[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po³aniecki sta³ w tej chwili ko³o panny Maryni, która rzek³a przyciszonym g³osem:18– Oto i bieda! Tam siê pewnie nic nie sta³o, ale papa bêdzie do wieczora w z³ym humorze.Po³aniecki.chcia³ w pierwszej chwili odpowiedzieæ, ¿e za to nazajutrz, jak ale wyœpi, tobêdzie w dobrym, ale widz¹c istotn¹ troskê na twarzy panny, odrzek³:– To, ile pamiêtam, niedaleko: niech pani poœle kogo dowiedzieæ siê, co siê sta³o.– Mo¿e by pos³aæ kogo, papo? Lecz on odpowiedzia³ z gorycz¹:– Zbytek ³aski.Pojadê sam.I zadzwoniwszy na s³u¿¹cego, wyda³ polecenie, by zaprzêgano.Po czym zastanowi³ siêprzez chwilê i rzek³:– Enfin, na wsi zawsze mo¿e siê trafiæ, ¿e ktoœ przyjedzie i zastanie moj¹ córkê sam¹.Tonie miasto.Przy tym jesteœcie krewni.Ty, G¹towski, mo¿esz mi byæ potrzebny, wiêc b¹dŸ³askaw pojechaæ ze mn¹.Wyraz najwy¿szej niechêci i niezadowolenia odbi³ siê na twarzy m³odego cz³owieka.Przeci¹gn¹³ rêk¹ po swej p³owej czuprynie i rzek³:– Nad stawem jest wyci¹gniête czó³no, którego ogrodnik nie mo¿e zepchn¹æ; obieca³empannie Marii, ¿e je zepchnê, tylko ostatniej niedzieli nie puœci³a mnie, bo la³o jak z cebra.– To skocz i spróbuj, do stawu trzydzieœci kroków, za parê minut wrócisz.G¹towski, rad nierad, wyszed³ do ogrodu, pan P³awicki zaœ, nie zwracaj¹c uwagi naPo³anieckiego i córkê, powtarza³ chodz¹c po pokoju:– Newralgia w g³owie, za³o¿y³bym siê, ¿e newralgia w g³owie; G¹towski, w raziepotrzeby, mo¿e skoczyæ po doktora.Ten safandu³a, ten radca bez rady, pewno by nie pos³a³.I potrzebuj¹c widocznie wywrzeæ na kimœ swój z³y humor, doda³ zwracaj¹c siê doPo³anieckiego:– Nie uwierzysz, co to za cymba³!– Kto taki?– Jamisz.– Ale, papo.– zaczê³a panna Marynia.Lecz pan P³awicki nie da³ jej skoñczyæ i rzek³ ze wzrastaj¹cym z³ym humorem:– Wiem! Nie podoba ci siê to, ¿e ona okazuje mi trochê przyjaŸni i troskliwoœci.Czytajsobie artyku³y rolnicze pana Jamisza, uwielbiaj go, stawiaj mu pos¹gi, ale pozwól mii mleæmoje sympatie.Tu Po³aniecki móg³ podziwiaæ istotn¹ s³odycz, panny Maryni, gdy¿, zamiast siêzniecierpliwiæ, podbieg³a do ojca i podsuwaj¹c czo³o pod jego uczernione w¹siki, rzek³a:– Zaraz zaprzêgn¹, zaraz, zaraz! Mo¿e trzeba, ¿ebym i ja pojecha³a?.A tymczasem niechsiê brzydki tatuœ nie gniewa, bo sobie zaszkodzi.Pan P³awicki, który rzeczywiœcie by³ do niej mocno przywi¹zany, poca³owa³ j¹ w czo³o irzek³:– Wiem, ¿e w gruncie rzeczy masz dobre serce, ale co tam znów G¹towski robi?I przez otwarte drzwi ogrodowe pocz¹³ wo³aæ na m³odego cz³owieka, który te¿ powróci³niebawem zmêczony i rzek³:– W œrodku stoi woda i za daleko wyci¹gniête; próbowa³em i nie mogê.– To bierz czapkê i ruszajmy, bo.s³yszê, ¿e zajechali.W chwilê potem m³odzi ludzie zostali sami.– Papa przywyk³ do trochê wykwintniejszego towarzystwa, ni¿ jest na wsi – rzek³a pannaMarynia – Wiêc dlatego lubi pani¹ Jamiszow¹, ale i pan Jamisz jest bardzo zacny i rozumnycz³owiek.– Widzia³em go w koœciele.Wyda³ mi siê jakbyprzybity.– Bo naprawdê, to on jest chory, a przy tym bardzo zapracowany.– Tak jak pani.19– Nie.Pan Jamisz doskonale prowadza gospodarstwo, a przy tym du¿o pisuje o rzeczachrolniczych.Naprawdê jest to lumen naszej okolicy.I taki zacny cz³owiek! Ona równie¿ dobrakobieta, tylko dla mnienieco przesadna.– Eks-piêknoœæ.– Tak.Przyczynia siê te¿ do jej przesady i to ci¹g³e ¿ycie na wsi, przez które siê trochêrdzewieje.Myœlê, ¿e w mieœcie wszystkie dziwactwa ludzkie i œmiesznoœci œcieraj¹ siêwzajemnie, a na wsi ³atwiej ludzie zmieniaj¹ siê w orygina³Ã³w.Zwolna odwyka siê odtowarzystwa, zachowuje siê jakiœ przestarza³y sposób w obejœciu z ludŸmi i dochodzi siê doprzesady.My wszyscy musimy siê ludziom z wielkich miast wydawaæ zardzewiali i trochêœmieszni.– Nie wszyscy.Bynajmniej! – odpowiedzia³ Po³aniecki.– Pani na przyk³ad bynajmniej!– Wiêc to przyjdzie z czasem – odpowiedzia³a z uœmiechem.– Czas mo¿e tak¿e przynieœæ zmiany.– U nas tak ma³o siê zmienia – i najczêœciej na gorsze.– Ale w ¿yciu panien w ogóle zmiany s¹ przewidywane.– Chcia³abym naprzód, byœmy z pap¹ mogli przyjœæ do ³adu z Krzemieniem.– Wiêc ojciec i Krzemieñ to dwa g³Ã³wnie, jedyne cele w ¿yciu pani?– Tak.Ale ma³o mogê pomóc, bo siê ma³o zmam na czymkolwiek.– Papa, Krzemieñ – a.nic wiêcej! – powtórzy³ Po³aniecki.Nasta³a chwila przerwy w rozmowie, po której panna Marynia spyta³a Po³anieckiego, czynie zechce pójœæ do ogrodu.Poszli i wkrótce znaleŸli siê nad brzegiem stawu.Po³aniecki,który za granic¹ nale¿a³ do ró¿nych stowarzyszeñ sportowych, zepchn¹³ na wodê czó³no,któremu G¹towski nie móg³ poradziæ, ale pokaza³o siê, ¿e jest dziurawe i ¿e nie mo¿na nimp³ywaæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]