - złączył nas most.Dziś w nocy siedzimy, rozmawiamy.Teraz - koniec.Moje serce powiada, żeby cięzabić.Ale dam ci szansę, bo powstrzymałeś Gracelę przed zadaniem głębokiejrany.Ona wyda osąd.Jeśli powie, że pójdzie z tobą, my - machnął w stronędzieci - zabijemy cię.Jeśli zechce zostać, będziesz musiał odejść.Żadnegogadania, żadnego pieprzenia.Po prostu idziesz.Rozumiesz? Mingolla się nie bał i ten brak lęku nie był zrodzony zobojętności wobec życia, ale z jasności umysłu i pewności siebie.Czas by nawyzwania przestał reagować ucieczką; czas, by im stawił czoła.Wykombinowałplan.Nie miał wątpliwości, że to jego wybierze Gracela, wybierze skąpąwprawdzie, ale jednak szansę ocalenia.Nim jednak zdoła podjąć decyzję, onzabije chłopca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]