[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tarczeodrywane siłą odśrodkową od burt drakkara zafurczaływ powietrzu jak dyski, frunęły na prawo i lewo potrzaskane wiosła. - Refuj żagiel! - wrzasnął Asa Thjazi.- I do wioseł!Płyniem tam! Na ratunek trza! Było już jednak za późno. Niebo nad "Alkyone" zrobiło się czarne, czerń eksplodowałanagle zygzakami błyskawic, które oplotły drakkarniczym macki meduzy.Skłębione w fantastyczne kształtychmury skręciły się w potworny lej.Drakkar kręcił sięw kółko z niesamowitą prędkością.Maszt trzasnął jak zapałka,zerwany żagiel pomknął nad grzywaczami nibyogromny albatros. - Wiosłuj, wiara! Przez własne wrzaski, poprzez zagłuszający wszystkohuk żywiołów, usłyszeli jednak krzyk ludzi z "Alkyone".Krzyk tak niesamowity, że włosy stanęły im dęba.Im,starym wilkom morskim, krwawym berserkerom, żeglarzom,którzy widzieli i słyszeli niejedno. Puścili wiosła, świadomi bezsiły.Osłupiali, przestalinawet krzyczeć. "Alkyone", wciąż wirując, powoli wzniosła się nad fale.I wznosiła coraz wyżej i wyżej.Widzieli ociekający wodą,obrośnięty muszlami i glonami kil.Zobaczyli czarny kształt,spadającą w fale sylwetkę.Potem drugą.I trzecią. - Oni skaczą! - ryknął Asa Thjazi.- Wiosłować, chłopy, nie ustawać! Co sił! Płyniemy na pomoc! "Alkyone" była już dobre sto łokci nad bulgoczącą jakwrzątek powierzchnią morza.Nadal wirowała, ogromne,ociekające wodą wrzeciono, oplecione ognistą pajęczynąbłyskawic, niewidzialną siłą wciągane w skłębione chmury. Nagle powietrze rozdarła świdrująca uszy eksplozja.Choć pchana do przodu siłą piętnastu par wioseł, "Tamara"podskoczyła nagle i poleciała wstecz, jak staranowana.Thjaziemu pokład uciekł spod nóg.Upadł, uderzającskronią o burtę. Sam nie mógł wstać, podniesiono go.Był oszołomiony,kręcił i trząsł głową, zataczał się, bełkotał nieskładnie.Wrzaski załogi słyszał jak zza ściany.Podszedł do burtychwiejąc się jak pijany, wczepił palce w reling. Wicher ścichł, fale uspokoiły się.Ale niebo nadal byłoczarne od kłębiących się chmur. Po "Alkyone" nie zostało nawet śladu.***** - Nawet śladu nie zostało, jarlu.Ot, kawałeczki takielunku,szmatki jakieś.Więcej nic. Asa Thjazi przerwał opowieść, patrząc na słońce, znikająceza lesistymi szczytami Spikeroog.Crach an Craite,zamyślony, nie ponaglał go. - Nie wiada - podjął wreszcie Asa Thjazi - ilu zdołałowyskoczyć, zanim wciągnęło "Alkyone" w tą diabelskąchmurę.Ale ilu by nie wyskoczyło, żaden nie przeżył.A nam, chociażeśmy nie szczędzili czasu ni sił, udało sięwyłowić jeno dwa trupy.Dwa ciała, wodą unoszone.Jenodwa. - Czarodziejki - spytał zmienionym głosem jarl - niebyło między nimi? - Nie. Crach an Craite milczał długo.Słońce całkiem skryłosię za Spikeroog. - Przepadł stary Guthlaf, syn Svena - przemówiłznowu Asa Thjazi.- Do ostatniej kosteczki objadły już gopewnie kraby na dnie Sedny.Przepadła z kretesemi magiczka.Jarlu, ludzie zaczynają gadać.Że to wszystkojej wina.I jej kara za zbrodnie. - Głupie gadanie! - Zginęła - mruknął Asa - na Głębi Sedny.W tymżesamym miejscu, co wtenczas Pavetta i Duny.Ot, przypadek. - To nie był przypadek - powiedział z przekonaniemCrach an Craite.- Ani wtenczas, ani teraz z pewnościąnie był to przypadek.Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]