[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Blaine ruszył przed siebie, pozostawiając nieruchomego Collinsana środku hallu.Minął windę i zaczął wspinać się po schodach. Na drugim piętrze zatrzymał się i rozejrzał w obie stronykorytarza.W jego perspektywie, po lewej stronie, dojrzał siedzącego na krześlegoryla, o którym wspominał Collins. Zdecydowanym krokiem ruszył w jego stronę.Gdy mijał strażnika,ten podniósł się szybko z krzesła i zagrodził dalszą drogę, kładąc pieśćwielkości bochna chleba na klatce piersiowej Blaine'a. - Chwileczkę, proszę pana - rzucił grubym głosem. - Muszę się pilnie widzieć z Finnem. - On nikogo nie chce widzieć. - To może przekazałby mu pan wiadomość ode mnie? - Teraz nie.Może potem.Za godzinę, dwie. - Proszę mu powiedzieć, że przychodzę od Stone'a. - Ależ Stone. - Proszę mu tylko to powiedzieć - z naciskiem przerwał Blaine. Strażnik wahał się przez sekundę.W końcu opuścił rękę. - Proszę tu zaczekać - powiedział.- Wejdę i spytam.Tylko bezżadnych głupich sztuczek, okay? - Okay, zaczekam - zapewnił go pośpiesznie Blaine. Stał cierpliwie pod drzwiami oczekując na powrót strażnika izastanawiał się jak długo jeszcze przyjdzie mu tutaj tkwić.W pustym, mrocznymkorytarzu ogarnął go nagle strach i wątpliwości; może nie powinien jednakspotykać się z Finnem, może lepiej natychmiast opuścić to miejsce? Wrócił strażnik i nie było już czasu na rozterki. - Niech pan stoi spokojnie.Muszę pana sprawdzić. Wprawnym ruchem przejechał dłońmi wzdłuż ciała Blaine'a,szukając najwidoczniej ukrytego noża lub rewolweru.Pokiwał z zadowoleniemgłową. - Jest pan czysty Może pan wejść.Będę czekał tu, pod drzwiami -dodał z lekką pogróżką w głosie. - Rozumiem - odparł Blaine przekraczając próg numeru. Pokój stanowił skrzyżowanie sypialni i living - roomu. Pośrodku znajdowało się duże biurko, za którym stał wysoki,szczupły mężczyzna ubrany w czarny garnitur z białą szarfą pod szyją.Na jegopociągłej, kościstej - nieco końskiej twarzy malował się wyraz doskonalemaskowanego lęku i napięcia. Blaine wolnym krokiem zbliżył się do biurka, stając dokładnievis - a - vis mężczyzny. - Pan jest Finnem - odezwał się półgłosem. - Lambert Finn - odpad tamten głębokim, dźwięcznym barytonemzawodowego mówcy, człowieka, który nigdy nie przestaje być mówcą, nawet wchwilach odpoczynku.Blaine wyjął z kieszeni swe pokrwawione, pokaleczone dłoniei położył je na blacie biurka.Dostrzegł z satysfakcją lękliwe spojrzenie Finnarzucone w ich stronę. - A pan nazywa się Shepherd Blaine.Wiem o panu wszystko. - Czy również to, że zamierzam pana zabić któregoś pięknegodnia? - Tak, to również - skinął potakująco głową Finn.- Domyślamsię tego. - Ale jeszcze nie dzisiaj.Chcę bowiem zobaczyć jutro pańskątwarz.Chcę się przekonać, czy wszystko będzie tak, jak pan sobie to planuje. - I przyszedł pan tu po to, żeby mi o tym powiedzieć? - Nie tylko.Ale w tym szczególnym momencie nie jestem w staniemyśleć o czymś innym.Nie mogę chwilowo wyjaśnić powodu, dla którego się do panapofatygowałem. - Może dobijemy targu. - Nie to miałem na myśli.Pan nie ma mi zresztą nic dozaoferowania. - Z pewnością, panie Blaine.Ale pan posiada coś, czego japotrzebuję.Coś, za co szczodrze zapłacę. Blaine spoglądał na niego kamiennym nieruchomym wzrokiem.Milczał. - Pan potrafi obchodzić się z maszyną gwiezdną - mówił Finn.