[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Essessili zawzi¹³ siê na smoki, a ty masz z nimikontakt.Ukrad³ moj¹ Damê i prêdzej czy póŸniej przype³-znie do ciebie.A kiedy siê tu zjawi.Uczyni³ ruch, jakby mia¿d¿y³ coœ w swych potê¿nychd³oniach.Jim a¿ siê wzdrygn¹³ na myœl o wê¿u morskim,który znalaz³by siê w takim uœcisku.- Zabraæ moj¹ Damê.- zacz¹³ narzekaæ Rrrnlf, gdynagle przerwa³ mu dziwny ha³as.Wszyscy unieœli g³owy i dostrzegli zni¿aj¹cego lot smoka,który wyl¹dowa³ na nieco za w¹skiej dla niego blance,przez chwilê machaj¹c jeszcze skrzyd³ami, by utrzymaærównowagê.Wreszcie uda³o mu siê to i z³o¿y³ skrzyd³a.- Secoh! - wykrzykn¹³ Jim.- W jaki sposób dotar³eœtu tak szybko?- Szybko, panie? - zapyta³ smok lekko dysz¹c.-Opuœci³em statek oko³o po³udnia, a teraz s³oñce jest ju¿bardzo nisko.Popatrz!Jim dopiero teraz to zauwa¿y³.Rzeczywiœcie, s³oñce chyli³o siê ju¿ ku zachodowi.SmoczyRycerz oceni³, ¿e jest ju¿ co najmniej czwarta.Byæ mo¿e,bior¹c pod uwagê fakt, i¿ w Anglii letnie dni trwaj¹ d³u¿ejni¿ w po³o¿onym bardziej na po³udnie rodzinnym Riveroak,mog³a ju¿ byæ nawet pi¹ta.Jeœli tak, to co zdarzy³o siêw tym czasie? Przecie¿ przeniós³ siê.- Secohu, sk¹d wiedzia³eœ, ¿e mnie tu znajdziesz? -zapyta³.- Popêdzi³em za m³odymi smokami, ale za bardzowystraszy³y siê wê¿y, ¿eby wróciæ.Zrezygnowa³em wiêc -wyjaœni³.- I skierowa³em siê tutaj.Jeœli nie masz nicprzeciwko temu, panie, s¹ sprawy nie cierpi¹ce zw³oki.Urwa³ i rzuci³ okiem na stoj¹cego obok Chandosa.- Wybacz, szlachetny rycerzu - ci¹gn¹³ wynios³ymtonem - te sprawy dotycz¹ smoków i nikt nie mo¿e o nichwiedzieæ.Jim spojrza³ na rycerza.Sta³ on bez ruchu, a jego twarzna pozór nie wyra¿a³a ¿adnych uczuæ.Jednak SmoczyRycerz natychmiast zorientowa³ siê, ¿e Chandos lada chwilamo¿e wybuchn¹æ.On, który przywyk³ do odsy³ania ni¿szychod siebie rang¹ z pomieszczenia, gdzie mia³ omawiaæwa¿ne sprawy, zosta³ poproszony o oddalenie siê! I to nieprzez rycerza, nawet nie przez kogoœ z pospólstwa, aleprzez zwierzê! Przez smoka!Twarz Chandosa zmieni³a wyraz.Smoczy Rycerz zda³sobie nagle sprawê, ¿e nigdy w ¿yciu nie widzia³ takbeznamiêtnego, strasznego oblicza.Teraz dopiero zro-zumia³, dlaczego tak obawiano siê Sir Johna jako wodzai turniejowego przeciwnika.- Jeœli nie masz nic przeciwko temu, Sir Johnie - rzek³pospiesznie pojednawczym tonem - oddalimy siê niecoz Secohem.Za chwilê wrócê.Proszê o wybaczenie.Przera¿aj¹cy wyraz twarzy nagle znikn¹³.