[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.nie, powiedział, że chodzi obezpieczeństwo Fundacji. No dobrze, więc sam fakt, że przybywa tu w sprawie dotyczącejbezpieczeństwa Fundacji, i do tego w tajemnicy i bez uprzedzenia, na pewnoobudził zainteresowanie jego osobą.No tak, ale przecież dopóki niedowiedzieliby się o co chodzi, działaliby z największą ostrożnością.Bylibyugrzecznieni i traktowaliby go jak wysokiego dygnitarza.Na pewno nie porwalibygo i nie uciekli się do gróźb. A przecież to właśnie zrobili.Dlaczego? Co sprawiło, żepoczuli się na tyle silni i potężni, żeby w taki sposób potraktować radnego zTerminusa? Czyżby była to sprawka Ziemi? Czyżby ta siła, która takskutecznie trzymała w tajemnicy miejsce położenia świata, z którego pochodziłaludzkość, że nawet potężni mentaliści z Drugiej Fundacji nie mieli o nimpojęcia, teraz chciała przerwać już w pierwszym stadium jego poszukiwania?Czyżby Ziemia była wszechwiedząca? Wszechmocna? Potrząsnął głową.To prowadziło do paranoi.Czyżby chciał owszystko obwiniać Ziemię? Czy każde niezrozumiałe zachowanie, każdy zakrętdrogi, każda niespodziewana zmiana sytuacji miały być rezultatem ukrytychmachinacji Ziemi? Gdyby zaczął tak myśleć, to byłoby to równoznaczne z jegoporażką. W tym momencie poczuł, że samochód zwalnia i od razu powróciłdo rzeczywistości. Uświadomił sobie, że ani razu, nawet przelotnie, nie spojrzałna miasto, przez które przejeżdżali.Rozejrzał się teraz, trochę nerwowo.Budynki były niskie, ale planeta była zimna - prawdopodobnie większa częśćkażdego budynku znajdowała się pod ziemią.Nie zauważył nawet śladu jakiegośżywszego koloru i wydało mu się to sprzeczne z naturą ludzką. Tu i ówdzie widać było jakiegoś przechodnia, solidnieopatulonego.Prawdopodobnie ludzie, tak jak budynki, w większości tkwili podziemią. Taksówka zatrzymała się przed niskim, długim budynkiem,usytuowanym w zagłębieniu, którego dna Trevize nie mógł dostrzec.Minęło kilkaminut, ale dalej tam stali.Kierowca siedział bez ruchu.Jego potężna białaczapa prawie dotykała sufitu pojazdu. Patrząc na to, Trevize zastanawiał się przez chwilę, jakkierowcy udaje się wchodzić i wychodzić z samochodu, nie strącając przy tymczapy, a potem powiedział, ze starannie kontrolowanym gniewem, którego należałosię spodziewać od potraktowanego niewłaściwie wyniosłego dygnitarza: - No, i co dalej, kierowco? Comporellońska wersja błyszczącej przegrody utworzonej przezpole siłowe między kabiną kierowcy i kabiną pasażerską nie była bynajmniejprymitywna.Przepuszczała fale dźwiękowe, ale Trevize był pewien, że przedmiotymaterialne o dużej energii nie mogłyby przez nią przeniknąć. - Ktoś po was przyjdzie.Niech pan usiądzie wygodniej ispokojnie czeka - odpowiedział kierowca. Zaledwie to powiedział, gdy z zagłębienia, w którym znajdowałsię budynek, wyłoniły się trzy głowy, a za nimi powoli i płynnie zaczęli sięwyłaniać ich właściciele.Najwidoczniej korzystali z czegoś w rodzaju ruchomychschodów, ale z miejsca, gdzie siedział, Trevize nie mógł dostrzec żadnych detalitego urządzenia. Kiedy podeszła do nich ta trójka, otworzyły się drzwi od kabinypasażerskiej i do wnętrza wtargnęła fala zimna. Trevize wysiadł, zapiąwszy kurtkę aż po szyj.Za nim wyszlijego towarzysze, Bliss z wyrażną niechęcią.Comporellianie wyglądali prawiekarykaturalnie, gdyż ich ubrania - prawdopodobnie elektrycznie ogrzewane -wydymały się jak balony, zniekształcając ich sylwetki.Trevize stwierdził to zpogardliwą wyższością.Na Terminusie takie rzeczy były raczej niepotrzebne.Kiedy jeden jedyny raz, spędzając zimę na pobliskim Anakreonie, wypożyczyłogrzewaną kurtkę, przekonał się, że nagrzewa się ona bardzo powoli, tak że zanimzorientował się, że za bardzo się nagrzała, zdążył się już nieźle spocić. Kiedy podeszli bliżej, Trevize zauważył z oburzeniem, że calatrójka była uzbrojona.Nawet nie starali się tego ukryć.Przeciwnie - każdy miałmiotacz w kaburze przytroczonej do pasa na kurtce. Jeden z nich podszedł do Trevizego, mruknął: "Pozwoli pan,panie radny" i bezceremonialnie rozpiął jego kurtkę, po czym szybko przesuwałdłońmi po plecach, piersiach, bokach i udach Trevizego.Potem obmacał kurtkę ipotrząsnął nią.Trevize był tak zaskoczony, że kiedy zorientował się, że zostałszybko i dokładnie przeszukany, było już po wszystkim. Pelorat, z opuszczoną w dół brodą i skrzywioną miną, znosił tosamo upokorzenie ze strony drugiego Comporellianina. Trzeci podszedł do Bliss, ale ta nie czekała, aż zacznie jąobmacywać.Ona przynajmniej jakoś zorientowała się, czego może się spodziewać,gdyż zrzuciła kurtkę i przez chwilę stała tam w swym cienkim ubraniu, wystawionana lodowate podmuchy wiatru.Powiedziała tonem równie lodowatym jak ten wiatr: - Widzi pan, że nie mam broni. Rzeczywiście, każdy mógł to dostrzec.Comporelianin potrząsnąłkurtką, jak gdyby chciał się zorientować po jej wadze, czy nie zawiera jakiejśbroni - może faktycznie byłby w stanie to stwierdzić - i odszedł. Bliss założyła kurtkę, ciasno się nią owijając i przez chwilęTrevize podziwiał jej zachowanie.Wiedział, jak źle znosi zimno, a mimo to,stojąc tam tylko w cienkiej bluzce i spodniach, nie tylko się nie skuliła, alenawet nie zadrżała (potem pomyślał, że nie wiadomo, czy przypadkiem - w nagłejpotrzebie - nie może uzyskać ciepła od reszty Ciai). Jeden z Comporellian skinął ręką i trójka przybyszów ruszyła zanim.Pozostali dwaj Comporellianie ustawili się z tyłu.Nieliczni przechodnienie zwracali uwagi na ten pochód.Albo byli przyzwyczajeni do takich widoków,albo - co bardziej prawdopodobne - myśleli tylko o tym, aby jak najszybciejznaleźć się w jakimś wnętrzu. Trevize zorientował się teraz, że to.co uważał za ruchomeschody, było ruchomą rampą.Zwiozła ich ona w dół, po czym cała szóstka przeszłaprzez drzwi, niemal tak skomplikowane jak luk wejściowy statku kosmicznego,chociaż bez wątpienia urządzenie to miało zapobiegać wydostawaniu się nazewnątrz raczej ciepła niż powietrza. I od razu po wejściu znaleźli się w wielkiej sali.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]