[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Robi³ todopiero trzeci raz w ¿yciu i w³aœnie niezbyt dobrze muposz³o.Tak bardzo zatêskni³ za lataniem, a¿ rozpocz¹³przemianê, zaniedbawszy praktyki medytacyjne, a nawet to, byporz¹dnie siê najeœæ.Spieszy³ siê i to omal go nie zabi³o.Naradzaliœmy siê bardzo d³ugo, co dalej robiæ w nowejsytuacji.By³o pewne, ¿e ³apa Po¿eracza Chmur nie mo¿eprzest¹piæ darniowego ogrodzenia osady.Wzbudzi³by panikênie do opanowania.Niebezpieczne doœwiadczenie nie zachêca³ogo te¿ do dalszych eksperymentów z w³asnym cia³em.Jak dowiedzia³em siê od Miedzianego, czekano mnie wKrêgu, bardziej martwi¹c siê ni¿ gniewaj¹c.Starszyznawi¹za³a du¿e nadzieje z pewnym narwanym adeptem i oczekiwa³aniecierpliwie, a¿ zm¹drzeje i ujawni siê.Skoñczy³y siêbeztroskie czasy, to oczywiste.By³o mi ¿al opuszczaæmiejsce, gdzie znalaz³em tylu towarzyszy traktuj¹cych moj¹u³omnoœæ jak coœ zwyczajnego.Ale najwiêksz¹ przykroœæsprawia³a mi myœl o rozstaniu z okropnym, rozpuszczonym,kapryœnym, nieobliczalnym, nie znosz¹cym wody dziwakiem,który by³ moim najlepszym przyjacielem.Po¿eracz Chmur (niedyskretny, jak zawsze) musia³ œledziæmoje myœli, gdy¿ raptem upar³ siê, ¿e absolutnie -absolutnie! - nie puœci mnie nigdzie samego.Na pastwêz³oczyñców, skorpionów, dzikich zwierz¹t, lamii, mantikor iinnych niebezpieczeñstw.Nie poradzê sobie sam, bêdêg³odowaæ, ktoœ mo¿e mnie skrzywdziæ, zraniæ lub zjeœæ.Ca³kiem jakby Cesarstwo Lengorchii by³o jak¹œ dzicz¹.Kompletnie nas z Miedzianym sko³owa³.Stanê³o na tym, ¿eodbêdziemy najkrótsz¹ i najbezpieczniejsz¹ podró¿ dosiedziby Krêgu - w powietrzu.Po¿eracz Chmur zaniesie mniena grzbiecie.Perspektywa takiego lotu wydawa³a siê nadzwyczajpodniecaj¹ca.By³em chyba jedynym cz³owiekiem w dziejach,który mia³ okazjê dosiadaæ smoka.Jednoczeœnie na sam¹ myœlo wysokoœci, na jakiej mieliœmy siê znaleŸæ, miêk³y mikolana i w³os siê je¿y³.Musieliœmy sporz¹dziæ uprz¹¿ dla Po¿eracza Chmur, by niekrêpowa³a mu ruchów, a zarazem zabezpieczy³a mnie przedupadkiem.Po kilku próbach i przymiarkach by³a gotowa.Przez pó³torej doby Po¿eracz Chmur przychodzi³ do siebie.Najada³ siê na zapas, poch³aniaj¹c dziesi¹tkami foki, dzikiekozy oraz wieprze.Polowa³ chy³kiem, staraj¹c nie rzucaæ siêw oczy rybakom i zbieraczom bursztynu.Wylizywa³ siê, czesa³i czyœci³ pazury, a¿ w koñcu, wymuskany, dziarski, z ¿ywymb³yskiem w oku, stwierdzi³, ¿e jest w odpowiedniej formie.Gorzej by³o ze mn¹.Spakowa³em siê, co prawda, ale taknaprawdê gotów nie by³bym nawet po tygodniu.Pomaga³em Miedzianemu zapinaæ na smoczym torsiekrzy¿uj¹ce siê, rzemienne pasy.Doci¹gniête odpowiednio,kry³y siê g³êboko w futrze.Po¿eracz Chmur zbudowany jest zkoci¹ ekonomi¹.Ogolony, stanowi³by szokuj¹cy widok.Chudy,kanciasty, z³o¿ony g³Ã³wnie z koœci, ¿y³ i œciêgien.Tylko nagrzbiecie, barkach i przednich ³apach pr꿹 siê grubepoduchy miêœni, tam, gdzie potrzebna jest si³a do poruszaniawielkimi skrzyd³ami.Wdrapa³em siê miêdzy nie, zaci¹gn¹³em pêtle obejmuj¹cenogi powy¿ej kolan.Miedziany poda³ mi gruby, we³niany szal.Tylko westchn¹³em.Mia³em ju¿ na sobie jego star¹ ¿eglarsk¹kurtê podbit¹ futrem, sporo za szerok¹.Zmusi³ mnie doza³o¿enia pod spodnie d³ugich, robionych na drutach poñczochi ciê¿kich jesiennych butów.Po¿eracz Chmur ostrzega³, ¿e nagórze bêdzie zimno, ale uwa¿a³em to za przesadê.Poñczochydrapa³y, kurtka grza³a niczym ³aŸnia parowa.Prawiewrza³em.Zawin¹³em sobie ten okropny szalik raz woko³o szyi,myœl¹c, ¿e i tak zdejmê go, gdy zniknê magowi z oczu.Pochyli³em siê g³êboko, uœcisnêliœmy sobie z Miedzianymnadgarstki na szczêœcie.Poklepa³ mój but, bo niewielewiêcej móg³ dosiêgn¹æ i pokaza³ w mowie znaków: "Opiekuj siêPo¿eraczem Chmur".Rozbawi³ mnie.Zupe³nie jakbym musia³ przed czymkolwiekchroniæ takiego wielkiego bydlaka.Znajdowaliœmy siê na skraju lasu, który koñczy³ siêniebezpiecznym urwiskiem.Pionowa œciana, podmywana przezprzyp³ywy, oddzielona by³a od fal w¹skim paskiem kamienistejpla¿y.Smok sam wybra³ to miejsce.Po co by³a mu potrzeba taprzepaœæ, nie chcia³em wiedzieæ.Sam sobie zakazywa³em o tymmyœleæ.Po¿eracz Chmur ruszy³ ostrym k³usem ku brzegowiklifu.Rozpostar³ skrzyd³a i rzuci³ siê w powietrze niczymp³ywak w wodê.Moje serce na moment zamieni³o siê miejscamiz ¿o³¹dkiem.Poczu³em zawrót g³owy jak na wysokiej huœtawce.Potem wszystko siê wyrówna³o i wróci³o do normy.Ostro¿nieuchyli³em zaciœniête powieki.Pod nami rozpoœciera³ siêocean.Najogromniejsza, najbardziej b³êkitna, migotliwa icudowna rzecz na œwiecie.Po¿eracz Chmur pochyli³ siê nalewe skrzyd³o, zatoczy³ p³ask¹ pêtlê i zanurkowa³ ku wodzie,rycz¹c niby portowy róg przeciwmgielny.Najpierw poczu³emten ryk pod udami - silne dr¿enie.Us³ysza³em go w chwilêpotem, gdy Po¿eracz Chmur zaprosi³ mnie do dzielenia swojejradoœci.Gigantyczna wodna przestrzeñ wali³a siê na nas.Przepe³nia³y mnie: euforia i przera¿enie jednoczeœnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]