[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ech, na co mi on! - powiedzia³ wreszcie ksi±¿ê-hrabia.- Szczerze mówi±c przechowywa³em go dla siebie.My¶la³em, ¿ekiedy ju¿ bêdzie naprawdê ¼le, to wsi±dê i wrócê do domu, a tam choæ kula w³eb.Ale teraz ju¿ na to za pó¼no.--- Samolot? - szybko zapyta³ Maksym, patrz±c z nadziej± na ksiêcia-hrabiego.--- Tak."Orze³ Górski".Mówi co¶ panu ta nazwa? No jasne, ¿e nie.A panu,m³ody cz³owieku? Te¿ nie.S³awny to by³ bombowiec, moi panowie.OsobistyBombowiec Jego Cesarskiej Wysoko¶ci, Kawalera Czterech Z³otychSztandarów, Najja¶niejszego Ksiêcia Pirnu, "Orze³ Górski".¯o³nierzom, jakpamiêtam, kazali wykuwaæ tê nazwê na pamiêæ.Szeregowy taki to a taki!Podaj nazwê osobistego bombowca Jego Cesarskiej Wysoko¶ci! A ten podaje.Tak.No wiêc uda³o mi siê go uratowaæ.Z pocz±tku chcia³em nim ewakuowaærannych, ale by³o ich zbyt wielu.Potem, kiedy wszyscy ranni umarli.Co tamzreszt± wspominaæ.We¼ go sobie, mój drogi.Leæ.Paliwa starczy na pó³¶wiata.--- Dziêkujê - powiedzia³ Maksym.- Dziêkujê, ksi±¿ê-hrabio.Nigdy tegopanu nie zapomnê.--- Co tam ja.- odezwa³ siê starzec.- Nie po to go panu dajê.Ale je¶li co¶siê panu uda, to o tych tutaj proszê nie zapomnieæ.--- Uda siê - powiedzia³ Maksym.- Uda siê, massaraksz! Musi siê udaæ zsumieniem czy bez sumienia!.A ja nikogo nigdy nie zapomnê.Rozdzia³ XVIGajowi jeszcze nigdy nie zdarzy³o siê lecieæ samolotem.Ma³o tego, nigdy w¿yciu prawdziwego samolotu nie widzia³.¦mig³owce policyjne i lataj±ceplatformy sztabowe widzia³ nieraz, a nawet kiedy¶ bra³ udzia³ w ob³awie zpowietrza: ich sekcjê za³adowali do ¶mig³owca i wysadzili przy szosie, któr±gna³ t³um wychowywanych, którzy podnie¶li bunt z powodu okropnego jedzenia.Ten powietrzny skok pozostawi³ mu jak najgorsze wspomnienia: ¶mig³owieclecia³ bardzo nisko trzês³o i ko³ysa³o tak, ¿e wywraca³o wnêtrzno¶ci, a w dodatkuby³ jeszcze og³upiaj±cy gwizd ¶mig³a, benzynowy smród i tryskaj±ce zewsz±dfontanny gorej±cego oleju.Ale tu wszystko wygl±da³o zupe³nie inaczej.Osobisty Bombowiec J.C.W.K.C.Z.S.N.K.P."Orze³ Górski" wywar³ naGaju niezatarte wra¿enie.To by³a tak potwornej wielko¶ci machina, ¿e po prostunie mie¶ci³o siê w g³owie, i¿ mo¿e oderwaæ siê od ziemi i unie¶æ w powietrze.Jejd³ugachne, ¿ebrowane cielsko ozdobione niezliczonymi z³otymi emblematamici±gnê³o siê bez koñca jak ulica.Gro¼nie i majestatycznie rozpo¶ciera³y siêgigantyczne skrzyd³a, pod którymi mog³aby siê ukrywaæ ca³a brygada.By³o donich tak daleko, jak do dachu domu, ale ³opaty sze¶ciu ogromnych ¶migie³niemal dotyka³y ziemi.Bombowiec sta³ na trzech ko³ach o ¶rednicyprzekraczaj±cej parokrotnie wzrost przeciêtnego cz³owieka, z których dwapodpiera³y czê¶æ dziobow±, trzecie za¶ eta¿erkowaty ogon.Do zawieszonej nazawrotnej wysoko¶ci b³yszcz±cej szk³em kabiny