[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zbliżał się już do nas człowiek w skórzanych spodniach, zgumową pałką u pasa.Barczysty, krępy i garbaty. - Czołem - przywitał się. - I tobie - powiedział Łysy. - Przywiozłeś? - zapytał człowiek z pałką. - Wysiadaj - rozkazał Łysy.- Widzisz? - zapytał garbatego.-Może być? - W porząsiu - powiedział garbus, oglądając mnie, jak prosiakana rynku. Podeszliśmy razem do domu zbudowanego z grubych bierwion.Aokna były malutkie i wąziutkie.W środku, za przedpokojem, w którym stały pustebeczki i skrzynki i pachniało zgniłymi kartoflami, była duża izba z niskimsufitem.Pod ścianą znajdował się kominek.Takie same, tylko większe, były wdomach sponsorów.Przy kominku na podłodze leżały skóry zwierząt i pełzaczy.Siedzieli na nich ludzie - chyba pięciu.Na nasz widok wymruczeli niezrozumiałepowitania.Łysy był tu swoim człowiekiem. - Przywiozłeś? - zapytał człowiek z gęstą czupryną i bardzociemnymi oczami, osadzonymi blisko szczupłego garbatego nosa. - Przecież widzisz.- Łysy wskazał na mnie. Kędzierzawy podszedł do mnie, a ja, jak zauroczony wpatrywałemsię nie w niego, a w jego ubranie.Ten człowiek nie tylko ośmielił się zakryćswoją nagość, ale na dodatek uszył sobie ubranie, na widok którego osłupiałem.Tkanina, z której uszyty był strój, błyszczała i mieniła się tęczą, na dodatekpokryta wzorami haftowanymi złotymi i srebrnymi nićmi, a wąskie obcisłe spodniewpuszczone były do dziwnych butów, takich wysokich i niewygodnych, że niewytrzymałem i bez sensu zapytałem: - Jak się to nazywa? - To się nazywa botforty, takie buty z cholewami - powiedziałkędzierzawy.- Nie widziałeś takich? - Nie, nie widziałem. - W lesie mieszkałeś? - Nie, nie w lesie. Nie podobał mi się ten człowiek, to był zły człowiek.Jak każdedomowe zwierzę, zależne od łaski silniejszego, miałem wyczulony niuch na ludzi isponsorów.Sponsorzy, w końcu, też różni bywają. - Cóż, gratulujemy szczęśliwego przyjazdu - powiedziałkędzierzawy.Nagle mocno chwycił mnie za przedramię, a ja odruchowo odtrąciłemjego rękę. - Bardzo dobrze - powiedział kędzierzawy odsuwając się odemnie.- Odruchy wspaniałe.Mięśnie w porządku.Nie to co te parchy, co nam sięostatnio trafiają.Mutanty pochromolone! Nie rozumiałem, co go obchodzą moje odruchy. - Poczęstujcie faceta - polecił kędzierzawy. Na niewysokim podwyższeniu przed ludźmi stały jakieś glinianenaczynia i leżało jedzenie.Przypomniałem sobie, że właściwie nie zdążyłem zjeśćśniadania. - Co chcesz? - zapytał kędzierzawy. - Jestem głodny - odpowiedziałem. - Wiem, że jesteś głodny.U Madamaszki nie napasiesz brzucha. Pozostali roześmiali się, Łysy też.Kędzierzawy odłamał nóżkęgotowanej kury (coś takiego jadłem już raz w tajemnicy - udało mi się gwizdnąć zsąsiedzkiej kuchni), a ja wbiłem w nią zęby.Garbus wziął ze stołu kartofla irzucił mi.Z wdzięcznością chwyciłem bulwę i zacząłem ją jeść. - A on co - jest baptystą? - zapytał nagle kędzierzawy Łysego. - Nie, trochę świr, dziki, ale tak to normalny, nie baptysta.Jak wytrenujesz - będziesz wdzięczny.Przecież oddaję go za grosze. Odeszli nieco dalej i rozmawiali dalej.Sprzeczali się.Nawetrozumiałem, że mowa jest o mnie i że Łysy chce otrzymać za mnie pieniądze.Pewnie, myślałem, za to , że stracił tyle czasu wioząc mnie tutaj.Kędzierzawywyjął portmonetkę, zaczął wyciąga_ monety, potem przechwycił moje ciekawespojrzenie i powiedział do jednego z siedzących: - Nalej mu - droga niełatwa. Tamten - ponury drab, nieprzyjemny, o wyglądzie zbója, czołozarośnięte, oczu nie widać w oczodołach - nalał mi do glinianego kubkaprzeźroczystej cieczy z dzbana, a ja byłem mu wdzięczny, bo po kartoflu chciałomi się pić. - Dziękuję - powiedziałem i łyknąłem łapczywie.Izrozumiałem, że umieram! Wiedziałem, że coś takiego jak wódka istnieje, i wiedziałem odsponsorów, jakie przerażający wpływ na organizm ma na ludzi, ale niepodejrzewałem, że w naszych cywilizowanych czasach ktoś ośmielił się produkowaćwódkę. Zresztą - w tamtej chwili wcale tak nie myślałem - po prostukaszlałem, chrypiałem, traciłem oddech zgięty w pół. - Daj mu wody popić! - zawołał kędzierzawy. Podano mi drugi kubek z wodą, łyknąłem i zrobiło mi się niecolepiej. - Teraz dopij - polecił kędzierzawy. Nie wiedziałem co mam dopijać - wodę czy wódkę, ale nieodważyłem się zapytać.Gardło zapłonęło żywym ogniem i chciałem umrzeć zobrzydzenia do samego siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]