[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W przeciwnym razie nie zada³oby sobie tyle trudu, aby go porwaæ.Nie dziwi mnie, ¿e Aargh nie móg³ znaleŸæ Carolinusa.Kiedy ostatni raz go widzia³em, pokaza³ mi tylko swój obraz.Uda³ siê gdzieœ i nie mogê nawi¹zaæ z nim kontaktu.Spojrzeli po sobie.– Jeszcze nigdy tak nie by³o! – powiedzia³a Angie.– Czarnoksiê¿nicy, trolle, wê¿e morskie.Ale nigdy tak!– Có¿ – odpar³ Jim.– Masz racjê, musimy wzi¹æ siê w garœæ.Kiedy to siê sta³o?– Zaledwie parê godzin temu – powiedzia³a Angie.– A wydaje mi siê, ¿e minê³y ju¿ lata.Nie wiedzia³am, kiedy znowu ciê zobaczê i czy w ogóle! A Carolinus.Próbowa³am go wezwaæ, tak jak ty to robisz.Kiedy nie przyby³, pos³a³am do DŸwiêcz¹cej Wody cz³owieka na naszym najszybszym koniu.– Carolinusa tam nie ma – rzek³ Jim.– Kaza³ mi jednak skontaktowaæ siê z KinetetE – to jedna z dwóch pozosta³ych magów klasy AAA+.Zaraz j¹ wezwê.Spróbowa³.Nikt mu nie odpowiedzia³.Nikt siê nie pojawi³.– Zdaje siê, ¿e bêdê musia³ jej poszukaæ, gdziekolwiek jest – stwierdzi³ Jim.– Muszê wymyœliæ, jak to zrobiæ.A to oznacza, ¿e powinienem od³o¿yæ ten problem na chwilê i pozwoliæ, aby sam siê rozwi¹za³.W taki sposób ka¿dy mag opracowuje nowe sposoby rzucania czarów.– Spojrza³ na ni¹.Siedzia³a sztywno wyprostowana.– Przykro mi – rzek³.– Jak d³ugo to potrwa? – spyta³a.– Och.dzieñ lub dwa.– Dwa dni!– Przykro mi – powtórzy³ Jim.– Postaram siê zrobiæ to jak najszybciej.Przecie¿ wiesz.Angie jeszcze przez chwilê siedzia³a nieruchomo, a potem wsta³a.– W porz¹dku – powiedzia³a g³osem zupe³nie wypranym z emocji, rzeczowym jak zawsze.– Co trzeba zrobiæ z Brianem?– Jesteœ pewna.?– Oczywiœcie.Bêdê przy tobie w dzieñ i w nocy, ¿eby wys³uchaæ, co wymyœli³eœ, a teraz równie dobrze mo¿emy siê zaj¹æ tym, co nale¿y zrobiæ.Czego mu potrzeba?– Tego samego co Dafyddowi, kiedy walczyliœmy z piratem.Krwi.Wtedy Carolinus dokona³ transfuzji za pomoc¹ czarów.Myœlê, ¿e teraz ja te¿ to potrafiê.– Zatem do roboty.– Wsta³a i Jim poszed³ za ni¹ gdy ruszy³a do drzwi.Nagle zatrzyma³a siê, odwróci³a i spojrza³a mu prosto w oczy.– Jest coœ wa¿nego, o czym mi nie powiedzia³eœ.Co to takiego?– To mo¿e zaczekaæ – rzek³ Jim.– Nie, nie mo¿e.Chcê wiedzieæ.Mów!– W porz¹dku – mrukn¹³ Jim.By³ zmêczony, a nawet wyczerpany, kiedy zbudzi³ siê sam, le¿¹c na deszczu obok Briana.Teraz jednak zupe³nie otrzeŸwia³.Spojrza³ przez jedno z okien s³onecznego pokoju i stwierdzi³, ¿e jest dopiero wczesne popo³udnie.