[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jakieœ kwiaty za piêædziesi¹t dolarów.- Niemal siê ud³awi³a wymawiaj¹c s³owo „piêædziesi¹t”.Kiedy ekspedientka poda³a jej ogromny bukiet, Dana spyta³a:- Czy jest w szpitalu jakiœ sklep, gdzie mog³abym kupiæ ma³¹ czapeczkê?- Za rogiem jest sklep z upominkami.- Dziêkujê.Sklep z upominkami by³ rogiem obfitoœci ró¿nych rupieci, pocztówek z ¿yczeniami, tanich zabawek, baloników, chor¹giewek, ró¿nych fata³aszków w jaskrawych kolorach i produktów bez ¿adnej wartoœci od¿ywczej.Na jednej z pó³ek le¿a³o kilka pami¹tkowych czapeczek.Dana kupi³a jedn¹ przypominaj¹c¹ takie, jakie nosz¹ szoferzy, i w³o¿y³a j¹ na g³owê.Naby³a tak¿e z³o¿on¹ kartkê z ¿yczeniami zdrowia i nagryzmoli³a coœ pospiesznie wewn¹trz.Nastêpnie skierowa³a kroki do biurka w holu, przy którym udzielano informacji.- Przynios³am kwiaty dla pani Taylor.Recepcjonista pokrêci³ g³ow¹.- Nie ma ¿adnej pani Taylor w rejestrze chorych.Dana westchnê³a.- Szkoda.Naprawdê? To od wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych.- Otworzy³a z³o¿on¹ kartkê z ¿yczeniami i pokaza³a recepcjoniœcie.Napis wewn¹trz brzmia³: Wracaj szybko do zdrowia.I podpis: Arthur Cannon.- Chyba bêdê musia³a zabraæ to z powrotem - powiedzia³a i odwróci³a siê, ¿eby odejœæ.Recepcjonista popatrzy³ niepewnie.- Chwileczkê.Dana zatrzyma³a siê.- S³ucham?- Mogê dorêczyæ te kwiaty sam.- Przykro mi - uœmiechnê³a siê Dana.- Wiceprezydent Cannon prosi³, ¿ebym je dorêczy³a osobiœcie.- Popatrzy³a na recepcjonistê.- Czy mo¿e mi pan podaæ swoje nazwisko? Trzeba bêdzie wyt³umaczyæ panu Cannonowi, dlaczego nie mog³am dorêczyæ tych kwiatów.Recepcjonista wpad³ w panikê.- No, dobrze.W porz¹dku.Nie chcê stwarzaæ ¿adnych k³opotów.Proszê zanieœæ te kwiaty do pokoju 615.Ale jak tylko je pani dorêczy, musi pani natychmiast wyjœæ.- Dobrze - zapewni³a go Dana.Piêæ minut póŸniej rozmawia³a z ¿on¹ Trippa Taylora, s³ynnego gwiazdora muzyki rockowej.Stacy Taylor mia³a oko³o dwudziestu piêciu lat.Trudno by³o powiedzieæ, czy jest kobiet¹ atrakcyjn¹, poniewa¿ w tej chwili jej twarz by³a okropnie posiniaczona i spuchniêta.Kiedy Dana wesz³a do pokoju, próbowa³a dosiêgn¹æ szklanki z wod¹, stoj¹cej na stoliku przy ³Ã³¿ku.- Kwiaty dla.- Dana przerwa³a zszokowana na widok twarzy kobiety.- Od kogo? - Wymamrota³a z trudem Stacy.Dana wyjê³a kartkê.- Od.wielbiciela.Kobieta patrzy³a na Danê podejrzliwie.- Mo¿e mi pani podaæ wodê?- Oczywiœcie.- Dana od³o¿y³a kwiaty i poda³a chorej szklankê z wod¹.- Czy mogê jeszcze coœ dla pani zrobiæ?- Oczywiœcie - odpowiedzia³a spuchniêtymi ustami.- Mo¿e mnie pani wydostaæ z tego parszywego miejsca.Mój m¹¿ nie pozwala nikomu mnie odwiedzaæ.Mdli mnie, kiedy patrzê na tych wszystkich lekarzy i na te pielêgniarki.- Co siê pani sta³o?- Nie wie pani? - prychnê³a kobieta.- Mia³am wypadek samochodowy.- Naprawdê?- Tak.- To straszne - powiedzia³a Dana sceptycznie.Ogarnê³a j¹ wœciek³oœæ, poniewa¿ by³o oczywiste, ¿e ta kobieta zosta³a pobita.Czterdzieœci minut póŸniej Dana opuœci³a szpital.Zna³a prawdê.Kiedy wróci³a do holu „Washington Tribune”, za biurkiem siedzia³ ju¿ inny stra¿nik.- Czy mogê pomóc.- To nie moja wina - powiedzia³a Dana, z trudem ³api¹c oddech.- Proszê mi wierzyæ, to przez ten cholerny ruch uliczny.Proszê powiedzieæ panu Bakerowi, ¿e ju¿ idê na górê.Bêdzie na mnie wœciek³y, ¿e siê spóŸni³am.