[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Ista! - krzyk D'rama przerodził się w zapalczywy,niemalże wyzywający syk, został jednak zagłuszony triumfalnym "Igen" G'narisha ipełnym entuzjazmu "Południowy" T'bora. - W czym możemy pomóc? - spytał Lord Asgenar zbliżając siędużymi krokami do F'lara.- Czy posłańcy i załogi naziemne Lemos mogą pomócWarowni Igen? F'lar otrząsnął się z odrętwienia, zacisnął pas jednądziurkę ciaśniej, mając nadzieję, że zmniejszy tym ból. - Człowieku, dzisiaj jest twój ślub.Ciesz się tym, comasz.D'ramie, prowadź.Ramoth wezwała już skrzydła z Benden.T'borze, sprowadźskrzydła Południowego, mężczyzn i kobiety, wszystkich, którzy zdołają sięzabrać! Żądał czegoś więcej niż powszechnej mobilizacji jeźdźców iT'bor zawahał się. - Lesso.- Otoczyły go jej ręce, przesunął je na jednąstronę.- Zajmij się Mardrą.Robintonie, potrzebuję twojej pomocy.Niech będziewszem i wobec wiadome zaczął ostrym, stalowym głosem, tak by słyszano go nacałym Dziedzińcu.- Niech będzie wszem wobec wiadome - tu spojrzał na Mardrę -że każdy z Weyru Fort, kto nie zamierza podążyć za Benden musi udać się doPołudniowego.- Odwrócił wzrok, nim zdążyła zaprotestować.- Dotyczy torzemieślników, Lordów Warowni i prostych ludzi tak samo, jak smoczych jeźdźców.W Południowym nie ma aż tak dużo Nici, które by was nękały, a wasza obojętnośćwobec wspólnego zagrożenia nie będzie wystawiać innych na niebezpieczeństwo. Lessa próbowała rozpiąć mu pas.Chwycił mocno jej dłonie,nie bacząc, że gwałtownie wciągnęła powietrze. - Gdzie dostrzeżono Nici? - ryknął do zielonego jeźdźca,który wciąż siedział na szczycie Bramy. - Na południu! - Odpowiedź mężczyzny braniała niczym pełneboleści błaganie.- Przy Warowni Keroon, po drugiej stronie zatoki.Za wodą. - Jak dawno temu? - Zabiorę was do tego miejsca i czasu. Rozległy się owacje, które przybierały na sile, gdy ludzieprzekazywali sobie z ust do ust, że Weyry udadzą się pomiędzy wprzeszłość i odrobią stracony czas, pochwycą Nici. Władcy ruszyli w stronę bestii, które siedząc poza muramizawodziły zniecierpliwione.Ubranym w płócienne tuniki jeźdźcom ciskano munduryze skóry whera.Pojawiły się worki ze smoczym kamieniem, zaczęto rozdawaćmiotacze płomieni.Smoki pochylały się ku swym jeźdźcom i odskakiwały niezdarniena bok, by wzbić się w powietrze.Zielona smoczyca z Igen uniosła się w górę, pochwili dołączył do niej D'ram ze swą towarzyszką, Fanną.Czekali na Mnementha. - Kochanie, nie możesz lecieć - F'lar powiedział do Lessy,zaskoczony, że idzie za nim do smoka.Wiedział, że tylko ona jest w stanieporadzić sobie z Mardrą.Musi, postanowił, nie może być przecież wszędziejednocześnie. - Najpierw okład z mrocznika.- Obrzuciła go równiewściekłym spojrzeniem co Mardra, i ponownie zaczęła rozpinać mu pas.- Niewytrzymasz długo, jeśli tego nie zrobisz.A Mnementh nie weźmie cię, nim nieskończę. F'lar spojrzał na Lessę, dostrzegł błysk w wielkim okuMnementha i zrozumiał, że nie żartuje. - Lecz.on nie.- wyjąkał. - Och, doprawdy? - wybuchła Lessa.Odpięła pas; wciągnął zsykiem powietrze, gdy poczuł na ranie palącą maść.- Nie mogę cię zatrzymywać,lecz nie dopuszczę, by zabiły cię heroiczne wyczyny.- Dobiegł go dźwięk dartegomateriału i zobaczył, że oderwała rękaw swej nowej sukni i robi z niegoopatrunek.- Cóż, obawiam się, iż mieli rację mówiąc, że zielony sprowadzanieszczęście.A już z całą pewnością nie nosi się długo. Szybkim ruchem przycisnęła materiał do rany, powoliprzestał odczuwać ból.Zręcznie marszcząc zbyt luźny mundur, Lessa zacisnęłapas, tak by pewnie trzymał założony opatrunek. - A teraz idź.Jest płytka, lecz długa.Zniszcz Nici iwracaj.A ja zrobię, co do mnie należy.- Po raz ostatni uścisnęła jego dłoń iunosząc suknie pobiegła do schodów, jak gdyby była zbyt zajęta, by patrzeć, jakodlatuje. Ona jest zmartwiona.Ona jest dumna.Ruszajmy.Mnementh wznosił się gwałtownie coraz wyżej i wyżej.Uszu F'lara dobiegłydźwięki muzyki, posłyszał gitarę towarzyszącą nierównemu chórowi.Jakże topodobne do Harfiarza, pomyślał, na każdą okazję ma odpowiednią balladę.Doboszu, wal, Trębaczu, dmij, Harfiarzu, uderzaj Żołnierzu, ruszaj.Uwolnijcie ogień i palcie trawy, Aż przejdzie wschodząca Czerwona Gwiazda. Dziwne, pomyślał F'lar, gdy cztery godzinypóźniej wrócił wraz ze skrzydłami Igen do Telgaru, to właśnie tu siedem Obrotówtemu zjednoczone Weyry wyleciały naprzeciw drugiemu Opadowi. Zdusił dojmujący żal, który wywołały wspomnienia tamtegotriumfalnego dnia, kiedy sześć Weyrów żyło ze sobą w idealnej zgodzie.A jednakdzisiejszy pojedynek był równie nieunikniony, co lot Lessy pomiędzyczasem po jeźdźców z przeszłości.Była w tym jakaś subtelna symetria, równowagadobra i zła, fatalne wyrównanie.Dokuczał mu bok.Odpędził od siebie ból izmęczenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]