[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oni.powiedzieli, ¿e jak z³o¿ê okup,to bêdê mia³ spokój.I musia³em im przynosiæ pieni¹dze i mia-³em spokój.Moich mi na d³ugo nie wystarczy³o.Wiêc po¿y-cza³em.Naprawdê chcia³em oddaæ.To dlatego po¿ycza³emtylko od dzieci z Poznania.Bebe siedzia³a cicho, zaciskaj¹c piêœci.- Co to byli za ch³opcy? - spyta³a spokojnie.- Nie wiem.Te¿ z Poznania.Ale po co pytasz? Ja niewiem, jak siê nazywali, ale gdybym wiedzia³, to te¿ nie po-wiedzia³bym ci nic.Mam ich nie szukaæ i nie skar¿yæ nikomu,bo jak to zrobiê, to oni mnie znajd¹ i tym razem zabij¹.Tak powiedzieli.5Bebe wysz³a gwa³townie z pokoiku, zamknê³a za sob¹drzwi i nie patrz¹c na nikogo podesz³a do szafy.Otwar³a j¹,przekopa³a siê przez subtelnie pachn¹ce pok³ady jedwabiu58 59i we³ny.Suknia w jaskó³ki le¿a³a rzeczywiœcie na dnie, takjak pisa³a Józefina.Jednak¿e portfelik, znajduj¹cy siê podsukni¹, by³ pusty.¯adnej koperty nie by³o te¿ w szufladziestolika.Pospieszy³a wiêc do kuchni, odprowadzana zdzi-wionymi spojrzeniami obecnych, i tam stwierdzi³a z prze-ra¿eniem, ¿e w kredensie s¹ wprawdzie dwie puszki pokawie, ale w ¿adnej z nich nie ma pieniêdzy.Nadesz³a szybkim krokiem Aniela.- Ta wy³upiasta chce iœæ - poinformowa³a szeptem.- A pieniêdzy nigdzie nie ma.W ¿adnym z miejsc, którewskaza³a Józefina.- To zupe³nie w jej stylu - powiedzia³a Aniela z nie-zbyt szczerym zachwytem.- Zawsze ¿yje na chmurce.Artystka.- Co my teraz zrobimy?- PKO zamkniête.Ostatnie piêæ stów w gotówce wy-da³am na tort - mruknê³a Aniela.- Do licha, w dodatkujeszcze teraz go czujê na w¹trobie.Strapione wesz³y do pokoju.- Jakieœ k³opoty? - spyta³ Bernard, le¿¹cy w fotelu.Wygl¹da³, jakby absolutnie wszystko rozumia³.- Có¿, Izabello - powiedzia³a Aniela uprzejmie, leczprosto z mostu.- Musisz siê dowiedzieæ: nie mamy chwi-lowo forsy na oddanie d³ugu.Izabella podnios³a siê z min¹ nie wró¿¹c¹ niczego dobrego.Bernard zerwa³ siê jak ryœ, z³apa³ j¹ za rêkê, przytrzyma³.- Momencik, Izabello - powiedzia³ i poklepa³ siê woln¹rêk¹ po ró¿nych partiach kitla.Wreszcie wydoby³ zeñ zwi-tek banknotów, ca³kiem spory.- Bierz, kochanie, bierz,ile dusza zapragnie.- Piêæset - przypomnia³a Aniela.- Piêæset - odliczy³ Bernard, po³o¿y³ pieni¹dze na rêcegrubaski i zamkn¹³ jej palce, po czym rzek³: - Nie zgub.Oblicze Izabelli z lekka pojaœnia³o.- To pêdŸ do wuja - rzek³ Bernard.- Pozna³bym goz przyjemnoœci¹.To musi byæ porywaj¹ca jednostka, zw³a-szcza pod tym wzglêdem, który mnie najbardziej interesuje.- A który ciê najbardziej interesuje? - zainteresowa³asiê Aniela.- Zdolnoœæ do zainteresowania siê mn¹ - odpar³ Ber-nard z ¿artobliwym uœmiechem i zatoczy³ oczami, po czymœci¹gn¹³ usta w ciup.- Izabello - rzek³ - odchodziszst¹d w pe³ni usatysfakcjonowana, twarz twoja jaœnieje, twedziecinne serduszko przepe³nione jest czystym i niewinnymszczêœciem i s³usznym zadowoleniem z tak pomyœlnie za-koñczonej przeprawy.Czyja w tym zas³uga? Moja.A wiêc,czy nie da³abyœ mi w zamian jednego z tych przeœlicznychguziczków?- He? - spyta³a Izabella.Dambo, dusz¹c siê ze œmiechu, wsta³ i bez s³owa otworzy³przed ni¹ drzwi.6By³ wczesny wieczór i w zasadzie o tej porze, w sierp-niu, powinno jeszcze w najlepsze œwieciæ s³oñce.Ale nieœwieci³o.Niebo zasnu³o siê per³owoszarym kolorem, niechmurami jeszcze, tylko czymœ w rodzaju niepokoj¹cegozamglenia.Ze s³oñca pozosta³ blady groszek o rozmytychbrzegach, s³abo widoczny przez warstwê œzaroœci.Mimo to¿ar trwa³ w powietrzu, wisia³ ciê¿ko w rozpra¿onych uli-cach Poznania i wype³nia³ komórki mieszkañ w wielkichplastrach kamienic, w betonowych blokach i równie beto-nowych domkach jednorodzinnych.Gdyby by³o ciemno,ujrzeæ by mo¿na bezg³oœne b³yskawice, przemykaj¹ce poniebosk³onie.Ale ¿e mrok jeszcze nie zapad³, nikt siêich nawet nie domyœla³.Ma³o kto w ogóle przypuszcza³, ¿enadci¹ga burza, choæ nie brak³o objawów, które zwiastuj¹jej nadejœcie.W stosunkach miêdzyludzkich, na przyk³ad, elektrycz-noœæ robi³a swoje.Ile¿ osób tego dnia siê pok³Ã³ci³o lubstraci³o panowanie nad sob¹, ile sobie nawzajem wymie-rzono policzków, ile rzucono obelg, inwektyw i epitetów,ile wylano niczym nie uzasadnionych ³ez i tak dalej.Niechcê nawet myœleæ o tym, ¿e w tych trudnych warunkachatmosferycznych podjêto równie¿ szereg wa¿nych decyzjigospodarczych, spo³ecznych i politycznych, poniewa¿, gdyo tym myœlê, to mi skóra cierpnie.Ale wracajmy do rzeczy.Nad Poznaniem gromadzi³y siêchmury.Na coœ siê zanosi³o.Ludnoœæ oddawa³a siê ja³o-60 6ywym sporom lub te¿ drepta³a gor¹czkowo po chodnikachi jezdniach miasta, dziwi¹c siê swemu zdenerwowaniu orazbrakowi chêci do ¿ycia, a milicjanci, wystêpuj¹cy liczniejni¿ zwykle w okolicy pomnika Czerwca 56; legitymowali,kogo popad³o.Mieszkanie Józefiny Bitner stanowi³o istn¹ oazê.Popierwsze, upa³ nie dokucza³ w nim zbyt mocno, bo Bebe,znaj¹ca ju¿ nieŸle indywidualne cechy tego lokalu, pootwie-ra³a na przestrza³ wszystkie drzwi i zabezpieczy³a przedprzeci¹giem wszystkie otwarte okna.Powietrze, które prze-mieszcza³o siê przez pokoje, by³o wiêc niemal ch³odne,czego nie mo¿na by powiedzieæ o powietrzu na ulicy.Nastrój domu cechowa³ siê mi³ym luzem i wybuchamiweso³oœci.Okaza³o siê, ¿e nie ma milszego gawêdziarzani¿ Dambo i ¿e nikt nie œmieje siê tak serdecznie i zaraŸli-wie jak Bernard.Aniela nastawi³a znów radio i znalaz³szytam Whitney Huston, zaczê³a zachêcaj¹co drobiæ w miejscu,a potem, z b³yskiem w oku, puœci³a w ruch ca³y organizm.Tañczy³a sobie d³u¿sz¹ chwilê, lecz nikt nie pospieszy³ w jejœlady.Dambo wda³ siê w³aœnie w cich¹ rozmowê z Bebe,wywo³uj¹c na jej twarzy gor¹cy rumieniec, zaœ Bernardi Kozio, rozwaleni na dywanie, byli zbyt leniwi, by siê ruszaæw taki upa³ bardziej, ni¿ to by³o konieczne.- Oczywiœcie, Bernardzie - powiedzia³a wiêc Anielapo chwili, obracaj¹c siê zgrabnie i wypijaj¹c duszkiemszklankê wody - forsê ci siê zwróci natychmiast po pierw-szym, jak tylko dostanê wyp³atê.- A do pierwszego co bêdziesz jad³a z dzieæmi? - spy-ta³ Bernard z trosk¹.Le¿¹c na wznak, pod g³ow¹ mia³ po-duszkê, a na brzuchu - tacê z ciastkami, które powoli,lecz systematycznie, po¿era³.- Pamiêtajcie, ¿e jestem po¿niwach.Mogê rzucaæ pieniêdzmi, nawet gdyby tu znówprzysz³a Izabella.Lubiê imiona z dwoma „I", tak mi przynich jêzyk trzepocze, jakbym wykonywa³ tremolo.Tremollo.Aniello.- Jesteœmy biedni, ale dumni - powiedzia³a Aniela.-Ogromnie to mi³o z twojej strony i tak dalej, ale nie chce-my popadaæ w zale¿noœci, zw³aszcza finansowe.Zatrzymajswoje ¿niwo.- Kiedy wiesz, Aniello, ja w³aœciwie nie potrzebujê pie-niêdzy - rzek³ Bernard, z rozmarzeniem przypatruj¹c siênapoleonce, a nastêpnie wpuszczaj¹c j¹ sobie miêdzy w¹sya brodê.- Tyle tylko, ¿eby jakoœ prze¿yæ.W czasach, gdybogacenie siê za wszelk¹ cenê jest cnot¹, ja stawiam opór.Chwalê czynnoœci bezinteresowne.Nie tracê energii psy-chicznej na pogoñ za materi¹ nieo¿ywion¹.Nie niszcz¹mnie moje w³asne pragnienia.Jestem cz³owiekiem wolnym,a moja pasja i energia zwrócone s¹ nie ku przedmiotom,a ku istotom ludzkim.- Bardzo to piêkny program - z niedowierzaniem po-wiedzia³a Aniela.- Z tym ¿e na razie widzê tw¹ pasjê i ener-giê skierowan¹ ku przedmiotom.Czy wiesz, ¿e zjad³eœ ju¿osiem ciastek?- Pozory myl¹, moje ty œliczne stworzonko - rzek³pob³a¿liwie Bernard.- Nie trudŸ swej ma³ej g³Ã³wki wymy-œlaniem 'z³oœliwoœci.Jem ciastka, bo nie jad³em dziœ nicinnego.Wola³bym chleb, ale spróbuj go kupiæ w niedzielê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]