[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez step, rozsuwaj¹c wysok¹ trawê, p³ynê³o brunatne cielsko.— Tyle miêsa! — powiedzia³a z ¿alem Bia³ka.— Tyle dobrego miêsa.Bardzo trudno go z³apaæ.Gigantyczny mastodont — wielkie cielsko na grubych nogach, tr¹ba wyci¹gniêta do przodu, trzymetrowe k³y zawiniête do góry — zbli¿a³ siê do pagórka.Dopiero w tym momencie Andrew zobaczy³ ob³awê.Najpierw wyda³o mu siê, ¿e to wielkie ma³py, rude i szare, które bieg³y, opadaj¹c czasem na czworaki, a czasem prostuj¹c siê i poruszaj¹c na dwóch nogach.Bieg³y w milczeniu — i step, dopiero co rozœwiergotany i rozbrzêczany — zamilk³ w oczekiwaniu na wynik pogoni.Kiedy mastodont zbli¿y³ siê, Andrew zrozumia³, ¿e te stworzenia s¹ zbyt wielkie i zbyt ³atwo poruszaj¹ siê na dwóch ³apach, aby byæ ma³pami.— Uuusz — wyszepta³a Bia³ka.— Bardzo z³e.Mastodont traci³ si³y i ju¿ tylko przera¿enie gna³o go do przodu.Jeden z ³owców wyprzedzi³ go i podskoczywszy chwyci³ za kie³.Olbrzym zadar³ g³owê i podrzuci³ napastnika wysoko do góry, ale nie zdo³a³ go str¹ciæ.To sta³o siê sygna³em dla reszty napastników, którzy rzucili siê hurmem na mastodonta, chwytaj¹c go za nogi i wdrapuj¹c mu siê na grzbiet.Zwierzê, niczym ¿uk oblepiony przez mrówki, usi³owa³o pozbyæ siê wrogów, ale robi³o to ju¿ jakby bez przekonania.Zachowywa³o siê jak ofiara, która poczu³a bliskoœæ nieuchronnej œmierci.Andrew zauwa¿y³, ¿e jeden z myœliwych, który wczepi³ siê w grzbiet mastodonta, trzyma w rêku du¿y, zaostrzony kamieñ, którym szybko i gwa³townie wali w nasadê szyi zwierzêcia.Za chwilê trysnê³a stamt¹d fontanna gêstej, niemal czarnej krwi.Olbrzym od razu os³ab³, zwolni³ i upad³ o jakieœ dwieœcie metrów od wzgórka, na którym stali ludzie.— Szybciej — szepnê³a Bia³ka.— Dopóki s¹ zajêci.Zaczêli zje¿d¿aæ po przeciwleg³ym zboczu.Andrew odwróci³ siê i zobaczy³ pysk, a w³aœciwie twarz ma³py — jedna z nich us³ysza³a stukot koñskich kopyt i popatrzy³a za nimi.To nie by³a ma³pa, ale i nie cz³owiek.— Pitekantrop? — powiedzia³ na g³os Andrew.— Oni s¹ bardzo Ÿli — powiedzia³a Bia³ka, œciskaj¹c piêtami boki konia.— Dobrze, ¿e s¹ zajêci.Biegaj¹ jak konie.Jeœli dopadn¹ cz³owieka, to zabijaj¹ i zjadaj¹.— A wy ich zabijacie?— Pewnie, ¿e zabijamy — odpar³a Bia³ka.— Przecie¿ oni s¹ Ÿli.Kiedy nasza horda by³a du¿a i silna, nieraz robiliœmy wielkie polowanie.By³am jeszcze ma³a.Wiesz, jak oni siê bij¹? Zabili jednego mojego brata.Wypuœci³am piêæ strza³, piêæ strza³ wesz³o w jednego pitekantropa, a on ci¹gle chcia³ mnie zabiæ.To by³o wielkie polowanie, ieh!.Ale oni maj¹ bardzo niesmaczne miêso.Andrew jeszcze raz popatrzy³ do ty³u.Wzgórze zas³oni³o pitekan-tropy.Step znowu o¿ywa³, wype³nia³ siê brzêczeniem i œwiergotem.Poza tym wygl¹da³ na pusty, tylko daleko, na samym horyzoncie pas³y siê jakieœ wielkie zwierzêta.— Andrew — powiedzia³a Bia³ka — weŸ.Poda³a mu jeden ze swoich no¿y.Nó¿ by³ ¿elazny.— Sk¹d je bierzecie? — zapyta³ Andrew.— Potraficie robiæ takie no¿e?— Nie.Wymieniamy je na ró¿ne rzeczy.— Z kim?— Dawniej, kiedy nie by³o Oktina Hasza, posy³aliœmy ludzi do œwi¹tyni wiedŸm.WiedŸmy dawa³y nam no¿e i inne ¿elazne rzeczy.Ale teraz nie mo¿emy tam pójœæ.Tylko Oktin Hasz tam chodzi.Zosta³o nam ma³o strza³ i no¿y.— A sk¹d wiedŸmy maj¹ ¿elazo?— Kto to wie? WiedŸmy go chyba robi¹.Bo niby sk¹d by bra³y?— W³aœnie to mnie interesuje — powiedzia³ Andrew.— Bardzo interesuje.— My tam nie pójdziemy — powiedzia³a Bia³ka tonem nie znosz¹cym sprzeciwu.— Ale musimy uwolniæ Jeana.— Mog³am ciê uratowaæ, bo czarownik mia³ ma³o ludzi.A Jeana uratowaæ nie mo¿na.Jak bêdziesz walczy³ ze wszystkimi wojownikami Oktina Hasza? Oni ciê zabij¹, Maj¹ tyle strza³, ¿e zamieni¹ ciê w wielkiego je¿a.Tyle strza³ bêdzie z ciebie sterczeæ.Jechali bez dalszych przygód przez jakieœ trzy godziny.Zrobi³o siê gor¹co, Wiatr usta³, niebo zblak³o, sta³o siê bia³e i roz¿arzone.Konie ledwo przestawia³y nogi.— One chc¹ piæ — powiedzia³a Bia³ka.— Ja te¿ — przyzna³ siê Andrew.— Nied³ugo bêdzie woda.Trzeba czekaæ.Jesteœ jak malutki.Czy mê¿czyzna mówi, ¿e chce spaæ albo jeœæ?— A kobiety mówi¹?— Tylko niewolnice — odpar³a Bia³ka.Ton jej g³osu œwiadczy³ o tym, ¿e ona na pewno nie jest niewolnic¹.Góry stawa³y siê coraz bli¿sze i stopniowo traci³y barwê przejrzystego b³êkitu.Okaza³y siê w istocie jasnop³owe.— Tam bêdziemy czekaæ — powiedzia³a Bia³ka.— Tam przyjd¹ bracia.Teraz ju¿ niedaleko.Kopyta koni zastukota³y po twardym gruncie.Zmiana odg³osu by³a tak nieoczekiwana, ¿e Andrew drgn¹³.Okaza³o siê, ¿e wjechali na drogê.Droga by³a stara, pokryta spêkanym betonem, w którego szczelinach ros³a bujna trawa.— Poczekaj — powiedzia³ Andrew, zatrzymuj¹c konia i zeskakuj¹c na ziemiê.— Musimy siê spieszyæ — powiedzia³a Bia³ka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]