[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ch³opiec jest nagi, brudny i zag³odzony: cofa siê z krzykiem, kiedy Saburo wyci¹ga po niego rêce.- Ja siê nim zajmê.- Robiê krok do przodu i wzywam na pomoc wszystkich Hlutrów.Ludzkie dzieci wra¿liwe s¹ na dŸwiêk Wewnêtrznego G³osu, a to bardziej ni¿ inne: ³¹czymy siê w pieœni pokrzepienia i pokoju, i ch³opiec milknie.Podnoszê go, a Saburo wskazuje drogê na pok³ad naszego statku.Ch³opiec nazywa siê Ved i nie wie, sk¹d pochodzi.Kiedy sondujê jego umys³, wyczuwam w nim du¿e uszkodzenia.Dziecko zbudowa³o zapory przeciwko grozie, jakiej doœwiadczy³o, i nie chcê ich ruszaæ.Mo¿e póŸniej, pod opiek¹ hlutrañskich specjalistów na Amny, Ved odzyska pe³niê w³adz umys³owych, ale teraz zadowalam siê uœpieniem go hlutrañsk¹ ko³ysank¹.Kiedy nabieram pewnoœci, ¿e ch³opiec siê nie obudzi, stajê przed Sabur¹.Po raz pierwszy odczuwam coœ podobnego do zwierzêcej wœciek³oœci.i wiem, ¿e wy, bracia i siostry, dzielicie ze mn¹ ten gniew.- I ty mia³eœ czelnoœæ? - rzucam wyzywaj¹co.- Mia³eœ czelnoœæ pe³zaæ przed Hlutrami i prosiæ, by oszczêdzili twoj¹ rasê? By oszczêdzili t o?! - Szerokim gestem obejmujê statek kostnicê, œwiat, który go wystrzeli³, Ludzi, którzy pope³nili tê zbrodniê, i wszystkich ich braci, sióstr i kuzynów w ca³ej Galaktyce.- B³agaj raczej, ¿ebyœmy nie zwiêkszyli zjadliwoœci Czarnej Œmierci siedemdziesi¹t razy po siedemdziesi¹tkroæ, aby twój lud cierpia³ katusze, na jakie zas³uguje.Saburo kaszle, osuwa siê na krzes³o, a póŸniej podnosi wyzywaj¹co oczy.- Czy to ma byæ mi³osierdzie Hlutrów?- Hlutrowie nie trwoni¹ mi³osierdzia na bestie, które okaza³y siê go niegodne.Nie okazujemy mi³osierdzia istotom, które nie s¹ zdolne do okazania go.- Czy myœlisz, ¿e j a nie jestem oburzony tym, co dzisiaj zobaczy³em? Czy wydaje ci siê, ¿e nie pragnê zemœciæ siê na ³otrach, którzy siê tego dopuœcili?! Jakim prawem potêpiasz nas wszystkich na podstawie kilku, którzy pope³niaj¹ zbrodnie? Odwraca siê do komunikatora.- Komandorze, zabierz nas na Telorbat.Potrzebujê planety z dobrym wyposa¿eniem medycznym.- Nasze prawo wywodzi siê z naszej natury.Naszego miejsca w Pieœni Wszechœwiata.Potêgi, któr¹ my jedni posiadamy.Saburo pochyla siê nad uœpion¹ postaci¹ Veda i chwytam go za ramiê.- Co robisz?- Rozwodz¹c siê nad jego tragedi¹, wyraŸnie nie zauwa¿y³eœ najwa¿niejszej rzeczy dotycz¹cej tego ch³opca.Faktu, ¿e on nadal ¿yje.- On ¿yje - i na tym polega jego tragedia.- Nadal tego nie dostrzegasz.Spójrz na niego.On nie z spad³ na Czarn¹ Œmieræ.Moje ludzkie cia³o dr¿y.- Po dniach.tygodniach.przebywania wœród chorych.Saburo kiwa twierdz¹co g³ow¹.- On jest uodporniony, a jeœli zdo³am wyjaœniæ dlaczego, mo¿emy mieæ jeszcze szansê po³o¿enia kresu zarazie.Lecz jeœli odniesiesz sukces, Saburo.czy Hlutrowie pozwol¹ ci na to?Zmieszany wycofujê siê na Amny i do pieœni Hlutrów, gdy naœz statek mknie w stronê Telorbatu.Myœlê za bardzo po ludzku; tak wp³yn¹³ na mnie pobyt wœród tych istot.Przez wiele Obrotów Galaktycznych sta³em sumiennie w moim gaju, podczas gdy wokó³ mnie zmienia³y siê uk³ady gwiazd i sama powierzchnia Amny, i opiewa³em wolê Pieœni Wszechœwiata.Zdoby³em tytu³ Cz³onka Rady Starszych i imiê Nauczyciela.Œpiewa³em na naradach Hlutrów i nawet doradza³em Najstarszej z nas wszystkich.A przecie¿ ci Ludzie robi¹ ze mnie nowo narodzon¹ sadzonkê, niem¹dre m³ode drzewko stawiaj¹ce czo³a œniegom pierwszej zimy.Bracia i siostry, powiedzcie mi, co mam zrobiæ.Œpiewacie, a ja s³ucham.Wiem, ¿e udzielicie mi rad, podacie powody i opinie.lecz nie podejmiecie za mnie decyzji.Niektórzy z was myœl¹, ¿e Ludzie powinni ocaleæ, inni s¹dz¹, i¿ powinni zgin¹æ - a jeszcze wiêcej Hlutrów uwa¿a, ¿e nale¿y ignorowaæ dzieci Ziemi.Bracia moi, co mam uczyniæ?Saburo, Ved i mój poœrednik przybywaj¹ na Telorbat i jeszcze raz powracam do nich.W wy¿szych szerokoœciach geograficznych, tam gdzie stoi najwiêksze ludzkie miasto, panuje zimna pora roku.Jesteœcie tu ju¿, bracia moi, odziani w œnieg wyrastacie tylko o kilka kilometrów od miasta - gdy¿ Ciudad Telorba wznosi siê jak ogromna piramida w œrodku wielkiego lasu - i od czasu przybycia Ludzi na ten œwiat obserwowaliœcie ich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]