- Ale¿ oczywiœcie, Sir Jamesie - powiedzia³ Chandosnormalnym tonem.Jego twarde jak stal spojrzenie skoncentrowa³o siê jednakna jakimœ odleg³ym przedmiocie.Jim odwróci³ siê napiêcie, puszczaj¹c przed sob¹ Secoha, który ruszy³ ko³ysz¹-cym krokiem, a¿ odeszli na tak¹ odleg³oœæ, ¿e rycerz niemóg³ ich us³yszeæ.- Secohu - powiedzia³ Jim szeptem - powinieneœuwa¿aæ, jak zwracasz siê do Sir Johna.Nie piastuje on¿adnego wysokiego urzêdu, chocia¿ proponowano mu jewielokrotnie, ale jest jednym z najwiêkszych angielskichrycerzy i nale¿y byæ w stosunku do niego uprzejmym.- Myœla³em, ¿e by³em uprzejmy.- No có¿, nastêpnym razem spróbuj inaczej - pora-dzi³ Smoczy Rycerz.- O czym to chcia³eœ ze mn¹pomówiæ?- No wiêc.Jim westchn¹³ w duchu.Jak na smoka przysta³o, Secohzamierza³ zacz¹æ od samego pocz¹tku i opowiedzieæ ca³¹historiê krok po kroku, zamiast przejœæ od razu donajistotniejszej jej czêœci.- Widzisz - zacz¹³ Secoh - m³ode smoki bardzoprzerazi³y siê wê¿y morskich, kiedy zaczê³y one wyskakiwaæz morza w ich stronê.Wszystkie odlecia³y z powrotem doCliffside.Przez pewien czas lecia³em razem z nimi, staraj¹csiê przemówiæ im do rozs¹dku i nak³oniæ do powrotu.Alemnie nie s³ucha³y.Wróci³em wiêc sam.Kiedy znalaz³em siêna miejscu, ciebie ju¿ nie by³o, a Sir Brian i Dafydd le¿elina pok³adzie ci¹gle nieprzytomni.Nagle zniknêli i wiedzia-³em, ¿e musia³eœ znaleŸæ Carolinusa i sk³oniæ go do zabraniaich, skoro nie chcia³eœ robiæ tego sam, jak powiedzia³ mig³Ã³wny jerzy na statku.Wszyscy zniknêliœcie, ale pozosta³yrzeczy, które mieliœcie ze sob¹.- Och, mój Bo¿e! - wykrzykn¹³ Jim, nagle uœwiada-miaj¹c sobie, do czego zmierza Secoh.- To oznacza.-zacz¹³.- Tak, oczywiœcie.- To dlatego nie przylecia³emwczeœniej.Gdy m³ode smoki stchórzy³y, a ja wróci³em nastatek, by wam pomóc, uœwiadomi³em sobie, co musizostaæ zabrane za wszelk¹ cenê.Pos³a³ wymowne spojrzenie Jimowi.- I zrobi³eœ to? - zapyta³ niecierpliwie Smoczy Rycerz.- Jerzy ze statku przywi¹zali mi worek na plecach, tak¿eby nie przeszkadza³ w lataniu - ci¹gn¹³ Secoh.- W tensposób wróci³em.Najpierw polecia³em do Cliffside.Wzi¹-³em klejnoty francuskich smoków, bêd¹ce gwarancj¹, ¿eprzylec¹ z pomoc¹, i pokaza³em naszym.PóŸniej zabra³emje i ukry³em na bagnach, wyjmuj¹c oczywiœcie w³asny skarb.To rzek³szy, Secoh otworzy³ paszczê i wysun¹³ d³ugi,czerwony jêzyk z tkwi¹c¹ na nim ogromn¹ per³¹, stanowi¹-c¹ ca³y jego maj¹tek.Schowa³ jêzyk i mówi³ dalej, z klejnotem umieszczonymbezpiecznie w którymœ z policzków.