– Prawdê mówi¹c – zacz¹³ – wróci³em wczeœniej ni¿ powinienem, ze wzglêdu na Briana.Nale¿a³ do oddzia³u, który mieliœmy rozbiæ.Kiedy Brian zosta³ przebity kopi¹ musia³em jak najszybciej go tu sprowadziæ.– Nic mu nie bêdzie – orzek³a Angie.– Pamiêtasz, ¿e ju¿ nieraz dochodzi³ do siebie.On dos³ownie w mgnieniu oka wraca do zdrowia.Walczy³eœ przeciwko tym, z którymi on by³?– Tak – odpar³ ponuro Jim.– A wiêc jednak walczyliœcie razem?– Nie – odpar³ Jim.Nagle znów poczu³ siê wyczerpany.Kolana ugiê³y siê pod nim i ponownie usiad³ na ³Ã³¿ku.– To moja kopia go zrani³a.Angie wytrzeszczy³a oczy.– Och, Jim! – zawo³a³a, ujmuj¹c w d³onie jego rêkê.– Nic nie mog³em na to poradziæ – powiedzia³, a jego g³os który nawet dla niego brzmia³ martwo.– Atakowaliœmy w szeregu.Konie zaczê³y spychaæ Gorpa, a¿ znalaz³em siê prawie naprzeciw Briana.Potem moja kopia odbi³a siê od tarczy przeciwnika i trafi³a Briana, który jecha³ obok.Angie jeszcze mocniej œcisnê³a jego d³oñ.– Rozpozna³ ciê? – zapyta³a.– Na pewno – rzek³ Jim.– Z pewnoœci¹ rozpozna³ mój herb du¿o wczeœniej ni¿ ja jego i podniós³ kopiê, ¿eby mnie nie zraniæ.Uderzenie kopii i ciê¿ar cia³a Gorpa obali³y Briana i Blancharda na ziemiê.Gorp i ja równie¿ upadliœmy.Kiedy podczo³ga³em siê do Briana, by³ ju¿ nieprzytomny.– Jim.– zaczê³a ³agodnie Angie.Jim pokiwa³ g³ow¹ i uœcisn¹³ jej d³onie.Potem wsta³.– Sta³o siê! – rzek³.– Bêdê musia³ spojrzeæ mu w oczy, kiedy odzyska przytomnoœæ.A teraz, jak ju¿ powiedzia³aœ, zajmijmy siê najpilniejszymi sprawami.Carolinus móg³by nam pomóc, ale nie jest w stanie.Dafydd jest daleko.– Och, wcale nie! – wtr¹ci³a Angie.– Ju¿ tu jedzie.Kilka dni po twoim wyjeŸdzie wys³a³am go³êbia pocztowego do Gilesa o’ Wold.Pomyœla³am, ¿e poczujê siê lepiej, jeœli bêd¹ tutaj podczas twojej nieobecnoœci.Dafydd i Danielle byli tam razem z dzieæmi i przys³ali odpowiedŸ, ¿e zaraz wyruszaj¹.– No có¿, dziêki Bogu – rzek³ Jim.– Mamy jednego przyjaciela.– Mamy te¿ Rrrnlfa – powiedzia³a Angie.– Jeœli to coœ pomo¿e.– Rrrnlfa? – powtórzy³ Jim, patrz¹c na ni¹ ze zdziwieniem.– Diab³a morskiego? A co on znów tu robi?– Nie mam pojêcia – odpar³a.– To ma coœ wspólnego z tym cz³owieczkiem – czy cokolwiek to jest – którego wci¹¿ nosi ze sob¹.Chcia³ na ciebie zaczekaæ, a poniewa¿ dosz³am do wniosku, ¿e mo¿e siê przydaæ, nie sprzeciwia³am siê.Jest na dziedziñcu, jak zwykle.Oczywiœcie, pomyœla³ Jim.A gdzie móg³by byæ? Rrrnlf, mierz¹cy co najmniej dziesiêæ metrów, nie zmieœci³by siê w ¿adnych zamkowych drzwiach, choæ te by³y doœæ du¿e, wed³ug ludzkich norm.– Có¿ – mrukn¹³ Jim.