[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Starzejê siê — rzek³a.— Nic ju¿ nie ma dla mnie sensu.— Ale przecie¿.Mogê przyjechaæ w innym terminie.Ka¿dy mi odpowiada.— Przyjedziesz we wrzeœniu, jak zwykle — fuknê³a starsza pani.— A Nevile i Kay przyjad¹ tak¿e.Mo¿e siê zestarza³am, ale potrafiê zaakceptowaæ te wspó³czesne obyczaje nie gorzej ni¿ inni.Ani s³owa wiêcej, to ustalone.Znów zamknê³a oczy.Po d³u¿szej chwili zerknê³a spod pó³przymkniêtych powiek na siedz¹c¹ obok niej m³od¹ kobietê.— No i co? Czy tego chcia³aœ?Audrey poderwa³a siê.— Ach, tak, tak.Dziêkujê.— Moja droga — w g³osie lady Tresilian brzmia³a troska — czy jesteœ pewna, ¿e to ciê nie zrani? Wiem, ¿e bardzo kocha³aœ Nevile’a.To mo¿e rozdrapaæ stare rany.Audrey spojrza³a na swoje d³onie w rêkawiczkach.Jedna z nich, jak zauwa¿y³a lady Tresilian, by³a zaciœniêta na porêczy ³Ã³¿ka.Audrey unios³a g³owê.Jej oczy by³y spokojne i nieporuszone.Powiedzia³a:— To ca³kiem zakoñczony rozdzia³.Ca³kiem zakoñczony.Lady Tresilian opad³a ciê¿ko na poduszki.— Sama wiesz najlepiej.Jestem zmêczona, musisz ju¿ iœæ, z³otko.Mary czeka na ciebie na dole.Powiedz, ¿eby przys³ali do mnie Barrett.Barrett by³a star¹ i oddan¹ pokojówk¹ lady Tresilian.Przysz³a i zobaczy³a, ¿e jej pani le¿y spokojnie z zamkniêtymi oczami.— Im prêdzej odejdê z tego œwiata, tym lepiej, Barrett.Nie rozumiem tu ju¿ nic i nikogo.— Ach, proszê tak nie mówiæ, milady, jest pani po prostu zmêczona.— Tak.Jestem zmêczona.Zabierz tê pierzynê z moich nóg i przynieœ mi coœ na wzmocnienie.— To wizyta pani Strange tak pani¹ zdenerwowa³a.Mi³a pani, ale œmiem twierdziæ, ¿e to ona powinna wzi¹æ coœ na wzmocnienie.Jest jakaœ niezdrowa.Zawsze wygl¹da, jakby widzia³a rzeczy, których inni nie widz¹.Ale ma charakter! Myœlê, ¿e potrafi daæ siê we znaki.— Racja, Barrett.Wielka racja.— I nie da siê jej ³atwo zapomnieæ.Zawsze siê zastanawia³am, czy pan Nevile j¹ wspomina czasami.Nowa pani Strange jest bardzo ³adna, naprawdê bardzo ³adna, ale panna Audrey ma coœ takiego, ¿e myœli siê o niej nawet wtedy, kiedy jej nie ma.Lady Tresilian zachichota³a nagle.— Nevile to g³upiec, skoro chce mieæ tutaj te dwie kobiety razem.I wszystko skrupi siê na nim.Bêdzie jeszcze ¿a³owa³.29 majaThomas Royde z fajk¹ w zêbach nadzorowa³ pakowanie swoich baga¿y.Robi³ to zrêczny malajski ch³opak.Royde od czasu do czasu rzuca³ okiem na plantacje.Przez jakieœ szeœæ miesiêcy bêdzie pozbawiony ich widoku, tak powszedniego przez ostatnich siedem lat.Dziwnie bêdzie znaleŸæ siê znów w Anglii.Do pokoju zajrza³ Allen Drake, jego wspólnik.— Czeœæ, Thomas, jak ci idzie?— Wszystko gotowe.