- Powiedzia³em naszym smokom, ¿eby przekaza³y dalejwieœæ o pomocy francuskich braci.Zrobi³o to na nich du¿ewra¿enie.Dopiero wówczas ruszy³em do was.- Œwietnie to za³atwi³eœ - pochwali³ go Jim.- Dziê-kujê ci, Secohu.Okaza³eœ ogromn¹ m¹droœæ, której za-brak³o mnie, poniewa¿ opuœci³em tak cenny powierzony midepozyt.- Och, dziêkujê ci, panie - rzek³ smok.Zwierzêta tenie czerwieni¹ siê, ale s¹dz¹c z ruchów Secoha, gdybymóg³, zrobi³by siê czerwony jak burak.- Wiem, ¿e tonieprawda, ale i tak cieszê siê, ¿e tak mówisz, panie.- Nonsens - zaprotestowa³ Smoczy Rycerz.- Tes³owa to szczera prawda.A teraz musimy wracaæ do SirJohna i miejmy nadziejê, ¿e zbytnio nie zdenerwowa³ siê,czekaj¹c na nas.- Nie rozumiem, dlaczego to takie wa¿ne - stwierdzi³Secoh, na szczêœcie na tyle cicho, ¿e rycerz nie móg³ gous³yszeæ.- To sprawa Jerzych - skwitowa³ Jim, nie maj¹cochoty na dyskusjê.- Sprawa Jerzych? - powtórzy³ z pow¹tpiewaniemsmok za plecami Jima.Nie doda³ jednak nic wiêcej, poniewa¿ podeszli ju¿ doChandosa.Rycerz spojrza³ na nich i uœmiechn¹³ siê.WyraŸnie uspokoi³ siê lub postanowi³ udawaæ, jak przysta³ona cz³owieka tak przebieg³ego, jakim by³.- Widzê, ¿e zakoñczy³eœ ju¿ tê rozmowê, Sir Jamesie -rzek³.- Tak, Sir Johnie, i jeszcze raz proszê o wybaczenie.Rycerz niedbale machn¹³ rêk¹.- To zbyteczne, ale cieszê siê, ¿e to mówisz, Sir Jamesie.Wreszcie ktoœ traktuje mnie nale¿ycie.Pewnego dnia mo¿euda mi siê skoñczyæ dysputê z Carolinusem, rozpoczêt¹przed jego znikniêciem.- Za niego tak¿e ciê przepraszam.- zacz¹³ Jim, leczChandos ponownie machn¹³ d³oni¹.- Ale¿ to nic.Nie zwracaj uwagi na to, co przed chwil¹powiedzia³em.Nie by³o to zbyt uprzejme z mojej strony.Spróbujê siê poprawiæ.Aha, zastanawialiœmy siê, w jakisposób król Jean chce dokonaæ inwazji za piêæ dni, jeœliwojska jeszcze nie zaczê³y wsiadaæ na statki.Mówi³eœ coœna temat wê¿y morskich.- Tak.Wspomnia³em, ¿e wê¿e morskie obieca³y gowesprzeæ.S¹ na tyle du¿e i silne, ¿e pomog¹ okrêtomprzep³yn¹æ przez Kana³ i ochroni¹ je w razie niebezpieczeñ-stwa.Ale doszed³em do wniosku, ¿e w³aœnie wys³anie ich: na pierwszy ogieñ mo¿e byæ pocz¹tkiem najazdu.Ty lubCarolinus wspominaliœcie, ¿e jakieœ wê¿e krêc¹ siê ju¿ pookolicy, a sam widzê, ilu ludzi schroni³o siê przed nimiw moim zamku.Chandos zmarszczy³ czo³o.- Nie wyobra¿am sobie, jak nasze wojsko mia³obywalczyæ z takim przeciwnikiem.Mielibyœmy wystarczaj¹codu¿o k³opotów z samymi Francuzami, gdyby tylko zdo³aliwyl¹dowaæ na wyspach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]