- Ztakim typem maszyny gwiezdnej, jaka jest w moim posiadaniu.Pan potrafi jąnastroić i wprawić w ruch.Pan połączy wszystkie wtyki z wyjściami wfunkcjonalną całość.Pan może również dużo opowiedzieć.Będzie pan doskonałymświadectwem. - Pan już miał mnie raz w swoich rękach - roześmiał się Blainecałkowicie zmieniając temat.- Lecz wymknąłem się z sideł. - Myśli pan zapewne o tym głupkowatym, biadolącym lekarzu - znutką okrucieństwa w głosie warknął Finn.- On myślał tylko o tym, by niezaszkodzić jakąś awanturą reputacji jego szpitala. - Powinien więc pan sobie lepiej dobierać ludzi. - A pan nie odpowiedział na moją propozycję - warknął Finn. - Bym pracował dla pana? - Blaine śmiał się.- To będzie drogokosztowało.To będzie cholernie kosztowało. - Jestem na to przygotowany.Panu potrzebne są pieniądze.Jestpan goły jak święty turecki, a Fishhook siedzi już panu na karku. - Godzinę temu jego agenci pojmali mnie i chcieli zabić - lekkimtonem odpad Blaine. - A panu udało się uciec - pokiwał z politowaniem głową Finn.-Może się to panu powieść i następnym razem.I jeszcze raz.I jeszcze.AleFishhook nigdy nie zrezygnuje z pana.W obecnej sytuacji nie ma pannajmniejszych szans. - Ja nie mam szans? A ktoś inny? Pan, na przykład? - Mam konkretnie pana na mysi - odparł celując palcem wBlaine'a.- Zna pan Harriet Quimby? - Bardzo dobrze. - Ona jest szpiegiem Fishhooka. - Pan oszalał! - wykrzyknął, tracąc panowanie nad sobą, Blaine. - Proszę posłuchać, a sądzę, że zgodzi się pan ze mną - odparłtonem perswazji Finn. Stali milcząc, przedzieleni blatem biurka i spoglądali sobiebacznie w oczy.Panowała posępna, przytłaczająca cisza. W głowie Blaine'a zakołatała natrętna myśl: czemu go nie zabić?Teraz, właśnie teraz. Tak łatwo zamordować Finna.Finn jest typem człowieka, doktórego instynktownie czuje się odrazę i pogardę.Wystarczy tylko pomyśleć onim, pomyśleć o fali nienawiści i szaleństwa, która za sprawą tego człowiekazalała świat.Wystarczyło przypomnieć sobie ciało człowieka wirujące lekko nagałęzi ponad szosą, do połowy zakryte listowiem, przypomnieć sobie obóz wśródgórskiego pustkowia, prymitywny daszek chroniący przed deszczem.I ryby walającesię w kurzu obok wywróconej przy ognisku patelni.I ruina przydrożnej farmy zesterczącym wysoko w niebie kikutem komina, spalonej w odruchu nienawiści inietolerancji. Blaine uniósł dłonie, lecz natychmiast opuścił je ponownie nabiurko. W zamian zrobił coś, co było absolutnie niezależne od jego woli.Zrobił to odruchowo, bezmyślnie, bez wahania.A w trakcie tej czynności wiedziałjuż, że to nie on dokonuje tego, lecz ktoś zupełnie inny, skrywający się w jegoczaszce. Bo on tego nie mógł zrobić.Nawet by mu to nie przyszło dogłowy.Żadna istota ludzka nie dokonałaby tego, nie wpadłaby na ten iścieszatański pomysł. Blaine powiedział cichym i łagodnym głosem: - Wymieniam z tobą świadomość.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]