[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niezliczone wsie na ca³ej pó³kuli szykowa³y siê do powitania wiosny.Wraz ze œmierci¹ wielkich miast i powrotem cz³owieka do pól i lasów przywrócono równie¿ wiele dawnych zwyczajów, które zapad³y WT sen na tysi¹c lat miejskiej cywilizacji.Kilka z nich umyœlnie wskrzesili antropologowie i socjotech-nicy trzeciego tysi¹clecia, których geniusz umo¿liwi³ przekazanie z pokolenia na pokolenie tak wielu wzorców kultury cz³owieka w nienaruszonej formie.Tak te¿ siê sta³o z obrzêdami, którymi w dalszym ci¹gu witano wiosenne zrównanie dnia z noc¹ i które, mimo ca³ej swej z³o¿onoœci, mog³y wci¹¿ wydawaæ siê mniej obce pierwotnemu cz³owiekowi ni¿ mieszkañcom przemys³owych miast, zadymiaj¹cych niegdyœ atmosferê Ziemi.76Przygotowania do Œwiêta Wiosny zawsze by³y obiektem intryg i sporów miêdzy s¹siednimi wsiami.Chocia¿ wymaga³o to przerwania wszystkich innych zajêæ przynajmniej na miesi¹c, ka¿da wieœ czu³a siê wielce uhonorowana wyborem jej na gospodarza uroczystoœci.Oczywiœcie nikt nie oczekiwa³, by œwie¿o przeniesiona spo³ecznoœæ, która jeszcze nie dosz³a do siebie po transplantacji, mog³a podj¹æ siê tak odpowiedzialnego zadania.Jednak¿e ziomkowie Branta znaleŸli pomys³owy sposób na odzyskanie dawnych wzglêdów i zmazanie jeszcze œwie¿ej plamy nies³awy.W promieniu stu piêædziesiêciu kilometrów le¿a³o piêæ innych wiosek i wszystkie zaproszono do Chaldis na œwiêto.Uk³adaj¹c zaproszenie, bardzo starannie dobierano s³Ã³w.Dawano w nim delikatnie do zrozumienia, ¿e z oczywistych powodów Chaldis nawet nie mo¿e marzyæ o takim przygotowaniu ceremonii, jak by sobie tego ¿yczy³a, i wobec tego sugerowano goœciom, aby udali siê gdzie indziej, jeœli naprawdê pragn¹ siê zabawiæ.Chaldis spodziewa³a siê, ¿e co najwy¿ej jedna wieœ przyjmie zaproszenie, jednak rozbudzona ciekawoœæ s¹siadów przewa¿y³a ich poczucie moralnej wy¿szoœci.Wszyscy odpowiedzieli, ¿e przybêd¹ z rozkosz¹ i teraz Chaldis w ¿aden sposób nie mog³a siê ju¿ uchyliæ od wype³nienia swych zobowi¹zañ.Dla doliny noc przesta³a istnieæ, a jej mieszkañcy spali niewiele.Wysoko nad drzewami niebieskobia³ym œwiat³em pali³ siê rz¹d sztucznych s³oñc, przyæmiewaj¹cych swym blaskiem gwiazdy, rozpraszaj¹cych ciemnoœci i pogr¹¿aj¹cych w chaosie utarty, naturalny tok ¿ycia wszystkich dzikich zwierz¹t w promieniu wielu kilometrów.Zmagania ludzi i maszyn o przygotowanie du¿ego amfiteatru dla czterech tysiêcy widzów wype³nia³y coraz d³u¿sze dni i coraz krótsze noce.Przynajmniej pod jednym wzglêdem mieli szczêœcie: w tym klimacie niepotrzebny by³ dach ani ¿adne sztuczne ogrzewanie.W kraju, który tak niechêtnie opuszczali, jeszcze pod koniec marca œnieg pokrywa³ ziemiê grub¹ warstw¹.W dniu wielkiego œwiêta wczeœnie rano Branta obudzi³y odg³osy nadlatuj¹cych autolotów.Przeci¹gn¹³ siê znu¿ony, zadaj¹c sobie pytanie, kiedy ponownie znajdzie siê w ³Ã³¿ku, a potem w³o¿y³ ubranie.Stop¹ nacisn¹³ ukryty prze³¹cznik i prostok¹t miêkkiej gumy piankowej, zag³êbiony na kilka centymetrów w pod³odze, ca³kowicie przykry³a sztywna, plastykowa p³yta, która wysunê³a siê ze œciany.Tu nikt nie musia³ martwiæ siê o poœciel, gdy¿ pokój by³ automatycznie ogrzewany do temperatury cia³a.Wiele takich udogodnieñ sprawia³o, ¿e Brantowi ¿y³o siê ³atwiej ni¿ jego odleg³ym przodkom — dziêki nieustannym, trwaj¹cym od piêciu tysiêcy lat staraniom nauki, o których prawie nie pamiêtano.Pokój, w którym panowa³ nieopisany ba³agan, wype³nia³o ³agodne œwiat³o, dochodz¹ce przez pó³przeŸroczyst¹ œcianê.Jedynie kawa³ek pod³ogi kryj¹cy pod sob¹ ³Ã³¿ko nie nosi³ œladów nieporz¹dku, lecz prawdopodobnie i tam trzeba bêdzie sprz¹taæ przed zapadniêciem nocy.Brant77wszystko chomikowa³ i nie lubi³ niczego wyrzucaæ.By³o to bardzo dziwne w œwiecie, gdzie niewiele rzeczy mia³o jak¹œ wartoœæ, gdy¿ tak ³atwo je wytwarza³y integratory.W jednym rogu sta³ oparty o œcianê pieniek drzewa, w którym czêœciowo wyrzeŸbiono zarys postaci ludzkiej.Gdzie indziej le¿a³y na pod³odze du¿e bry³y piaskowca, czekaj¹c, a¿ Brant zacznie nad nimi pracowaæ.Malowid³a, przewa¿nie o charakterze abstrakcyjnym, ca³kowicie pokrywa³y œciany.Nawet niezbyt bystra osoba wydedukowa³aby, ¿e Brant jest artyst¹, choæ nie³atwo da³o siê rozstrzygn¹æ, czy dobrym.Znalaz³ drogê w tym ba³aganie i uda³ siê na poszukiwanie jedzenia.Kuchni nie by³o — niektórzy historycy utrzymywali, ¿e przetrwa³a a¿ po rok 2500, ale ju¿ du¿o wczeœniej wiêkszoœæ rodzin tak rzadko sama przygotowywa³a sobie posi³ki, jak sama sobie szy³a ubrania.Brant wszed³ do g³Ã³wnego pokoju dziennego i zbli¿y³ siê do metalowej skrzynki, wbudowanej w œcianê na wysokoœci piersi.Poœrodku skrzynki znajdowa³o siê urz¹dzenie, którym od piêædziesiêciu wieków umia³a pos³ugiwaæ siê ka¿da istota ludzka — dziesiêciocyfrowa, impulsowa tarcza numerowa.Brant wybra³ czterocylrowy numer i czeka³.W ogóle nic nie nast¹pi³o.Z lekka poirytowany przycisn¹³ ukryty guzik i wtedy wysunê³a siê przednia czêœæ skrzynki, ukazuj¹c wnêtrze, które, wed³ug wszelkich prawide³, powinno zawieraæ apetyczne œniadanie.By³o jednak zupe³nie puste.Brant móg³ po³¹czyæ siê z centraln¹ maszyn¹ ¿ywieniow¹ i za¿¹daæ wyjaœnieñ, ale prawdopodobnie nie otrzyma³by ¿adnej odpowiedzi.Oczywiœcie dzia³ gastronomiczny jest tak zajêty przygotowywaniem dodatkowych iloœci jedzenia, ¿e Brant mo¿e mówiæ o du¿ym szczêœciu, jeœli w ogóle dostanie coœ na œniadanie.Wy³¹czy³ obwód, a potem spróbowa³ jeszcze raz, wybieraj¹c ma³o u¿ywany numer.Tym razem us³ysza³ cichy warkot, st³umiony trzask i otworzy³y siê drzwiczki, ukazuj¹c fili¿ankê jakiegoœ ciemnego, paruj¹cego napoju, kilka kanapek o niezbyt zachêcaj¹cym wygl¹dzie i spory kawa³ek melona.Marszcz¹c nos i zastanawiaj¹c siê, jak prêdko ludzkoœæ osi¹gnie stadium barbarzyñstwa cofaj¹c siê w ten sposób, Brant zacz¹³ jeœæ swój zastêpczy posi³ek i bardzo szybko go spa³aszowa³.Rodzice jeszcze spali, kiedy cicho wyszed³ z domu na szeroki, poroœniêty traw¹ plac w œrodku wsi.By³o jeszcze wczeœnie i powiewa³o lekkim ch³odem, lecz wstawa³ ju¿ jasny i piêkny dzieñ, orzeŸwiaj¹c œwie¿oœci¹, która rzadko utrzymuje siê po znikniêciu rosy.Ze stoj¹cych na trawniku kilku autolotów wysypywali siê pasa¿erowie, którzy dreptali w kó³ko lub rozchodzili siê po wsi, by krytycznym okiem obejrzeæ Chal-dis
[ Pobierz całość w formacie PDF ]