[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili œwiergot z góry poinformowa³ go, ¿e mo¿e siê odwróciæ.231Jeden ze Z³ocistych wynurzy³ siê z mamuciej czaszki le¿¹cej na szczycie stosu.Pomkn¹³ w dó³ starego k³a; szczur o z³otym futrze i oczach barwy miedzi.Wielkoœci¹ dorównywa³ du¿emu kotu.Czarny szczur przemówi³.Z³ocisty namyœla³ siê przez chwilê, po czym wyœwiergota³ rozkaz.Czarny szczur przekrêci³ siê na grzbiet, ponownie ods³aniaj¹c gard³o.Potem œmign¹³ naprzód, ruszaj¹c w drogê.Plemiê Kana³Ã³w istnia³o, rzecz jasna, na d³ugo przed czasami Wielkiego Smrodu.Mieszka³o w kana³ach el¿bietañskich i póŸniej, w tych z czasów restauracji i regencji.Stopniowo ros³o w si³ê, w miarê jak coraz wiêcej londyñskich strumieni zamienia³o siê w kryte rynsztoki, gdy stale wzrastaj¹ca liczba mieszkañców produkowa³a coraz wiêcej œcieków, odpadków i œmieci.Dopiero jednak po Wielkim Smrodzie, gdy rozpocz¹³ siê wielki wiktoriañski program budowy kanalizacji, plemiê znalaz³o siê na swoim.W kana³ach mo¿na ich by³o znaleŸæ wszêdzie.Na sta³e jednak mieszkali w iœcie koœcielnych ceglanych kryptach na wschodzie, u zbiegu wielu brudnych, pienistych œcieków.Tam w³aœnie siadywali z wêdkami, sieciami i zaimprowizowanymi bosakami, obserwuj¹c powierzchniê br¹zowej wody.Ich ubrania - br¹zowe i zielone - pokrywa³a gruba warstwa czegoœ, co mog³o byæ pleœni¹, warstw¹ smaru albo czymœ jeszcze gorszym.W³osy mieli d³ugie i spl¹tane.Cuchnêli mniej wiêcej tak, jak mo¿na to sobie wyobraziæ.W tunelu wisia³y stare latarnie sztormowe.Nikt nie wiedzia³, jakiego paliwa u¿ywa³o Plemiê Kana³Ã³w, lecz ich lampy p³onê³y œmierdz¹cym b³êkitnozielonym ogniem.Nie wiadomo, jak cz³onkowie Plemienia Kana³Ã³w porozumiewaj¹ siê ze sob¹.W swych nielicznych kontaktach ze œwiatem zewnêtrznym u¿ywaj¹ wy³¹cznie min i gestów.¯yj¹ w swoim œwiecie pe³nym plusków i kapania - mê¿czyŸni, kobiety i milcz¹ce kana³owe dzieci.Dunnikin dostrzeg³ coœ w wodzie.By³ wodzem Plemienia Kana³Ã³w, najm¹drzejszym i najstarszym spoœród pobratymców.232Zna³ wszystkie kana³y lepiej ni¿ ich budowniczowie.Teraz siêgn¹³ po star¹ siatkê na krewetki.Jeden fachowy ruch rêki i wy³owi³ z wody telefon komórkowy w bardzo kiepskim stanie.Po³o¿y³ zdobycz na niewielkim stosiku œmieci w rogu.Jak dot¹d dzisiejszy po³Ã³w sk³ada³ siê z dwóch pojedynczych rêkawiczek, buta, kociej czaszki, egzemplarza pisma „Fiesta", nasi¹kniêtej wod¹ paczki papierosów, sztucznej nogi, martwego cocker-spa-niela, poro¿a - gotowego do powieszenia na œcianie - i dolnej czêœci dzieciêcego wózka.Nie by³ to najlepszy dzieñ, a w nocy odbywa³ siê targ.Dunnikin nie spuszcza³ wzroku z wody.Nigdy nie wiadomo, co zjawi siê za chwilê.Stary Bailey wiesza³ w³aœnie pranie.Bielizna trzepota³a na wietrze na szczycie Centre Point.Starzec nie przepada³ za samym wie¿owcem, ale jak czêsto powtarza³ ptakom, widok z góry by³ naprawdê niezrównany.Wiatr zrywa³ pióra z p³aszcza Baileya i unosi³ je daleko nad Londyn.Stary cz³owiek nie przejmowa³ siê.Jak zwyk³ mawiaæ swym ptakom, mia³ u nich wiêcej piór, ni¿ potrzebowa³.Spod pêkniêtej kratki wywietrznika wynurzy³ siê wielki czarny szczur.Rozejrza³ siê wokó³, pomkn¹³ do pokrytego plamami ptasich odchodów namiotu Starego Baileya, wbieg³ po œcianie, a potem po sznurze z bielizn¹.Zaœwiergota³ nagl¹co.- Powoli, powoli - rzuci³ Stary Bailey.Szczur zwolni³, nieco ni¿szym g³osem powtarzaj¹c wiadomoœæ.- A niech mnie! -westchn¹³ starzec.Popêdzi³ do namiotu i wróci³ uzbrojony - w widelec do pieczenia i ³opatê na wêgiel.Potem przyniós³ narzêdzia do targowania.Wreszcie cofn¹³ siê po raz trzeci, otworzy³ drewnian¹ skrzyniê i wsun¹³ do kieszeni srebrne puzderko.- Naprawdê nie mam czasu na te g³upstwa - poinformowa³ szczura, po raz ostatni opuszczaj¹c namiot.- Jestem bardzo zajêtym cz³owiekiem.Ptaki same siê nie z³api¹.- Zacz¹³ rozkrêcaæ spowijaj¹c¹ go linê.Szczur coœ pisn¹³.233- S¹ przecie¿ inni - powiedzia³ Stary Bailey - którzy mogliby odzyskaæ cia³o.Nie jestem ju¿ taki m³ody i nie lubiê podziemi.Jestem cz³owiekiem z dachów.Tu siê urodzi³em i wychowa³em.Szczur wyda³ z siebie nieprzychylny odg³os.- Poœpiech jest wrogiem szybkoœci - odpar³ stary Bailey.- Ju¿ idê.Smarkacz! Zna³em twojego prapradziadka, moœci szczurze, wiec nie próbuj mi siê tu wywy¿szaæ.Gdzie odbywa siê targ?Szczur poinformowa³ go.A potem starzec w³o¿y³ zwierze do kieszeni i znikn¹³ za krawêdzi¹ dachu.Siedz¹cy obok kana³u na plastikowym le¿aku Dunnikin poczu³ nagle, jak ogarnia go przeczucie nadci¹gaj¹cego bogactwa.Czu³, jak p³ynie ku nim z zachodu na wschód.G³oœno klasn¹³ w d³onie.Podbiegli do niego inni mê¿czyŸni, kobiety i dzieci, chwytaj¹c po drodze sieci i bosaki.Ustawili siê wzd³u¿ œliskiego parapetu w migotliwym zielonym œwietle kana³u.Dunnikin wskaza³ rêk¹, a oni czekali.W ciszy, tak jak zawsze czeka Plemiê Kana³Ã³w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]