— ChodŸ, napijemy siê drinka, ty szczêœciarzu.Po¿era mnie zazdroœæ.Thomas Royde wyszed³ powoli z pokoju i do³¹czy³ do przyjaciela.Nic nie powiedzia³, bowiem by³ cz³owiekiem nadzwyczaj oszczêdnym w s³owach.Allen nauczy³ siê odgadywaæ jego myœli i reakcje jedynie na podstawie gatunku milczenia przyjaciela.Krêpy, z min¹ powa¿n¹ i nieco uroczyst¹, o spostrzegawczym spojrzeniu, Thomas Royde chodzi³ trochê bokiem, jak krab.By³ to rezultat wypadku podczas trzêsienia ziemi, kiedy zosta³ przygnieciony skrzyd³em drzwi.Od tego czasu nosi³ przezwisko Krab Pustelnik.Lewe ramiê i bark mia³ czêœciowo bezw³adne, co w po³¹czeniu ze sztywnoœci¹ chodu nasuwa³o obserwatorowi ca³kowicie mylny wniosek, ¿e jest nieœmia³y i skrêpowany.Allen Drake przygotowywa³ drinki.— No, tak — powiedzia³.— Pomyœlnych ³owów!Royde powiedzia³ coœ, co przypomina³o „Mhm”.Drake przyjrza³ mu siê z zaciekawieniem.— Jak zawsze flegmatyczny, co? — zauwa¿y³.— Nie mam pojêcia, jak to ci siê udaje.Kiedy ostatnio by³eœ w domu?— Siedem lat temu.Prawie osiem.— To kawa³ czasu.Dziw, ¿e nie zamieni³eœ siê w tubylca.— Mo¿e i tak siê sta³o.— Taki milczek jak ty wszêdzie siê zaadaptuje.Zaplanowa³eœ ju¿ swój urlop?— W³aœciwie tak, czêœciowo.Na spalon¹ s³oñcem, nieprzeniknion¹ twarz nagle wyp³yn¹³ ceglasty rumieniec.Allen Drake zawo³a³ z ¿ywym niedowierzaniem:— No, nie! Chodzi o dziewczynê?! O, do diab³a, ty siê rumienisz!— Nie b¹dŸ g³upi — powiedzia³ ochryple.Zaci¹gn¹³ siê g³êboko dymem ze swojej antycznej fajki.£ami¹c swoje wszystkie dotychczasowe zwyczaje, z w³asnej woli kontynuowa³ konwersacjê:— Podejrzewam, ¿e zastanê tam jakieœ zmiany.— Zawsze siê dziwi³em, ¿e odwo³a³eœ swój ostatni wyjazd do domu.I to w ostatniej chwili.Royde wzruszy³ ramionami.— Safari zapowiada³o siê tak ciekawie.A poza tym z domu przysz³y wtedy niedobre wieœci.— Oczywiœcie, zapomnia³em.Twój brat zgin¹³ w wypadku samochodowym.Thomas Royde kiwn¹³ g³ow¹.Drake uprzytomni³ sobie, ¿e — tak czy owak — by³ to dziwny powód rezygnacji z podró¿y do domu.Thomas mia³ przecie¿ matkê i, zdaje siê, tak¿e siostrê.Przecie¿ w³aœnie w takich chwilach.Wtem coœ sobie przypomnia³.Thomas odwo³a³ wyjazd zanim przysz³a wiadomoœæ o œmierci jego brata!Allen przygl¹da³ siê przyjacielowi z ciekawoœci¹.Ten stary Thomas to cicha woda!Po d³u¿szej chwili milczenia zapyta³:— Byliœcie sobie bliscy?— Adrian i ja? Nieszczególnie.Ka¿dy szed³ w³asn¹ drog¹.On by³ adwokatem.Tak, pomyœla³ Drake, ca³kiem odmienna droga ¿yciowa.Londyñskie salony, przyjêcia, zarabianie na ¿ycie sprawnoœci¹ jêzyka.Uœwiadomi³ sobie, ¿e Adrian Royde musia³ byæ zupe³nie ró¿ny od starego milczka Thomasa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]