[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed niektórymi domami ch³opcy z jas³eczkami i z koz¹ œpiewali, mimo zamieci, kolêdy.Na rynku te¿ by³o widaæ ludzi poowijanych w grochowiny i udaj¹cych niedŸwiedzi, ale w ogóle by³o pusto.Kupcy, którzy towarzyszyli Zbyszkowi i innej szlachcie w drodze, zostali w mieœcie, owi zaœ jechali dalej do starego zamku, w którym mieszka³ ksi¹¿ê i który maj¹c ju¿ szyby szklane, zajaœnia³ przed nimi weso³o mimo zawiei, gdy podjechali bli¿ej.Zwodzony most na rowie by³ spuszczony, gdy¿ dawne czasy litewskich napadów minê³y, a Krzy¿acy przewiduj¹c wojnê z królem polskim sami szukali przyjaŸni ksiêcia mazowieckiego.Jeden z ludzi ksi¹¿êcych zad¹³ w róg i wnet otworzono bramê.By³o przy niej kilkunastu ³uczników, ale na murach i blankach ani ¿ywej duszy, gdy¿ ksi¹¿ê pozwoli³ stra¿om zejœæ.Naprzeciw goœci wyszed³ stary Mrokota, który ju¿ by³ przyjecha³ przed dwoma dniami, i powitawszy ich w imieniu ksiêcia zaprowadzi³ do izb, w których mogli siê przybraæ godniej do sto³u.Zbyszko pocz¹³ go zaraz wypytywaæ o Juranda ze Spychowa, ów zaœ odrzek³, ¿e go nie ma, ale siê go spodziewaj¹, gdy¿ obieca³ przecie przyjechaæ, a gdyby by³ zachorza³ mocniej, to da³by znaæ.Wys³ali jednak naprzeciw kilkunastu jeŸdŸców, bo takiej zawiei najstarsi ludzie nie pamiêtaj¹.- To mo¿e niezad³ugo tu bêd¹.- Wiera, ¿e niezad³ugo.Ksiê¿na kaza³a postawiæ dla nich miski przy wspólnym stole.Wiêc Zbyszko, choæ zawsze strach mu by³o trochê Juranda, uradowa³ siê w sercu i mówi³ sobie: "Choæby te¿ nie wiem co czyni³, tego nie odrobi, ¿e to ¿ona moja przyje¿d¿a, moja niewiasta, moja Danuœka najmilsza!" I gdy sobie to powtarza³, ledwie w³asnemu szczêœciu móg³ uwierzyæ.Po czym pomyœla³, ¿e mo¿e mu tam ju¿ wszystko wyzna³a, mo¿e go przejedna³a i uprosi³a, ¿eby j¹ zaraz odda³."Po prawdzie, to i có¿ ma lepszego do zrobienia? Jurand jest ch³op m¹dry i wie, ¿e choæby mi jej broni³, to j¹ i tak wezmê, bo moje prawo mocniejsze."Tymczasem przebieraj¹c siê rozmawia³ z Mrokot¹ wypytuj¹c o zdrowie ksiêcia, a szczególnie ksiê¿ny, któr¹ jeszcze od bytnoœci w Krakowie pokocha³ jak matkê.Rad te¿ by³ dowiedziawszy siê, ¿e w zamku wszyscy zdrowi i weseli, chocia¿ ksiê¿na wielce po swojej mi³ej œpiewaczce têskni³a.Grywa jej teraz na luteñce Jagienka, któr¹ ksiê¿na doœæ lubi, ale ju¿ nie tak.- Jaka Jagienka? - zapyta³ ze zdziwieniem Zbyszko.- Jagienka z D³ugolasu, wnuczka starego pana z D³ugolasu.G³adka dziewka, w której siê ów Lotaryñczyk rozkocha³.- To pan de Lorche tu jest?- Gdzie by mia³ byæ? Przecie z leœnego dworca tu przyjecha³ i siedzi, bo mu dobrze.Nie brak naszemu ksiêciu nigdy goœci.- Rad go obaczê, bo to rycerz, któremu w niczym nie przyganiæ.- I on te¿ was mi³uje.Ale ju¿ chodŸmy, gdy¿ ksiêstwo wraz do sto³u zasiêd¹.I poszli.W sali sto³owej w dwóch kominach pali³y siê wielkie ognie, nad którymi czuwali pacho³kowie, i roi³o siê ju¿ od goœci i dworzan.Ksi¹¿ê wszed³ pierwszy w towarzystwie wojewody i kilku przybocznych.Zbyszko pochyli³ mu siê do kolan, a nastêpnie uca³owa³ jego rêkê.On zaœ œcisn¹³ go za g³owê, a nastêpnie odwiód³szy go nieco na stronê, rzek³:- Ju¿ci o wszystkim wiem.Mruczno mi by³o z pocz¹tku, ¿eœcie to bez mego pozwoleñstwa uczynili, ale po prawdzie nie by³o czasu, bom ja w on¹ porê by³ w Warszawie, gdzie i œwiêta chcia³em przepêdziæ.Wiadoma wreszcie rzecz, i¿ jak siê niewiasta czego chyci, to siê i nie przeciw, bo nic nie wskórasz.Ksiê¿na pani wam ¿yczy jak matka, a i ja zawdy wolê jej dogodziæ ni¿ siê przeciwiæ, z takowej przyczyny, aby zaœ smutku i p³akania jej oszczêdziæ.Zbyszko pochyli³ siê po raz wtóry do kolan ksi¹¿êcych.