[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Załóżmy, że nasi włoscyprzyjaciele będą mieli.opóźNienie - powiedziałostrożnie.- A ten statek,"Charon", będzie czekał zamiastnich na załadunek?Wytrzeszczyłem na niegooczy.Potem na Trappa.A Trapppo prostu siedział, patrzył nanas obu, na jego zaś twarzyniczym cholerny słonecznikpowoli rozkwitał wielki uśMiech.- Korvettenkapit~an.-rzekłem z zamierającym sercem -pan jest jeszcze większy wariatniż on.Czy pan rzeczywiściewierzy, że ta stara ruina możebezczelnie podpłynąć na oczachcałej niemieckiej armii i miećnadzieję, że pomylą go z włoskimfrachtowcem tylko dlatego, żewypiszemy mu na dziobie"Leonardo da Vinci" albo coś wtym rodzaju i wywiesimy włoskąflagę?Duttmann wciąż sięuśMiechał, lecz tym razem dosyćkwaśno.- O ile mogłem sięzorientować, kapitanie Miller,Kriegsmarine i Luftwaffepostępowała dokładnie w takisposób przez kilka miesięcy.Samtak zrobiłem, przypomina pansobie?Opadłem w swój fotelpotrząsając z niedowierzaniemgłową.- Ale złoto, do licha! Ktoś,kto będzie dowodził tą kolumnąpancerną, chyba nie przekaże gobez ustalenia naszejtożsamości.naszychpełnomocnictw.Trapp zaczął już sam sobieskładać gratulacje.Ale miałpowód ku temu.Jego sen stawałsię jawą.Duttmann tylkowzruszył ramionami.- Gdyby był pan majoremAfrika KOrps oczekującym nawłoski statek, który przybywadokładnie o czasie w ściśleokreślone, tajne miejsce.i jest eskortowany przezniewątpliwie niemiecki okrętwojenny, to czy miałby panjakieś wątpliwości, panieMiller?Mrugnąłem do Trappa izadrżałem.Nagle wydało mi się,że jest tu diabelnie zimno.- To nieprawdopodobne! -powiedziałem po raz dziesiąty.-Cały ten cholerny pomysł jestniewiarygodnym, zbrodniczymszaleństwem, od samego początkuskazanym na niepowodzenie.- Ale co pan naprawdę o tymmyśLi? - zapytał Trapp.- Cóż, warto spróbować -mruknąłem.Słabiutko.Rozdział 10Do nastęPnego poranka pogodasię poprawiła i tylko niewielkafala marszczyła powierzchnięmorza.Stałem obok Duttmanna naotwartym pomoście S_bootaciesząc się pędem ścigaczaniosącego nas przez skąpane wbrzasku MOrze Śródziemne.Czułemjedynie dygotanie pokładu podstopami, wiatr uderzający wtwarz i słyszałem gardłowy,pulsujący ryk dieslowskichsilników nadających nam prędkośćczterdziestu dwóch węzłów.Chwilami nie mogłempowstrzymać się przedspoglądaniem do góry nawyprężoną pod wpływem pędupowietrza czerwoną i białąbanderę z czarną swastyką.Przypominała mi ona arogancko omojej obecnej sytuacji.omiędzynarodowej, całkowicieprywatnej spółce, którasprawiła, że pomysł powołania dożycia H$m$s "Charon" wydawał sięprzy niej błahy i szary.Ale tylko w przypadku,gdybyśmy mogli rzeczywiścieuwierzyć w słowa człowiekaubranego we wrogi mundur.Zerknąłem na stojącego obokmnie Duttmanna.W swojej czapcez daszkiem sprawiał wrażenietypowego hitlerowca - blondyn,przystojny i z tą pewnościąsiebie, która sugerowała pełneoddanie.ale jakiej sprawie?Czy dowódca S_boota istotniewycofał się z wojny - czy teżprowadzi jakąś skomplikowaną gręmając Trappa za przeciwnika?Grę w Przetrwanie.Grę, w której Trappwłaściwie spadł już ze szczytuligowej tabeli.Spostrzegł, że go obserwujęi uśmiechnął się: - Ciągle mapan wątpliwości, kapitanieMiller? Czy można mi ufać, czynie?Wzruszyłem ramionami.- Będę je miał do chwili,kiedy zobaczymy ten włoskifrachtowiec.POtem będę jużwiedział.- Ale jest panzaniepokojony?Odwróciłem się i spojrzałemznacząco na mata Mulhollanda,który stał w drugim końcupomostu na rozstawionych nogach,amortyzując bez trudu podskokiścigacza i trzymał Stenawymierzonego niedbale w plecyDuttmanna.JednocześNie marynarzartylerzysta Clark miał pod lufątych kilku członków załogiS_boota, którym Trapp pozwoliłzostać na pokładzie podczaspoczątkowej fazy operacji"Panzerheist".Przeważnie bylito torpedyści.Ułożyłem wygodniej mojegoStena w zagięciu łokcia iodpowiedziałem cicho: - Nie,Korvettenkapit~an.Jeżeli ktośpowinien się niepokoić, toraczej pan.ZObaczyliśmy statek tuż poszóstej rano.POczątkowo jakoodległą plamkę na horyzoncie,która wkrótce powiększyła się izmieniła w sylwetkę niewątpliwieniegroźnego izupełnie niewielkiegofrachtowca.Wreszcie, gdyzbliżyliśmy się z rykiem jeszczebliżej, dostrzegliśmy i włoskąflagę.- Zadowolony, kapitanie? -spytał Duttmann.- Przyjrzyjmy mu siędokładniej - odparłem.- Ale bezstopowania.Czasami zdarzają sięprzedziwne rzeczy, kiedyczłowiek zatrzymuje się kołomałych statków handlowych.Popatrzył na mnie obojętnieprzez chwilę, a potem odwróciłsię do rury głosowej.- "Steuerbord f~unfzehn.Schnellboot położył się włagodnym zakręcie, dzięKiktóremu znaleźliśmy się wodległości pół kabla od burtywłoskiego statku.Była to niemaldokładna kopia "Charona", z tątylko różnicą, że o jakieśpięćdziesiąt lat młodsza.Jegozałoga wyglądała wzdłuż relingówi machała wyrażając oczywistąradość na widok sojusznika,który zjawił się, żeby icheskortować.POdniosłem do oczu doskonalewyważoną lornetkę firmyLiebermann i Gortz.Tęgimężczyzna w bogato wygalonowanejkurtce stał na skrzydle mostku ipatrzył na nas z serdecznymuśMiechem.W chwili gdyzataczaliśmy łuk za rufą statku,spojrzałem nieco niżej.Nazwa iport macierzysty brzmiały:"Virgilio Andreotti.Napoli".- W porządku, Duttmann -mruknąłem, opuszczając lornetkę.- Jest pański.OddaliliśMy się od płynącegofrachtowca na odległość okołopół mili, a kiedy Schnellbootzaczął wykonywać szeroki, leniwyzwrot, Duttmann wskazał ręką wstronę rufy.- MOżna?- W porządku, Clark.Artylerzysta ostrożnieopuścił lufę Stena i natychmiastniemieccy marynarze zręczniezajęli miejsca przy aparatachtorpedowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]