[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie otrzymacie propozycji wstąpienia do Gromady. - Popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy to znaczy, że nie dojdzie dorozszerzenia działalności poza bazę? - spytał Will Dulac i też zerknął natranslator. - Dokładnie tak. - Zatem jeśli zostaniemy za burtą waszej cywilizacji, Ampliturowie nie powinnitrafić na nasz ślad. Trzeci potarł kościsty łuk brwiowy. - Położenie waszego świata pozostanie tajemnicą, tak czynimy z każdą nowąplanetą.Jednak takie rzeczy trudno zataić nadłużej.Prędzej czy później może się zdarzyć, że któryś z twoich współziomkówwpadnie w łapy Ampliturów.Wtedy dowiedzą się wszystkiego. - Ale oni podobno nie potrafią czytać w myślach? - Nie potrafią, ale mogą skutecznie namówić do złożenia zeznań.Mogązastraszyć, wywołując paraliż czy obłęd.Oczywiście serce im będzie pękało zżalu, że zmuszasz ich do takiego okrucieństwa.Kilka eksperymentów iwięźniowie zwykle godzą się na pełną współpracę. Skręcili w odnogę korytarza.Para mijanych O'o'yanów tylko zerknęła naZiemianina. - W tym przypadku los wam sprzyja.Myślę o waszej ignorancji.Spośródwszystkich, jacy dotąd tu trafili, tylko kilku posiadało minimalną wiedzę zzakresu astronomii, o mechanice ciał niebieskich i nawigacji nie wspominając.O tym, jak bardzo różnicie się od pozostałych ras - członków Gromady nie mielinawet pojęcia.Żaden z nich nie potrafiłby pokazać Ampliturom, gdzie jestZiemia. - A jak badania? - Biegną swoim torem. - Nie o tym mówię.Chodzi mi o twoje własne dociekania.Wiem, że opowiadaszkażdemu, kto tylko chce słuchać, że jesteśmy potencjalnym czynnikiemdestabilizującym i nie można nam ufać. Zdumiony Hivistahm aż zakłapał kilka razy zębami. - To nie miało dotrzeć do twoich uszu. Will uśmiechnął się. - Cieszę się tu sporą swobodą i niemal wszyscy chętnie ze mną rozmawiają.Topomaga im w badaniach.A ja słucham, co mówią inni.- Ostentacyjnie sprawdziłzamocowanie słuchaweczki translatora. - Czujesz się urażony? - Cóż, ostatecznie jesteśmy po tej samej stronie.Ty masz nas zaniebezpiecznych, ja twierdzę, że zmierzamy do trwałego pokoju.Ty domagasz sięodlotu, ja chcę, byście odlecieli.Możemy sobie pomóc. - Rozumiem - uspokoił się Trzeci.- Jaki przewidujesz rozwój wypadków? - Nie znacie naszej historii, naszej psychologii, a wasi spece od militariównie widzą dalej własnego nosa.Myślą tylko o tejpomocy, jaką może być dzisiaj garstka Ziemian.Przyjmują wszystkich: biednych,znudzonych życiem, nawiedzonych.Dalej powinno pójść już normalnie.Rekrucioswoją się z nowymi rolami, aż w końcu przestanie ich to bawić.Zapragnąwrócić do domów.Co nas obchodzi jakiś przedpotopowy konflikt, powiedzą.Gdzieś mamy wojnę.Wasi dowódcy, jak Kaldaq i Soliwik, nie potrafią radzićsobie z niesubordynacją, nigdy jeszcze się z czymś takim nie spotkali.Wtedywłaśnie uznają, najpierw oni a potem ich przełożeni, że nie wartowspółpracować z Ziemią.Zostawicie nas w spokoju. - A co z wracającymi? - Kto im uwierzy? Będą próbowali sprzedać swoją historyjkę, ale takich cudakówzawsze jest pełno.Niczego nie dowiodą.Minie kilka lat i życie popłynie postaremu.- Urwał nagle.- Powiedz mi coś, Trzeci.Jestem człowiekiem.Kompozytorem, artystą.Spędziłem wiele czasu między Hivistahmami.Chcę,abyście odeszli, wy chcecie tego samego.Ale ty chyba się mnie nie boisz? Trzeci dotknął delikatnie miękkiej, ludzkiej dłoni. - Ani trochę - skłamał.Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]