[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otó¿ jeden z pañskich towarzyszy - pozwoli pan,¿e nie podam jego nazwiska? - wymieni³ pana wœród osóbsympatyzuj¹cych z ruchem oporu.Ma siê rozumieæ, natychmiastzapewni³em go, ¿e to niemo¿liwe, on jednak uparcie trwa³ przyswoim zdaniu.- To jakaœ pomy³ka! - zaprotestowa³ stanowczo Rorvik.-Trzymam siê od nich z daleka, dajê s³owo!Konsultant spojrza³ na niego z zainteresowaniem.- Doprawdy? A wiêc zna ich pan?Mia³ ochotê odgryŸæ sobie jêzyk, ale by³o ju¿ za póŸno.Nie pozosta³o mu nic innego jak zachowaæ kamienn¹ twarz iudawaæ niewini¹tko.- Sk¹d¿e znowu! Naturalnie, czasem dochodz¹ do mnie ró¿neplotki, ale.- Uwielbiam plotki.- Nie wydaje mi siê, ¿eby to by³o w porz¹dku.Szo³ochow nie pozwoli³ mu dokoñczyæ.- W tym obozie to ja decydujê, co jest w porz¹dku, a co niejest.Przecie¿ nie ma pan do czynienia z barbarzyñcami!Zapewniam pana, ¿e moja rola polega na niesieniu pomocy ludziompragn¹cym przystosowaæ siê do ¿ycia w nowoczesnymspo³eczeñstwie, nie na karaniu ich za nienowoczesne myœlenie.Powinienem wiedzieæ o wszystkich plotkach, nawet je¿eliistotnie s¹ tylko plotkami, gdy¿ wówczas bêdê móg³ szybciejdotrzeæ do tych, którzy je rozpowszechniaj¹, i pomóc im wodnalezieniu w³aœciwej œcie¿ki.Mo¿e pan byæ ze mn¹ ca³kowicieszczery.Rorvik uœmiechn¹³ siê g³upkowato, usi³uj¹c przybraæpotulny wyraz twarzy prawomyœlnego obywatela.- Niestety, nie znam konkretnych nazwisk.- Odnoszê wra¿enie, ¿e jednak nie ufa mi pan do koñca.- Wg³osie Szo³ochowa rozbrzmiewa³ g³êboki ¿al wzmocnionylodowatym, bezwzglêdnym tonem.- Byæ mo¿e zbyt pochopnieuzna³em pana za bystrego, inteligentnego osobnika.Chyba zdajepan sobie sprawê, ¿e ten obóz to w istocie niemal luksusowyoœrodek wypoczynkowy? Jesteœcie tu traktowani nie jakwiêŸniowie, tylko jak goœcie.W wiêkszoœci miejsc tego rodzajuwy¿ywienie jest znacznie skromniejsze, dyscyplina zaœ,delikatnie mówi¹c, bardziej surowa.Proszê mnie uwa¿niewys³uchaæ: rozmawiamy ju¿ co najmniej od dziesiêciu minut.S¹dzi pan, ¿e nie zwróciliœmy niczyjej uwagi? Jak panprzypuszcza, co myœl¹ ci wszyscy sympatycy ruchu oporu, widz¹c,jak przechadzamy siê niespiesznie, pogr¹¿eni w przyjacielskiejpogawêdce? Czy obdarz¹ pana zaufaniem, nawet jeœli przysiêgnieim pan, ¿e niczego nie zdradzi³? Jeœli zdecyduje siê pan mówiæ,gwarantujê panu pe³ne bezpieczeñstwo; mam spore wp³ywy, zarównow tym obozie, jak i gdzie indziej.- Pokrêci³ g³ow¹.- To niemnie powinien pan teraz siê obawiaæ.I tak zostanie pan czarn¹owc¹, bez wzglêdu na to, czy coœ mi pan powie, czy nie.Rosjanin mia³ racjê.Chocia¿ Rorvik nie przy³¹czy³ siêjeszcze do ruchu oporu, i tak wiedzia³ ju¿ zbyt du¿o.Czy móg³jakoœ unikn¹æ rozmowy z Szo³ochowem? Nie, poniewa¿ konsultancid/s reedukacji dysponowali na terenie obozów niczym nieograniczon¹ w³adz¹.Obawiali siê ich nawet stra¿nicy, natomiastwiêzieñ, który unika³ kontaktów z nimi, ryzykowa³ ¿yciem.PechRorvika polega³ na tym, ¿e Szo³ochow zagadn¹³ go w niew³aœciwejchwili.Zdawa³ sobie sprawê, i¿ bez opieki Rosjanina nie do¿yjeœwitu.Mia³ napiête wszystkie miêœnie, oddycha³ z najwy¿szymtrudem.Bez trudu rozpozna³ to uczucie; tak samo czu³ siê bêd¹cobserwowanym przez niewidoczne, wrogie oczy unosz¹ce siê wysokona niebie, kiedy oczekiwa³ nadejœcia nieuniknionej œmierci.Chcia³ ¿yæ, ale w³aœciwie po co? Jeœli bêdzie mówi³, umrzektoœ inny.To by³o niesprawiedliwe, lecz Rorvik zbyt dobrzezd¹¿y³ ju¿ poznaæ wojnê, ¿eby siê dziwiæ.Powoli pokrêci³g³ow¹.- Przykro mi.Naprawdê.Miêœnie wci¹¿ by³y napiête, ale przekona³ siê, ¿e znowumo¿e normalnie oddychaæ.- Mnie tak¿e, panie Rorvik.- Szo³ochow zaczeka³ jeszczechwilê, po czym odszed³ szybkim krokiem z tak¹ min¹, jakbydawa³ wszystkim do zrozumienia, ¿e nie chce mieæ nic wspólnegoz Rorvikiem i zostawia go jego losowi.- Mnie tak¿e.Rorvik zdawa³ sobie sprawê, ¿e jego jedyn¹ szans¹ naocalenie jest jak najszybsze odnalezienie Povelliego albokogokolwiek z ruchu oporu i wyjaœnienie zaistnia³ej sytuacji.Istnia³a niewielka nadzieja, i¿ mimo wszystko zdecyduj¹ siê muzaufaæ, pod warunkiem jednak, ¿e bezzw³ocznie siê z nimiskontaktuje, udowadniaj¹c w ten sposób, i¿ nie ma nic doukrycia.Mimo to nie wykona³ ¿adnego ruchu.Coœ by³o nie w porz¹dku.Powinien znaleŸæ miejsce, gdziemóg³by spokojnie siê zastanowiæ.Ale po co? Przecie¿ równiedobrze mo¿e to zrobiæ tutaj, przy ogrodzeniu z drutukolczastego.Zacisn¹³ powieki.Gdzie ja jestem, do diab³a?W obozie.Na pewno?Wci¹¿ doskonale pamiêta³ okolicznoœci towarzysz¹cepowo³aniu do wojska, nadal bola³y go bicepsy od pompek, którekaza³ mu robiæ Driscott, kiedy jeszcze by³ PN.Kiedy? Chybadwa lata temu.Niemo¿liwe.Przecie¿ zgin¹³.Nieodwo³alnie, do koñca.Zosta³ trafiony wpierœ, w g³owê, rozerwany na strzêpy eksplozjami pociskówartyleryjskich.To te¿ niemo¿liwe.Symulacje komputerowe.Oto odpowiedŸ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]