[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Podniósł głowę i spojrzał na żonę. - Zabiłem go.To jest ta tajemnica Robinsona.Teraz ja też jąznam.35 Wszystko spokojnie wyjaśnił Marie.W pierwszej chwili niechciała mu uwierzyć. - Tom, przecież minęło już tyle czasu! Jak możesz być pewny, cowtedy czułeś? - Wiem.Sądzę, że nikt nie zapomina o tym, jak umierał - cowtedy czuł i myślał.Ja pamiętam dokładnie. - Nie możesz nazywać siebie mordercą, przecież to była tylkojedna chwila.:. - Ile potrzeba czasu, aby strzelić, wbić nóż? Ułamek sekundy!Wystarczy chwila, aby stać się mordercą. - Ależ Tom, przecież nie miałeś żadnego motywu! Potrząsnął głową. - To prawda, nie zabiłem dla zysku czy z zemsty.Dowodzi totylko jednego - że nie jestem tego rodzaju mordercą.Jestem przeciętnymczłowieczkiem, zdolnym do wszystkiego po trosze, również do morderstwa.Zabiłemgdyż pojawiła się taka sposobność.Nie groziła mi za to kara.Być może niepopełniłbym tego czynu, gdyby nie specjalne okoliczności, nastrój, temperatura,skojarzenia myślowe i diabli wiedzą co.Ale zrobiłem to. - Nie powinieneś siebie winić! Nigdy byś nie zabił, gdybyludzie Rexa nie stworzyli tych specyficznych warunków. - Tak.Ale to ja skorzystałem ze sposobności.I dokonałemmorderstwa z zimną krwią, ot tak, dla zabawy.Mojego morderstwa. - Niech ci będzie.Twojego morderstwa - zgodziła się Marie. - Tak. - No dobrze, więc jesteśmy mordercami - powiedziała spokojnie.- Czy nie mógłbyś tego po prostu przyjąć do wiadomości, zaakceptować? Zabiliśmyraz, możemy zabić ponownie. - Nigdy więcej. - Przecież on właściwie już jest martwy! Starczy jednopchnięcie.Jedno uderzenie. - Tego nie potrafię. - A ja mogę to zrobić? - Tobie też nie pozwolę. - Idiota! Więc siedź i czekaj! Poczekaj miesiąc i on sam sięwykończy.Przecież możesz poczekać. - To też byłoby morderstwo - powiedział ponuro. - Tom, chyba nie zamierzasz oddać mu ciała! A co będzie z nami? - Myślisz, że po tym wszystkim jeszcze możemy być razem? Niewydaje mi się.Teraz przestań się ze mną spierać.Nie wiem, czybym to zrobił,gdybym nie był pewny wieczności.Prawdę mówiąc, uważam, że nie postąpiłbym tak.Ale wieczność jest.Chciałbym tam pójść po uregulowaniu wszystkich rachunków.Rozumiesz? - Tak - odpowiedziała ze smutkiem. - Szczerze mówiąc, jestem ciekaw, jak wygląda przyszłe życie.Chciałbym już tam być.Jeszcze jedno. - Co takiego? Blaine wrócił myślą do I-Iulla i jego filozofii.Umrzeć wewłaściwym czasie.Przypomniał sobie wrażenie, jakie zrobił na nim tenczłowiek, i swoją śmierć. - O czym chciałeś powiedzieć? - przerwała jego zadumę. - Ach - zawahał się - chciałem tylko powiedzieć, że wasze czasyteż wycisnęły na mnie jakieś piętno, szczególnie poglądy wyższych sfer. Uśmiechnął się i pocałował ją. - Zresztą, jak wiesz, zawsze miałem dobry smak.36 Otworzył drzwi chaty. - Robinson, chodź ze mną do budki samobójców.Zamierzam oddaćci swoje ciało. - Byłem pewny, że tak postąpisz, Tom. - Chodźmy. Skierowali się w stronę miasta.Marie patrzyła za nimi przezchwilę, wkrótce pospieszyła ich śladem. Zatrzymali się przy budce. - Myślisz, że sobie poradzisz? - zapytał Blaine. - Tak, z pewnością.Tom, jestem ci taki wdzięczny.Będę dbał otwoje ciało. - Tak do końca to ono nie jest moje.Należało do człowieka,który nazywał się Kranch, ale polubiłem je.Powinieneś sobie poradzić.Tylko odczasu do czasu przypomnij mu, kto z was jest panem.Czasem ma ochotę napolowanie. - Myślę, że też je polubię. - Pewnie.Cóż, życzę ci powodzenia. - Nawzajem, Tom. Podeszła Marie.Pocałowała Blaine'a na pożegnanie. - Co zamierzasz ze sobą zrobić? - zapytał ją.Wzruszyłaramionami. - Nie wiem.Jestem tak przybita i otępiała.Czy musisz? - Tak. Spojrzał po raz ostatni na palmy, połyskujące w słońcu morze,wznoszącą się nad nim ciemną skałę.Odwrócił się i wszedł do środka. Wewnątrz nie było żadnych mebli, tylko pojedyncze krzesło.Dościany przyczepiona była instrukcja.Bardzo prosta.Należało usiąść i przekręcićgałkę, znajdującą się ponad prawą ręką.Śmierć miała być szybka i bezbolesna. Usiadł.Sprawdził położenie gałki i oparł się o poręcz.Ponownie przypomniał sobie pierwszą śmierć i ponownie poczuł żal, że była takpospolita
[ Pobierz całość w formacie PDF ]