[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy wróci³em do kantoru, zauwa¿y³em, ¿e nawet nie za³o¿y³em butów.Zacz¹³em siê œmiaæ.Mój œmiech sta³ siê histeryczny, po czym ucich³.Ponownie usiad³em na sofie, na starym meksykañskim kocu, teraz ju¿ mocno zniszczonym, rozpadaj¹cym siê.Rozejrza³em siê po pomieszczeniu, popatrzy³em na ¿Ã³³ty dywan, wyblak³y od staroœci, na stare biurko z drewna orzecha w³oskiego i na zbiornik na wodê.Zobaczy³em dwa kubki – mój i Sokratesa – wci¹¿ stoj¹ce na biurku, i w koñcu popatrzy³em na jego puste krzes³o.Potem przemówi³em do niego.Gdziekolwiek by³ ten przewrotny stary wojownik, ja mia³em ostatnie s³owo.– Có¿, Sokratesie, oto jestem.Pomiêdzy przesz³oœci¹ i przysz³oœci¹, unosz¹c siê miêdzy niebem i ziemi¹.Có¿ mogê powiedzieæ? Dziêkujê ci, mój nauczycielu, moja inspiracjo, mój przyjacielu.Bêdzie mi ciebie brakowa³o.¯egnaj.Po raz ostatni wyszed³em ze stacji, czuj¹c jedynie zdumienie.Wiedzia³em, ¿e tak naprawdê nie straci³em go.Tyle lat zajê³o mi, by zobaczyæ to, co by³o oczywiste – to, ¿e Sokrates i ja nigdy nie byliœmy ró¿ni.Przez ca³y ten czas byliœmy jednym i tym samym.Poszed³em œcie¿kami miasteczka uniwersyteckiego, przez strumieñ i przez cieniste zagajniki, w stronê miasta – zmierzaj¹c dalej Drog¹, drog¹ prowadz¹c¹ do domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]