[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.S³ysza³ w dole krzyki, dŸwiêki wydawane przez szymy pogr¹¿o ne w za¿artej k³Ã³tni.Nagle sk¹dœ z pó³nocy dobieg³ s³aby, jêkliwi dŸwiêk.Robert skry³ siê g³êbiej w krzakach, choæ ostre ga³¹zki drapali jego delikatn¹ skórê.Serce zaczê³o mu biæ szybciej.W ustach mi zasch³o.Jeœli siê pomyli³ albo jeœli szymy postanowi¹ zignorowa³ jego rozkaz.Jeœli zapomnia³ choæ o jednym szczególe, wkrótce wyrusz' w drogê do Port Helenia, by zostaæ internowanym lub te¿ umrze Tak czy inaczej zostawi Athacienê sam¹, jako jedynego opiekun w górach i spêdzi pozosta³e minuty b¹dŸ lata swego ¿ycia na prze klinaniu siebie jako cholernego durnia.Mo¿e matka mia³a racjê co do mnie.Mo¿e nie jestem niczyi] wiêcej ni¿ bezu¿ytecznym playboyem.Wkrótce siê przekonamy.Rozleg³ siê grzechocz¹cy dŸwiêk.To kamienie zeœlizgiwa³y si w dó³ po osypisku.Piêæ br¹zowych kszta³tów wpad³o miêdzy listc wie dok³adnie w tej chwili, gdy zbli¿aj¹cy siê jêk osi¹gn¹³ crescer do.Py³ z suchej gleby wbi³ siê w górê.Szymy odwróci³y siê szyt ko.Patrzy³y na to szeroko rozwartymi oczyma.Nieziemska masz} na dotar³a do ma³ej dolinki.Robert odchrz¹kn¹³ z miejsca, w którym siê ukry³.Szymy - na wyraŸniej nie czuj¹ce siê dobrze bez ubrania - poderwa³y zaskc czone.- Hej, wy, lepiej wszystko wyrzuæcie, w tym równie¿ wasz mikrofony.W przeciwnym razie idê sobie i zostawiam was tutaj.Benjamin ¿achn¹³ siê.- Jesteœmy rozebrani - wskaza³ g³ow¹ w stronê doliny.- Harr i Frank nie chcieli tego zrobiæ.Powiedzia³em im, ¿eby wdrapali si na przeciwleg³e zbocze i trzymali z dala od nas.Robert skin¹³ g³ow¹.Wraz z towarzyszami obserwowa³, jak ga¿e wy robot rozpoczyna akcjê.Pozostali byli ju¿ œwiadkami tego zje232riska.Robert podczas jedynej okazji, jak¹ dot¹d mia³, ze wzglêdu a swój stan nie móg³ siê przyjrzeæ.Teraz patrzy³ teraz bardziej ni¿ ^Iko przelotnie zainteresowany.Robot mia³ oko³o piêædziesiêciu metrów d³ugoœci.Nadano mu szta³t kropli.Na jego tylnym, ostrym koñcu obraca³y siê powoli nteny przeszukuj¹ce.Gazowy robot przelecia³ nad dolin¹ od ich irawej strony ku lewej.Poruszone liœcie zaszeleœci³y pod jego pul-uj¹cymi grawitorami.Wydawa³o siê, ¿e maszyna wêszy, przelatuj¹c zygzakiem yzd³u¿ kanionu.Na chwilê zniknê³a za ³ukiem s¹siednich wzgórz.Jêk ucich³, lecz nie na d³ugo.Wkrótce powróci³, a w chwilê póŸ-liej maszyna pojawi³a siê ponownie.Tym razem ci¹gn¹³ siê za ni¹ iemny, truj¹cy ob³ok, k³êbi¹c siê w jej œladzie torowym.Robot po-iownie przelecia³ wzd³u¿ w¹skiej dolinki.Najgrubsz¹ warstwê ole-stego oparu pozostawi³ tam, gdzie szymy porzuci³y swe ubrania ekwipunek.