[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Garbus wziął ze stołu kartofla irzucił mi.Z wdzięcznością chwyciłem bulwę i zacząłem ją jeść. - A on co - jest baptystą? - zapytał nagle kędzierzawy Łysego. - Nie, trochę świr, dziki, ale tak to normalny, nie baptysta.Jak wytrenujesz - będziesz wdzięczny.Przecież oddaję go za grosze. Odeszli nieco dalej i rozmawiali dalej.Sprzeczali się.Nawetrozumiałem, że mowa jest o mnie i że Łysy chce otrzymać za mnie pieniądze.Pewnie, myślałem, za to , że stracił tyle czasu wioząc mnie tutaj.Kędzierzawywyjął portmonetkę, zaczął wyciąga_ monety, potem przechwycił moje ciekawespojrzenie i powiedział do jednego z siedzących: - Nalej mu - droga niełatwa. Tamten - ponury drab, nieprzyjemny, o wyglądzie zbója, czołozarośnięte, oczu nie widać w oczodołach - nalał mi do glinianego kubkaprzeźroczystej cieczy z dzbana, a ja byłem mu wdzięczny, bo po kartoflu chciałomi się pić. - Dziękuję - powiedziałem i łyknąłem łapczywie.Izrozumiałem, że umieram! Wiedziałem, że coś takiego jak wódka istnieje, i wiedziałem odsponsorów, jakie przerażający wpływ na organizm ma na ludzi, ale niepodejrzewałem, że w naszych cywilizowanych czasach ktoś ośmielił się produkowaćwódkę. Zresztą - w tamtej chwili wcale tak nie myślałem - po prostukaszlałem, chrypiałem, traciłem oddech zgięty w pół. - Daj mu wody popić! - zawołał kędzierzawy. Podano mi drugi kubek z wodą, łyknąłem i zrobiło mi się niecolepiej. - Teraz dopij - polecił kędzierzawy. Nie wiedziałem co mam dopijać - wodę czy wódkę, ale nieodważyłem się zapytać.Gardło zapłonęło żywym ogniem i chciałem umrzeć zobrzydzenia do samego siebie. Usiadłem w kącie, podkurczyłem kolana i postanowiłem w tejpozycji doczekać się śmierci. Jak przez mgłę słyszałem, jak żegna się ze wszystkimi iodchodzi Łysy. - Żegnaj pupilku-popaprańcu - powiedział do mnie.- Mamnadzieję, że szybko ci tu przytrą rogów. Zrozumiałem, że jest przepełniony nienawiścią do mnie. Nieoczekiwanie Łysy mocno dźgnął mnie czubkiem buta w bok,chciałem mu oddać, ale w głowie mi się kręciło, więc postanowiłem, że później -jeśli będę żył, to też go uderzę.Łysy wyszedł, jacyś ludzie wchodzili iwychodzili.Stopniowo humor mi się poprawił, nawet mogłem stanąć na nogach,chociaż od razu zaniosło mnie w bok i musiałem szukać ściany, że się jejprzytrzymać. Wszedł kędzierzawy, właściwie - pojawił się w polu mojegowidzenia.Jego oczy znajdowały się blisko moich, - Żyjesz? - zapytał. - Bardzo żyję.- Uśmiechnąłem się głupio. - No to świetnie - powiedział.- Chodźmy, urządzę cię. - A kiedy ona przyjdzie? - Kto? - Pani Markiza, a któżby jeszcze? Moja pani-madamka mnie doniej skierowała. - Wkrótce.wkrótce - powiedział kędzierzawy, fałszywym tonem,jakim przemawia się do dzieci, żeby się odczepiły. Poszedłem za kędzierzawym na zewnątrz, a nogi mi się plątały.Był śmiesznie. Ciężarówka Łysego odjechała.W krzakach zobaczyłem czarny krytypowóz. - Właź - polecił kędzierzawy - i śpij. - Przepraszam - zaoponowałem.- Nie przedstawiłem się jeszcze. Wyciągnąłem do niego dłoń i przedstawiłem się: - Timofiej.Zuch, że hej! - A ja jestem aż do śmierci twoim panem - powiedziałkędzierzawy.- Możesz mówić do mnie panie Achmecie. Coś robił z moimi rękami - szczęknął zamek, moje przegubyznalazły się w metalowych obrączkach, połączonych krótkim łańcuchem. - Co pan? - zapytałem.- Czy wszyscy tu powariowali? - To żeby mieć pewność, że nie uciekniesz.No - idź kładź się! Ciągle chichocząc spróbowałem wleźć do powozu, ale ręce miprzeszkadzały.Pan Achmet podsadził mnie.W środku było siano.Położyłem się ipowiedziałem, że będę spał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]