prowadzi³a srebrzysta nitkalekkiej aluminiowej drabinki.Tak, to by³ prawdziwy symbol starego Imperium,symbol wspania³ej przesz³o¶ci, symbol by³ej potêgi panuj±cej nad ca³ymkontynentem.Gaj z zadart± do góry g³ow± sta³ na szmacianych nogach irozp³ywa³ siê z zachwytu, nic wiêc dziwnego, ¿e g³os jego przyjaciela Makaspad³ nañ jak grom z jasnego nieba:--- Massaraksz, ale landara!.Przepraszam pana, ksi±¿ê-hrabio, tak mi siê tylkowyrwa³o.Innego nie mam - powiedzia³ sucho ksi±¿ê-hrabia.- Zreszt± to jest najlepszybombowiec ¶wiata.W swoim czasie Jego Cesarska Wysoko¶æ odby³ nim.--- Tak, tak naturalnie - zgodzi³ siê pospiesznie Maksym.- Jeszcze razprzepraszam, ale nie spodziewa³em siê czego¶ równie wielkiego.Na górze, w kabinie pilotów, zachwyt Gaja osi±gn±³ szczyty.Kabina by³a ca³a zeszk³a.Masa dziwacznych przyrz±dów, zdumiewaj±co wygodne miêkkie fotele,jakie¶ d¼wignie i manetki, pêki ró¿nobarwnych kabli i le¿±ce na podorêdziucudaczne he³my.Ksi±¿ê-hrabia co¶ pospiesznie t³umaczy³ Maksymowi,pokazuj±c poszczególne przyrz±dy i przesuwaj±c manetki, Mak w roztargnieniumamrota³: "No tak, rozumiem, rozumiem.", a Gaj, którego posadzili na fotelu,¿eby nie pl±ta³ siê pod nogami, z automatem na kolanach, ¿eby nie daj Bo¿eniczego nie uszkodzi³, wytrzeszcza³ tylko oczy i bezmy¶lnie gapi³ siê na tewszystkie wspania³o¶ci.Bombowiec sta³ w starym zapadaj±cym siê hangarze na skraju lasu.Przed nimrozpo¶ciera³o siê równe jak stó³, szarozielone pole bez najmniejszej kêpki, bezjednego bodaj krzaczka.Za polem, o jakie¶ piêæ kilometrów, znów zaczyna³ siêlas, a nad tym wszystkim wisia³o bia³e niebo, które st±d, z kabiny, wydawa³o siêzupe³nie bliskie.Gaj by³ okropnie zdenerwowany.Nie bardzo zapamiêta³, jakpo¿egnali siê ze starym ksiêciem-hrabi±.Ksi±¿ê-hrabia co¶ mówi³ i Maksym te¿co¶ mówi³; chyba obaj siê ¶miali, a potem ksi±¿ê-hrabia niespodziewanie siêrozp³aka³ i wreszcie szczêknê³y drzwiczki.Gaj nagle stwierdzi³, ¿e jestprzywi±zany do fotela szerokimi pasami, a Maksym w s±siednim fotelu szybko ipewnie przerzuca jakie¶ manetki i naciska jakie¶ klawisze.Zapali³y siê cyferblaty na tablicach rozdzielczych, rozleg³ siê trzask i co¶ jakbyodg³os strza³Ã³w armatnich, kabina zadygota³a, wszystko wokó³ wype³ni³o siênagle ciê¿kim ³oskotem, malutki ksi±¿ê-hrabia daleko w dole w¶ródpochylonych krzewów i jakby p³yn±cej trawy chwyci³ obiema rêkami za rondokapelusza i cofn±³ siê.Gaj odwróci³ siê i zobaczy³, ¿e ³opaty ogromnych ¶migie³zniknê³y, przekszta³ci³y siê w ogromne rozmyte krêgi, a ca³e szerokie poleruszy³o nagle i pope³z³o do ty³u, odbiegaj±c coraz szybciej i szybciej.Nie by³oju¿ ksiêcia-hrabiego, nie by³o hangaru, by³o tylko pole lec±ce b³yskawicznienaprzeciw, koszmarna trzêsionka i obezw³adniaj±cy ryk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]