- Pobieg³a do windy i nacisnê³a guzik.Stra¿nik popatrzy³ na ni¹ niepewnie, po czym zacz¹³ nakrêcaæ numer na tarczy aparatu telefonicznego.- Halo.Powiedz panu Bakerowi, ¿e jest ta m³oda kobieta, która.Winda zjecha³a na dó³.Dana wesz³a do œrodka i nacisnê³a trójkê.Na trzecim piêtrze panowa³ jeszcze wiêkszy ruch, jeœli w ogóle by³o to mo¿liwe.Reporterzy biegali, ¿eby zd¹¿yæ nadaæ w terminie swoje relacje.Dana gor¹czkowo rozgl¹da³a siê dooko³a.W koñcu dostrzeg³a to, co jej by³o potrzebne.W boksie opatrzonym zielonym napisem „Ogrodnictwo” biurko by³o puste.Pobieg³a tam i usiad³a.Popatrzy³a na stoj¹cy przed ni¹ komputer i zaczê³a pisaæ.By³a tak poch³oniêta prac¹, ¿e straci³a poczucie czasu.Kiedy skoñczy³a, w³¹czy³a drukarkê i ta zaczê³a wypluwaæ zapisane kartki.Dana sk³ada³a je razem, kiedy poczu³a czyj¹œ d³oñ na swym ramieniu.- Co pani tu, u diab³a, robi? - spyta³ Matt Baker.- Szukam pracy, panie Baker.Opisa³am tê historiê i pomyœla³am.- Ale pani pomyœla³a - wybuchn¹³ Baker.- Nie mo¿e pani ot tak, tu przychodziæ i zajmowaæ cudzych biurek.A teraz niech siê pani wynosi do diab³a, zanim wezwê ochronê i ka¿ê pani¹ aresztowaæ.- Ale.- Proszê siê wynosiæ!Dana wsta³a.Przywo³uj¹c ca³¹ godnoœæ, wcisnê³a zapisane kartki do rêki Mattowi Bakerowi, ruszy³a w stronê windy i zniknê³a za rogiem korytarza.Matt Baker z niedowierzaniem potrz¹sn¹³ g³ow¹.„Jezu, do czego zmierza ten œwiat!” Pod biurkiem sta³ kosz do œmieci.Matt ruszy³ w jego kierunku, zerkaj¹c na pierwsz¹ stronê reporta¿u Dany: „Stacy Taylor z posiniaczon¹ twarz¹, niemi³osiernie pobita, wo³a dziœ ze szpitalnego ³Ã³¿ka, ¿e jest tam, poniewa¿ jej m¹¿, s³ynny gwiazdor muzyki rockowej, j¹ bije.«Za ka¿dym razem, kiedy zajdê w ci¹¿ê, on mnie bije.Nie chce mieæ dzieci»”.Matt zacz¹³ czytaæ dalej i sta³ jak przygwo¿d¿ony.Podniós³ wzrok, ale Dany ju¿ nie by³o.Œciskaj¹c kartki z reporta¿em w d³oni Matt pogna³ do windy z nadziej¹, ¿e znajdzie gdzieœ dziewczynê, zanim ta zniknie.Wpad³ na ni¹ zaraz za rogiem.Sta³a oparta o œcianê.Czeka³a.- Jak pani zdoby³a ten reporta¿? - zapyta³.- Mówi³am panu.Jestem reporterk¹ - odpowiedzia³a po prostu.Westchn¹³ g³êboko.- Proszê wróciæ do mojego gabinetu.Znowu siedzieli w gabinecie Matta Bakera.- Dobra robota - mrukn¹³ niechêtnie.- Dziêkujê.Nie potrafiê wyraziæ, jaka jestem panu wdziêczna za te s³owa - powiedzia³a Dana podniecona.- Bêdê najlepszym reporterem, jakiego pan kiedykolwiek mia³.Zobaczy pan.Czego pragnê najbardziej, to zostaæ korespondentem zagranicznym, ale chcê sama wypracowaæ sobie drogê do tego, nawet gdyby mi to mia³o zaj¹æ rok.- Ujrzawszy wyraz jego twarzy poprawi³a siê: - No, mo¿e dwa lata.- „Tribune” nie ma wolnych miejsc pracy, a jest ju¿ lista oczekuj¹cych.Popatrzy³a na niego zdziwiona.- Ale ja przypuszcza³am.- Pohamuj siê.Dana przygl¹da³a siê, jak Matt Baker bierze do rêki pióro i pisze du¿ymi literami s³owo „PRZY-PUSZCZA-£AM”.Wskaza³ na drug¹ czêœæ wyrazu.- Je¿eli reporter coœ puszcza mimo uszu, panno Evans, to robi os³a z siebie i ze mnie.Trzeba mieæ oczy i uszy otwarte, rozumie pani?- Tak, proszê pana.- Dobrze.- Myœla³ nad czymœ przez chwilê, po czym podj¹³ decyzjê.- Ogl¹da³a pani kiedykolwiek programy WTE? Telewizyjnej stacji Tribune Enterprises?- Nie, proszê pana.Nie mogê powiedzieæ, ¿e.- No wiêc teraz bêdzie pani ogl¹daæ.Ma pani szczêœcie.Bêdzie tam wolne miejsce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]