[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odnaleziono ślady walkioraz porzuconą w rowie torbę podróżną pani Turoń.Stwierdzono, że gdyby nie jejekskrementy w rowie, być może morderca osiągnąłby swój chleb cel, ponieważzaatakował z tyłu. - Myślę, że on tam na mnie czekał - powtarzała w swychzeznaniach pani Turoniowa.- Wiem, że jest szczupły i drobnej budowy.Sądzę, żeto ktoś tutejszy, kto mnie zna, ponieważ do Skiroławek przyjeżdżam od kilku łat.Chyba mnie bardzo szanuje, bo gdy stwierdził - a jestem tego pewna - że ma zemną do czynienia, zaniechał walki. A może po prostu woli dziewczęta drobne, szczupłe, wątłe isłabe fizycznie - powiedział jej kapitan Śledzik.- Pani jest silną i rosłąkobietą, dlatego zrezygnował.Wiktymolog powiedziałby, że nie reprezentuje panitypu ofiary mordu seksualnego.Zresztą, jak tam nie było, uratowały panią własneekskrementy. Renata Turoń poczuła się urażona: - Wiem, że niekiedy onieśmielam niektórych mężczyzn -oświadczyła, odymając pogardliwie grube wargi.- Ale dzieje się to tylko naskutek mojej przewagi intelektualnej.Tymczasem pan, kapitanie, sugeruje, że onsię mnie po prostu przestraszył. Doktor Jan Krystian Niegłowicz dokonał na życzenie Śledzikaobdukcji lekarskiej ciała pani Renaty Turoń.Dumnie wyprostowana i zupełnie nagastała przed jego biurkiem w gabinecie na półwyspie, a on skrupulatnie liczył izapisywał w orzeczeniu każde zadrapanie na jej szyi, każdy siniak i krwawepodbiegnięcie na piersiach i udach. - Żal mi tego człowieka - zwierzyła się doktorowi paniTuroniowa, raz po raz wskazując mu na swym ciele coraz nowe i lekko widocznezadrapania.- To jakiś młodzieniec, który zapewne od dłuższego czasu obserwowałmnie bacznie i wzbudziłam jego pożądanie. - On nienawidzi kobiet - zwrócił jej uwagę doktor.- Miała panidużo szczęścia.Gdyby nie te pani ekskrementy. - Ach, mój Boże, czemu wszyscy wciąż mi to przypominają -oświadczyła z oburzeniem i nareszcie zaczęła się ubierać.- Wydawało mi się, żepan jest człowiekiem bardziej subtelnym. Niegłowicza zdumiało jej oburzenie.Nie wiedział, że drogażyciowa Renaty Turoń prowadziła od wiejskiej ubikacji za stodołą.A potem przezdługi szlak owej wędrówki przez świat, nieustannie jakieś brudne iniehigieniczne sprawy psuły smak życia i miłości.I nawet tę jedną chwilę, gdy wsposób tak niezwykły jakiś tajemniczy młodzieniec okazał dla niej pożądanie, abyć może skrywaną miłość (bo w ten sposób już teraz o nim myślała), tę chwilętakże musiał zbrukać pospolity fakt, że ona akurat załatwiała fizjologicznąpotrzebę.Nazajutrz wieczorem, siedząc w oknie domu gajowego Widłąga, RenataTuroń mniej myślała o starym młynie, a więcej o człowieku, który na nią napadł wlesie.Wyobraziła sobie, że go znowu spotyka w jakimś nieokreślonym bliżejmiejscu, rozmawia z nim w sposób rozumny i łagodny, a on dygoce z pożądania iwreszcie rzuca się na nią za jej zgodą i przyzwoleniem, bez chęci mordu.I niebędzie wówczas w pobliżu żadnych brzydko pachnących ekskrementów.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]