[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. -.i zapragnąłem mieć własny dom.Z tobą będzie tak samo.Spłacisz swój dług i ożenisz się tak jak wszyscy.Billy przez chwilę milczał.Potem odgarnął z czoła włosy - ciemne i proste jak u ojca - i oblizał wargi. - A dlaczego ja mam dług, ojcze? Carrin wszystko mu cierpliwie tłumaczył.Że rodzina potrzebujewielu rzeczy, żeby żyć w sposób cywilizowany.Że trzeba za to płacić i że jest wzwyczaju, żeby syn, kiedy dorasta, przejmował część długu ojca. Milczenie Billy'ego irytowało go.Zupełnie, jakby chłopak miałdo niego pretensję, po tym jak on latami harował, żeby zapewnić temuniewdzięcznemu szczeniakowi wszelkie luksusy. - Synu - powiedział surowo - uczyłeś się w szkole historii? Todobrze.W takim razie wiesz, jak to było w przeszłości.Wojny.Chciałbyś byćrozerwanym na strzępy? Chłopak nie odpowiadał. - Albo czy chciałbyś giąć grzbiet przez osiem godzin dziennieprzy pracy, którą powinna wykonywać maszyna? Albo chodzić stale głodny? Albomarznąć i moknąć bez dachu nad głową? Zrobił przerwę na odpowiedź, nie otrzymał jej i ciągnął dalej. - Żyjesz w najszczęśliwszych czasach w całych dziejachludzkości.Otaczają cię wszelkie cuda nauki i sztuki.Najwspanialsza muzyka,najlepsze książki i obrazy są w zasięgu twojej ręki.Wystarczy tylko nacisnąćguzik.Zmienił ton na łagodniejszy.- No i co na to powiesz? - Zastanawiam się, jak polecieć na Marsa - powiedział chłopiec.- Chodzi o ten dług.Pewno nie da się od tego wykręcić? - Oczywiście, że nie. - Chyba, żebym poleciał na gapę. - Ale tego nie zrobisz. - Jasne, że nie - powiedział chłopiec, ale jakoś jakby bezprzekonania. - Zostaniesz tutaj i ożenisz się z miłą i ładną dziewczyną -stwierdziła Leela. - Jasne - powiedział Billy.- Oczywiście.- Uśmiechnął się.nagle.- Z tym Marsem to ja żartowałem.Naprawdę. - Cieszę się - powiedziała Leela. - To było tylko tak sobie - Billy uśmiechnął się z przymusem,wstał i pobiegł na górę. - Pewnie poszedł bawić się swoimi rakietami - zauważyła Leela.- Mały urwis. Carrinowie zjedli w spokoju kolację, po której Carrin musiałiść do pracy.W tym miesiącu miał nocną zmianę.Pocałował na pożegnanie żonę,wsiadł do super-turbo i z rykiem silnika pomknął do fabryki.Automatyczna bramazidentyfikowała go i wpuściła.Zaparkował wóz i wszedł do hali. Automatyczne tokarki, automatyczne prasy, wszystko było tuzautomatyzowane.Fabryka była wielka i jasna, maszyny mruczały cicho same dosiebie wykonując swoją pracę i wykonując ją dobrze. Carrin poszedł na koniec taśmy montażowej pralekautomatycznych, Weby zmienić pracującego tam człowieka. - Wszystko w porządku? - spytał. - Jasne - odpowiedział tamten.- W tym roku nie miałem anijednego braku.Te nowe modele nie mrugają już lampkami, ale mają wmontowanygłos. Carrin usiadł w fotelu i czekał na pierwszą pralkę.Jego pracabyła szczytem prostoty.Siedział, a maszyny defilowały przed nim.Przy każdejprzyciskał guzik i sprawdzał, czy działa.Działały zawsze.Minąwszy go pralkiszły do pakowalni. Właśnie podjechała na wałkach pierwsza.Wcisnął włącznik. - Gotowa do prania - odezwała się pralka automatyczna. Carrin przycisnął inny guzik i pralka odjechała. Ten mój chłopak, myślał Carrin.Czy dorośnie i podejmie swojeobowiązki? Czy dojrzeje i stanie się odpowiedzialnym członkiem społeczeństwa?Wątpliwe.Ten chłopak był urodzonym buntownikiem.Jeżeli ktoś kiedyś poleci naMarsa, to właśnie on. Ta myśl jakoś go nie zasmuciła. - Gotowa do prania - zgłosiła się następna pralka. Carrin przypomniał sobie coś w związku z Millerem.Ten pełenżycia człowiek często mówił o innych planetach, o wyprawach i o ryzyku.Aletylko mówił.A potem popełnił samobójstwo. - Gotowa do prania. Carrin miał przed sobą osiem godzin, poprawił się więc w fotelui rozluźnił pasek.Osiem godzin przyciskania guzików i słuchania maszynobwieszczających swoją gotowość do pracy. - Gotowa do prania. Przycisnął guzik. - Gotowa do prania. Carrin oddalił się myślą od swojej pracy, która, prawdę mówiąc,nie wymagała zbyt wiele uwagi.Nagle uświadomił sobie, co go dręczyło. Przyciskanie guzików go nie bawiło.Przełożył Lech Jęczmyk powrót
[ Pobierz całość w formacie PDF ]