[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale przed drzwiami biura zastali długi szereg ludzi nieszczęsnych, wyczekujących swej kolei.Trzeba było stanąć w “ogonku” i poczekać.Zmieniali się w tym wartowaniu.Jeden “czekał”, a drugi mięsił błoto odwilży charkowskiej poszukując jakowegoś noclegowiska, gdyż było rzeczą więcej niż prawdopodobną, że trzeba będzie w tymże Charkowie nieco dłużej popasać.Seweryn Baryka, który w tym mieście już bywał, a odznaczał się na ogół większą od syna przemyślnością, znalazł tegoż jeszcze dnia pomieszczenie w izbie pewnego krawca, mówiącego jeszcze coś niecoś po polski, gdyż onego czasu był “rodem z Warszawy”.Ten to półrodak, obdarłszy uczciwie wędrowców, zgodził się na przenocowanie ich w swej izbie, mocno niepachnącej.Seweryn Baryka dał krawcowi zadatek w starych rublach, które jeszcze wygrzebał zza podszewki, i powrócił do ogonka przed biurem.Okazało się z oświadczeń ludzi wychodzących z biura, a wreszcie, po długim wyczekiwaniu, z samej rozmowy z urzędnikiem, iż o pociągu w dniach najbliższych nie ma nawet mowy.Jest obietnica, że taki pociąg, dążący z daleka, spod Uralu, ma nadejść, ale jeszcze wcale nie wiadomo, kiedy to nastąpi.Urzędnicy dodawali nadto niewesołe wyjaśnienie, iż ów pociąg, o ile nawet przyjdzie, będzie bardzo przeładowany.Nie pozostało tedy nic innego, tylko - do krawca.Przedtem jednak ruszyli na stację kolejową po walizkę, gdyż bez niej trudno było pomyśleć o jakim takim urządzeniu się w tej gościnie.Na szczęście biuro składu przyjmującego na przechowanie ręczne pakunki było otwarte i tenże parień, który walizkę przyjął, siedział przy otwartym okienku.Barykowie okazali mu kwit z czerwoną pieczęcią oraz numerem obiektu i poprosili o wydanie im pakunku.Funkcjonariusz wziął z ich rąk ową kartkę i poszedł z nią po walizkę.Długo jednak nie wracał.Czekali niecierpliwie, gdyż noc już zaszła, a chcieli przecie nocleg swój urządzić.Wreszcie ów parień nadszedł, ale bez walizki.Oświadczył z miną pełną współczucia, że takiej walizki w składzie nie ma.- Jakże może nie być, towarzyszu? - tłumaczył mu Cezary.- Przecie tu stoi numer, który sam wypisałeś.Sam na czemodanie przylepiłeś tenże numer.Wziąłeś czemodan z moich rąk.Sam go do składu poniosłeś.Prawda?- Być może, iż poniosłem.Dużo pakunków noszę do składu.Być może, iż napisałem i przylepiłem numer.Dużo numerów piszę i przylepiam.Takie moje zajęcie.Ech, towarzyszu, takie moje zajęcie.- dodał z westchnieniem, przewracając oczy do góry.- No, to idźże jeszcze raz i dobrze poszukaj!- Szukałem - rzekł kolejarz niechętnie.- Wszystkie kąty przeszukałem.Nie ma! Prawdę wam mówię, towarzyszu: nie ma!- Jakże może nie być! - zaperzył się stary Baryka.- Kwit jest, pieniądze za przechowanie zapłacone, wszystko w porządku, to i pakunek być musi!- Zrobię to dla was, jeszcze raz pójdę.Poszukam.- westchnął poczciwiec.Poszedł.Znowu długo szukał.Wrócił jednak ze smutnym westchnieniem:- Nie ma waszej walizki.- Gdzież się podziała? - pytali w pasji, jeden przez drugiego.- Czy ja wiem, gdzie się podziała! Nie ma jej.- Ale pomyślże, towarzyszu - perswadował Cezary.- Kwit.- Cóż ty mi z twoim kwitem w oczy leziesz!.- odparł tamten nie bez gniewu.- Kwit twój widzę, a czemodanczika twojego nie widzę.- Gdzieś go podział? - zaperzył się Cezary.- Czy ja wiem, gdzie on się mógł podziać? Nie ma go!- Ukradli mi tę walizkę! - krzyknął Seweryn w uniesieniu.- Złodzieje! - potwierdził Cezary.