- Móg³bym przysi¹c, ¿e tych minikomunikatorów nie da siê wyryæ - mrukn¹³ jeden z nagich szymów.- Bêdziemy musieli wychodziæ na zewn¹trz zupe³nie bez sprzê-11 elektronicznego - doda³ nastêpny nieszczêœliwym g³osem, ob-erwuj¹c jak urz¹dzenie zniknê³o z pola widzenia.Dna doliny nie y³o ju¿ widaæ.Benjamin spojrza³ na Roberta.Obaj wiedzieli, ¿e to jeszcze nie nniec.Wysoki jêk powróci³.Gubryjska maszyna ponownie zawróci³a v ich stronê, tym razem na wiêkszej wysokoœci.Jej anteny prze-zukuj¹ce bada³y wzgórza po obu stronach.Zatrzyma³a siê naprzeciwko nich.Szymy zamar³y, jakby spogl¹-la³y prosto w oczy dosyæ du¿ego tygrysa.Ten ¿ywy obraz pozosta-ya³ przez chwilê bez ruchu.Nastêpnie bombowiec zacz¹³ siê prze-nieszczaæ pod k¹tem prostym do swej dotychczasowej trasy.Oddalaj¹c siê od nich.Po chwili przeciwleg³e zbocze spowi³ ob³ok czarnej mg³y.Us³y-zeli dobiegaj¹cy stamt¹d kaszel i g³oœne wyrzekania.Szymy, które iê tam wdrapa³y, przeklina³y gubryjski pogl¹d, ¿e chemia oznacza epsze ¿ycie.Robot zacz¹³ siê wznosiæ w górê, zataczaj¹c coraz obszerniejsz¹ piralê.By³o widoczne, ¿e jego poszukiwania zaprowadz¹ go /krotce na tê stronê, ponad Ziemian.- Czy ktoœ ma coœ, czego nie zg³osi³ do oclenia? - zapyta³ sch³ym tonem Robert.233Benjamin zwróci³ siê w stronê jednego z pozosta³ych neoszym| pansów.Strzeli³ palcami i wyci¹gn¹³ rêkê.M³odszy szym spojrza³ na niego spode ³ba i otworzy³ d³oñ.Zalœni³ metal.|Benjamin chwyci³ ³añcuszek z medalionem i podniós³ siê naj chwilê, by go wyrzuciæ.Ogniwa lœni³y przez krótki moment, pd czym zniknê³y w mrocznej mgle w dole zbocza.- Mo¿e to nie by³o konieczne - stwierdzi³ Robert.- Bêdziemy musieli eksperymentowaæ, zostawiaæ rozmaite przedmioty w róŸi nych miejscach, by siê przekonaæ, które zostan¹ zaatakowane.-mówi³ w równym stopniu ze wzglêdu na morale, co na treœæ.Zarówno swoje morale, jak i ich.- Podejrzewam, ¿e to coœ prostego, czêsto spotykanego, lecz sprowadzonego na Garth z zewn¹trz, przez co jego rezonans jest pewn¹ oznak¹ obecnoœci Ziemian.Benjamin i Robert spogl¹dali na siebie przez d³ug¹ chwilê.Nit by³o trzeba ¿adnych s³Ã³w.Trafne rozumowanie lub poszukiwanie usprawiedliwieñ.Nastêpne dziesiêæ sekund poka¿e, czy Roberl mia³ racjê, czy te¿ pope³ni³ katastrofaln¹ pomy³kê.Ta maszyna mo¿e wykrywaæ nas samych - pomyœla³.