[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ma żywych Psychlosów. Jonnie zdecydował się.Przeszedł do swego samolotu i przełączyłradio na kanał planetarny.Wywołał amerykańską bazę Dunneldeena. - Nie wiedziałeś, że mam piętnaście córek.Muszę je pilniewydać za mąż. - Zrozumiałem - odparł Dunneldeen i przerwał połączenie. Jonnie wiedział, że otrzyma piętnastu pilotów, może nawet nie wpełni wyszkolonych, ale w ciągu najbliższych dziesięciu, dwunastu godzin.Dunneldeen wiedział, gdzie Jonnie się obecnie znajdował. Przyjęcie powitalne zaczęło się dopiero rozkręcać.Ludzieotrząsnęli się już z szoku.Serwowano posiłki.Przechodzący obok Jonnie'egoludzie uśmiechali się doń serdecznie: Dwa samoloty eskorty krążyły w powietrzu.Samolot Jonnie'ego itrzeci samolot eskorty znajdowały się na ziemi w gotowości do alarmowego startu. Nadszedł wieczór i udało im się nazbierać dostatecznie dużodrewna, by rozpalić ognisko.Ale na ekranach wizyjnych krążących na niebiesamolotów w każdej chwili mógł się ukazać wrogi statek kosmiczny.Wygłaszaliprzemówienia.Wielokrotnie wyrażali Jonnie'emu swą wdzięczność i zapewniali go,że jest mile widzianym gościem.A potem przyszła kolej na Jonnie'ego.Po jegojednej stronie stanął Koordynator, mówiący po chińsku, a po drugiej mnich, któryznał również język Sherpów.Jonnie musiał przemawiać po angielsku do mówiącegopo chińsku Koordynatora i w psychlo do mnicha, który musiał to przełożyć najęzyk Sherpów czy na tybetański, czy jak się on tam nazywał, co zabierało trochęczasu. Po paru sympatycznych replikach na ich przemówienia, Jonnieprzystąpił od razu do sedna rzeczy. - Nie mogę was tu zostawić - powiedział i pokazał ręką.naniebo.- A wy nie możecie zostawić nikogo z waszych domowników. Och, na pewno się z tym zgadzali! Jonnie popatrzył na oświetlone płomieniami ogniska twarze ludzisiedzących w różnych grupach plemiennych. - Zimno w tych górach! Wszyscy byli co do tego zgodni, zwłaszcza Chińczycy.- I,oczywiście, nie ma zbyt wiele żywności. Och, miał absolutną rację! Lord Jonnie był bardzospostrzegawczy i dojrzał, jak chude były ich dzieci. - Ale możecie mi pomóc pokonać Psychlosów - być może na zawsze- gdyby tu wrócili i tych cudzoziemców na niebie. Było tak cicho, że można byłoby usłyszeć nawet odgłosspadającego płatka śniegu.Jonnie myślał, że go nie zrozumieli.Już otwierałusta, by to powtórzyć jeszcze raz.I wtedy ten karny tłum stał się nagleniezdyscyplinowany.Zapomniano o zasadach dobrego wychowania.Wszyscy runęli doprzodu.Zaczęli się tłoczyć tak blisko Jonnie'ego, że aż musiał wstać. Tylko jedno pytanie huczało wokół niego co najmniej w trzechjęzykach: - Jak? Jak możemy ci pomóc? Ci pobici ludzie, te obdarte, zagłodzone resztki wielkichniegdyś narodów nawet nie marzyły, że mogą być bardzo wartościowe.Ze mogą wczymś pomóc.Że mogą odegrać jeszcze jakąś rolę, a nie tylko ukrywać się igłodować.Była to myśl wręcz wstrząsająca.Pomagać! Koordynatorzy i szefowie plemion jakoś zdołali odprowadzić ichdo przydzielonych miejsc wokół ogniska, ale nikt nie usiadł.Byli zbytpodekscytowani. Gdy Jonnie mógł znowu zabrać głos, ponownie zapanowała cisza.Ale nagle uświadomił sobie, że może mieć większą widownię, niż by sobie życzył.Czy goście, tam w górze, mogli widzieć ich na swych monitorach? Prawdopodobnietak.Cichym głosem przeprowadził pospieszną konsultację ze StarszymKoordynatorem.Tak, odszepnął Koordynator.Pod pałacem znajdowała się wielkasala.Była ona doprowadzona już do porządku. Jonnie powiedział parę słów do mnicha Anandy.Z błyszczącymi zpodniecenia oczami buddyści poszli do sali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]