– Teraz pójdê rzuciæ okiem na Briana i chyba powinniœmy natychmiast daæ sygna³ Aarghowi, ¿eby przyby³ i pokaza³ mi tê dziurê w lesie.Powinienem te¿ obejrzeæ otwór w murze.Potem ponownie spróbujê siê skontaktowaæ z KinetetE albo przenieœæ do niej.Jednak najpierw do Briana.Podpar³ siê ³okciami i zamruga³.Nagle zakrêci³o mu siê w g³owie.– Jim, nic ci nie jest?G³os Angie zdawa³ siê dolatywaæ z oddali.– Chyba nic.Ju¿ dobrze – odpar³, siadaj¹c.Znów otrzeŸwia³.To tylko chwilowe zamroczenie, pomyœla³.Wszystko dzieje siê zbyt szybko.– Nic mi nie jest.Wiesz co, to chyba nawet dobrze, ¿e nie mogê teraz rozmawiaæ z Brianem i niepokoiæ go.Mo¿e najpierw wys³ucham historii Aargha.Plót³ byle co i wiedzia³ o tym.Na szczêœcie przerwa³o mu nag³e otwarcie drzwi s³onecznego pokoju.Ellen Cinders bez pukania wpad³a do komnaty.– B³agam o wybaczenie, milordzie, milady – wysapa³a.– Ale pomyœla³am, ¿e chcielibyœcie wiedzieæ.Sir Brian ju¿ nie jest nieprzytomny.Teraz œpi.– Doskonale, panno! – powiedzia³a Angie.– Wróæ na dó³ i zostañ przy nim.A nastêpnym razem przyœlij z wiadomoœci¹ jednego ze zbrojnych.Zaraz tam przyjdê.Dasz nam znaæ, gdyby zmieni³ siê stan lub zachowanie sir Briana albo gdyby rana zaczê³a mu dokuczaæ.– Tak, milady – powiedzia³a Ellen Cinders i znów wysz³a.– Kiedy ostatni raz coœ jad³eœ? – zapyta³a Angie.Od kiedy Jim na moment podpar³ siê ³okciami, bacznie mu siê przygl¹da³a.– Och – mrukn¹³ Jim.– Rano zjad³em kawa³ek miêsa i popi³em winem.Naprawdê nie jestem g³odny.Mo¿e zjad³bym hot doga z du¿¹ iloœci¹ musztardy.– Co?Jim gwa³townie wróci³ do rzeczywistoœci.– Œni³em na jawie – rzek³.– Mówi³em o.Myœlê, ¿e przyda³aby mi siê teraz fili¿anka dobrej mocnej, gor¹cej herbaty.– Ach! – powiedzia³a Angie, podchodz¹c do kominka, w którym na obrotowym metalowym ramieniu zawieszono czajnik.Chwyci³a za r¹czkê.– Zaraz bêdzie! – obieca³a.Tymczasem cia³o Jima przypomina³o o innych potrzebach.Ju¿ by³ w po³owie drogi do pomieszczenia, które Angie nazywa³a ³azienk¹, lecz wszyscy ich s¹siedzi nazwaliby po prostu wygódk¹ – pomimo wszystkich zainstalowanych tam udogodnieñ.To prawda, ¿e sk³ada³y siê one g³Ã³wnie z bie¿¹cej wody z cysterny na dachu wie¿y oraz o³owianych rur kanalizacyjnych biegn¹cych po œcianie, nad fos¹ i do podziemnych ¿wirowych filtrów.Znajdowa³a siê tam równie¿ marmurowa wanna przywieziona z ruin staro¿ytnego rzymskiego miasta – tyle ¿e ciep³¹ wodê trzeba by³o grzaæ na piecu i nosiæ wiadrami.– Zaraz bêdê z powrotem – rzek³ i znik³.Kiedy wróci³, Angie sta³a w otwartych drzwiach s³onecznego pokoju, rozmawiaj¹c z pe³ni¹cym tam wartê zbrojnym.–.natychmiast do gotowalni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]