- Ifni A jeœli potrafi¹ siê nastroiæ na ludzkie DNA?Robot kr¹¿y³ nad nimi.Zakryli uszy i mrugnêli, gdy pola odpy chaj¹ce po³echta³y ich zakoñczenia nerwowe.Robert poczu³ fal^ dæja vu, jak gdyby by³o to coœ, przez co on i pozostali przechodzi³ ju¿ wiele razy w swych niezliczonych przesz³ych ¿yciach.Trz^ szymy skry³y g³owy w ramionach i zaczê³y skomleæ.Czy maszyna przystanê³a? Robert poczu³ nagle, ¿e to zrobi³a, ¿( za chwilê.Wtem minê³a ich, targaj¹c wierzcho³kami drzew w odleg³oœæ dziesiêciu metrów.dwudziestu.czterdziestu.Spirala poszuki wañ rozszerza³a siê.Jêkliwe dŸwiêki silników robota milk³y powo li w oddali.Maszyna ruszy³a w dalsz¹ drogê, poszukuj¹c nowyct celów.Robert ponownie spojrza³ Benjaminowi w oczy i mrugn¹³ d( niego.Szym ¿achn¹³ siê.NajwyraŸniej uwa¿a³, ¿e cz³owiek nie powi nien okazywaæ zadowolenia z tego tylko powodu, ze mia³ racjê Ostatecznie na tym polega³o zajêcie opiekuna.Liczy³ siê równie¿ styl.Benjamin widaæ s¹dzi³, ¿e Robert móg wybraæ bardziej dystyngowany sposób na udowodnienie swej tezy.Ludzki m³odzieniec postanowi³ wróciæ do domu inn¹ tras¹, h unikn¹æ wszelkiego kontaktu z nadal œwie¿ymi chemikaliami znie walaj¹cymi.Szymy poœwiêci³y trochê czasu na zebranie swych r¿ê234^y i wytrz¹œniêcie z nich czarnego jak sadza proszku.Zwi¹za³y - Mo¿emy do nich strzelaæ jak do kaczek - stwierdzi³ Benjamin e swego punktu obserwacyjnego na zachodnim stoku.Athadena spojrza³a do góry na swego szymskiego adiutanta.283Przez chwilê boryka³a siê z przenoœni¹ Benjamina.Byæ mo¿e by³a to aluzja do ptasiej natury nieprzyjaciela?- Sprawiaj¹ wra¿enie pewnych siebie, jeœli to mia³eœ na myœli -odpar³a.- Maj¹ jednak do tego powód.Gubru polegaj¹ na robotach bojowych w wiêkszym stopniu ni¿ my, Tymbrimczycy.Uwa¿amy, ¿e s¹ one drogie i zanadto przewidywalne.Niemniej te ma" szyny mog¹ byæ bardzo groŸne.Benjamin skin¹³ z powag¹ g³ow¹.- Zapamiêtam to, ser.Athaciena wyczuwa³a jednak, ¿e nie zrobi³o to na nim wra¿enia.Benjamin pomóg³ im zaplanowaæ poranny atak, dokonuj¹c koordynacji z przedstawicielami ruchu oporu z Port Helenia.By³ beztrosko pewien, ¿e zakoñczy siê on sukcesem.Szymy z miasta mia³y przed œwitem - na chwilê przed zaplanowanym pocz¹tkiem ich akcji - przypuœciæ atak w dolinie Sindu.Oficjalnie jego celem by³o zasianie zamêtu w szeregach nieprzyjaciela i byæ mo¿e wyrz¹dzenie mu jakichœ szkód, które by zapamiêta³.Athaciena nie by³a pewna, czy jest to rzeczywiœcie mo¿liwe, niemniej zgodzi³a siê na to ryzyko.Nie chcia³a, by Gubru wywnioskowali zbyt wiele z ruin Centrum Howlettsa.Jeszcze nie w tej chwili.- Rozbili obóz obok pozosta³oœci dawnego g³Ã³wnego budynku - powiedzia³ Benjamin.- Dok³adnie tam, gdzie siê spodziewa' liœmy.Athaciena spojrza³a niepewnie na pó³przewodnikow¹ lornetka nocn¹, któr¹ szym trzyma³ w rêku.- Czy jesteœ pewien, ¿e tych urz¹dzeñ nie da siê wykryæ? Benjamin skin¹³ g³ow¹, nie podnosz¹c wzroku.- Tak jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]