- Daj Bóg waszej ksi¹¿êcej mi³oœci ods³u¿yæ.- Chwale Jego imiê, ¿eœ ju¿ zdrów.Powiedz¿e ksiê¿nie, jakom ciê ¿yczliwie przyj¹³, to siê niewiasta ucieszy! Boga mi! Jej uciecha - moja uciecha! Jurandowi za tob¹ dobre s³owo te¿ rzeknê i tak myœlê, ¿e pozwoleñstwo da, bo on te¿ ksiê¿nê mi³uje.- Choæby i nie chcia³ daæ, to moje prawo pierwsze.- Twoje prawo pierwsze i musi siê zgodziæ, ale b³ogos³awieñstwa mo¿e wam umkn¹æ.Przemoc¹ mu tego nikt nie wydrze, a bez rodzicielskiego b³ogos³awieñstwa nie masz i boskiego.Zatroska³ siê Zbyszko us³yszawszy te s³owa, gdy¿ dot¹d o tym nie pomyœla³.W tej chwili jednak wesz³a ksiê¿na z Jagienk¹ z D³ugolasu i z innymi dwórkami, wiêc skoczy³ pok³oniæ siê pani, ona zaœ powita³a go jeszcze ³askawiej od ksiêcia i zaraz poczê³a mu mówiæ o spodziewanym przyjeŸdzie Juranda.Oto misy dla nich zastawione, a ludzie wys³ani, by ich przeprowadziæ wœród zamieci.Z wieczerz¹ wigilijn¹ czekaæ ju¿ d³u¿ej niepodobna, bo pan tego nie lubi, ale oni pewnie zjad¹, nim wieczerza siê skoñczy.- Co do Juranda - mówi³a ksiê¿na - bêdzie wedle natchnienia Bo¿ego.Albo mu powiem dziœ wszystko, albo jutro po pasterce, a ksi¹¿ê te¿ przyobieca³, ¿e swoje s³owo do³o¿y.Zawziêty bywa Jurand, ale nie dla tych, których mi³uje, i nie dla tych, którym powinien.Tu poczê³a mówiæ Zbyszkowi, jak siê ma z teœciem zachowaæ, by go, broñ Bo¿e, nie uraziæ i do zawziêtoœci nie przywieœæ.By³a w ogóle dobrej myœli, ale kto by lepiej zna³ œwiat i patrzy³ bystrzej od Zbyszka, ten zauwa¿y³by w s³owach jej pewien niepokój.Mo¿e by³o tak dlatego, ¿e pan ze Spychowa nie by³ w ogóle cz³owiek ³atwy, a mo¿e te¿ poczê³a siê ksiê¿na trwo¿yæ nieco tym, ¿e ich tak d³ugo nie by³o widaæ.Wieja stawa³a siê na dworze coraz okrutniejsza i wszyscy mówili, ¿e kogo w szczerym polu z³apie, ten mo¿e i zostaæ; ksiê¿nie jednak¿e przychodzi³o do g³owy i inne przypuszczenie: mianowicie, ¿e Danuœka wyzna³a ojcu, i¿ jest ju¿ œlubem ze Zbyszkiem po³¹czona, a ów obraziwszy siê postanowi³ wcale do Ciechanowa nie przyje¿d¿aæ.Nie chcia³a jednak pani zwierzyæ siê Zbyszkowi z tych myœli, a nawet nie by³o na to i czasu, gdy¿ pacho³cy poczêli wnosiæ jad³o i zastawiaæ je na stole.Zd¹¿y³ wszelako Zbyszko podj¹æ j¹ jeszcze pod nogi i zapytaæ:- A jeœli przyjad¹, to jako¿e bêdzie, mi³oœciwa pani? Mówi³ mi Mrokota, ¿e dla Juranda jest osobna izba, gdzie te¿ i dla giermków znajdzie siê siano na pos³anie.Ale jako¿e bêdzie?.A ksiê¿na poczê³a siê œmiaæ i uderzywszy go z lekka rêkawic¹ po twarzy rzek³a:- Cichaj! Czegó¿? Widzicie go!I odesz³a ku ksiêciu, przed którym rêkodajni wysunêli ju¿ krzes³o, aby móg³ na nim zasi¹œæ.Przedtem jednak jeden z nich poda³ mu p³ask¹ misê, pe³n¹ cienko pokrajanego placka i op³atków, którymi ksi¹¿ê mia³ siê dzieliæ z goœæmi, dworzany i s³u¿b¹.Drug¹ podobn¹ trzyma³ dla ksiê¿ny piêkny wyrostek, syn kasztelana sochaczewskiego.Po przeciwnej stronie sto³u sta³ ksi¹dz Wyszoniek, który mia³ b³ogos³awiæ ustawion¹ na pachn¹cym sianie wieczerzê.A wtem we drzwiach ukaza³ siê cz³owiek pokryty œniegiem i pocz¹³ wo³aæ g³oœno:- Mi³oœciwy panie!- Czego? - rzek³ ksi¹¿ê, nierad, i¿ mu przerywaj¹ obrz¹dek.- Na radzanowskim goœciñcu ca³kiem przysypa³o jakichœ podró¿nych.Ludzi nam trzeba wiêcej, by ich odgrzeœæ.Zlêkli siê us³yszawszy to wszyscy, zatrwo¿y³ siê ksi¹¿ê i zwróciwszy siê do kasztelana sochaczewskiego zakrzykn¹³:- Konnych z ³opatami ¿ywo! Po czym do zwiastuna nowiny:- Wiela przysypanych?- Nie moglim zmiarkowaæ.Dmie okrutnie.S¹ konie i wozy.Znaczny poczet.- Nie wiecie, czyj zaœ?- Ludzie mówi¹: dziedzica ze Spychowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]