- Oddawaj mi moją własność! - krzyknął starszy chwytając za rękaw opiekuna rzeczy złożonych na przechowanie.Tamten flegmatycznie usunął mocną prawicą rękę Baryki i niemniej flegmatycznie oświadczył:- Słysz, towariszcz! Ty nie szumi.Bolsze pomałcziwaj.A co będzie, jeśli z powodu głupiej walizki do czrezwyczajki zajedziesz, zamiast do twojej tam Polski?.Seweryn Baryka pokiwał posępnie głową.Zamyślił się głęboko.Westchnął.Odeszli w milczeniu.Już za drzwiami gmachu kolejowego Cezary mruknął:- Nie będziesz miał antypiryny na twoje bóle głowy.Bodaj to! Nie będziesz miał aspiryny.Nie mamy tej walizki!- Przeczekam i to.Ale powiedz, powiedz, Czaruś.“Pilnowałem jak oka w głowie” tamtej broszury.Była ze mną w kilku setkach przygód, gdzie śmierć w oczy zaglądała.A tu w taki głupi, w taki strasznie głupi sposób nie dopilnowałem.Jakże można było zawierzyć! Cóż też za stary osioł ze mnie! Nie zostawię ci tej książeczki.- Dzieciństwo, tatuś.Cezary chciał jeszcze dodać, że przecie wie, co jest w tamtej broszurze, lecz zamilkł spojrzawszy na twarz ojca.Brnęli poprzez kałuże i świeże śniegi dążąc do swego noclegu.Oczekiwanie na nowy repatriacyjny pociąg do Polski potrwało, niestety, tygodnie.Długie i ciężkie tygodnie.Ukarani za pychę posiada- nia czystych koszul na zmianę, chodzili teraz w brudnych i nie wywijali bliźnim przed nosem chustkami do nosa.Pokosztowanie rozkoszy burżuazyjnych wymysłów przyprawiło ich o żal dokuczliwy, gdy tych wymysłów zabrakło.Nie mieli już nic a nic do spieniężenia, gdy wyczerpały się pieniądze, które zachowali byli przy sobie.Gospodarz, krawczyna “rodem z Warszawy”, ani myślał trzymać ich w swej izbie, gdy się dowiedział, że im czemodan zasekwestrowano.Imali się najordynarniejszej pracy, ażeby przetrwać czas tak trudny.Wystawali na zmianę przed urzędem polskim oczekując na wiadomość o pociągu, istotnie jak żebracy.A nie można było nic przedsięwziąć - chyba iść piechotą o kiju na zachód.Na to starszy sił nie miał.W dodatku wciąż zapadał na swe niemoce.Trzeba było podczas gorączkowania układać go w pewnej dziurze pod schodami, gdzie za dnia pozwalano choremu spoczywać.Setki ludzi przebiegały po tych schodach tuż nad głową Seweryna, a młody musiał się temu przysłuchiwać z zaciśniętymi zębami i pięściami.Gdy się stawiał w urzędach bolszewickich i próbował domagać się pomieszczenia, traktowano go opryskliwie, choć się przechwalał i rekomendował swymi poglądami, a nawet czynami rewolucyjnymi w Baku.Był jednak polskim repatriantem.Znano się na takich farbowanych lisach.Nic nie mógł wskórać.Rodacy zaś nie kwapili się z pomocą, skoro o nią sam nie zabiegał.W tym czasie zbliżył się duchowo do ojca, jak swego czasu do matki.Głęboka żałość i dojmujące ssanie wewnętrzne bolesnej litości łączyło się i przeplatało z żądzą życia.Cezary patrzał teraz na rozmach rewolucji w jej pierwszym rozkwicie.Uczył się organizacji rozmaitych: rtuczeka i gubczeku, gubispołkom, narobraz, narkompros, sownarkom.Zdarzało mu się widywać marynarzy o kwadratowych lub kulistych facjatach, spalonych i rudych jak rondle, pędzących automobilami poprzez miasto Charków - dokądś, w jakimś kierunku.Biła od nich potęga ludzka, męska, niezłomna.Śpiewali swoje rewolucyjne pieśni, wyhodowane w poświstach wichrów na zrewoltowanych pancernikach, kiedy to oficerom, którzy ich ongi łomotali po tychże kwadratowych i kulistych kufach, przywiązywano wielkie, stożkowate armatnie kule do nóg i puszczano na głębinę, ażeby tam na dnie Czarnego Morza “potańcowali maleńko”.Odwiedzał sale mityngów, nabite nie przez Tatarów i Ormian zjuszonych na siebie, jak to miało miejsce w Baku, lecz przez lud pracujący ruski, małoruski, rumuński, żydowski, polski, jaki kto chce, lecz jeden, niepodzielny, robotniczy.Słuchał tutaj mówców pierwszorzędnych, wszystko jedno jakiej proweniencji, lecz wysuwających i rozwijających rzecz rewolucji w sposób nieubłaganie logiczny, jasny, niezwalczony.Zachwycał się szczególniej mówcami pochodzenia żydowskiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]