[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z wysiłkiemzamknął komputer.Jago zamknęła walizeczkę i odłączyła przewód.Potem trzebabyło wstać. Udało mu się tylko tyle.Podtrzymał go Banichi, stojąc najednej nodze.Aiji-wdowa powiedziała coś nieprzyzwoitego o młodzieńcach, którzypadają u jej stóp.Idź usiąść, ona rządzi w tym samolocie. - Pozwól - powiedziała Jago i objęła go w pasie, co znaczniewpłynęło na stabilność samolotu, przynajmniej w jego oczach.Banichi pokuśtykałza nimi.Usiadł obok Brena. - Daleko, prawda, nadi? - rzekł Banichi.- Jeśli wy tampolecicie, to my też, nadi. Nie mógł powiedzieć, że rozumie Jago, Banichiego czy Tabiniego. Nie mógł powiedzieć, że oni go rozumieją. Banichi wpadł na przerażającą myśl.Bren-jednak nagle uznał toza możliwe, kiedy nastąpią negocjacje, kiedy Moshpeira zbuduje ten pojazdorbitalny albo statek zbuduje lądownik.Atevi polecą w kosmos.Nie mawątpliwości.Jeszcze za jego życia. Baji-naji.Kości zostały rzucone, Los i Przypadek dokonaływyboru.Nikt nie rodzi się przywiązany do patronatu.Trzeba gdzieś znaleźć swojeman'chi i wejść w coś, co ludzie niezupełnie mogą zgłębić. Chociaż może, jak to bywa z takimi sprawami, atevi też nieznaleźli na to dokładnego określenia.K O N I E C
[ Pobierz całość w formacie PDF ]