[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Anna przecisnęła się między nami i weszła dopokoju.Staliśmy dalej w progu, gapiąc się nieruchomo.- Moja matka była bardzokonserwatywna.Lubiła pokrowce na meble, serwetki i ocieplacze na imbryki.Wszystkie jej rzeczy leżą teraz na strychu popakowane w skrzynie, bo zaraz pojej śmierci we dwójkę z ojcem przerobiliśmy ten pokój.Przekształciliśmy go wwizję, którą mieliśmy od lat.Jeszcze jako dziecko lubiłam to samo co ojciec. - Ależ to wspaniałe! Kiedy pomyślę o jego książkach ipostaciach, i o tym, co tutaj widzę.- Rozpostarłem ramiona.- To cały on.Cały Marshall France. To się jej spodobało.Zatrzymała się na środku pokoju,promieniejąca uśmiechem, i kazała nam wejść dalej i siadać.Mówię "kazała", bokażde jej słowo brzmiało jak polecenie albo ostateczny wniosek.Nie była toosoba mało pewna siebie. Saxony jednak pomaszerowała wprost do zawieszonej na hakupacynki. - Mogę? Nie wydawało mi się, żeby to było odpowiednie pytanie na sampoczątek wizyty, ale Anna wyraziła zgodę. Sax już sięgała kukiełki, gdy nagle zamarła i cofnęła się okrok. - To przecież Klee! Anna kiwnęła głową, ale się nie odezwała.Spojrzała na mnie,unosząc brwi. - To przecież Paul Klee! - Saxony, oszołomiona, patrzyła napacynkę, to na Ansę, to na mnie.- Skąd pani.? - Brawo, panno Gardner.Mało kto wie, jaka to rzadkość. - Ona jest lalkarką - wtrąciłem, chcąc też uczestniczyć wspektaklu. - To przecież Klee! Ciekaw byłem, czy długo jeszcze będzie powtarzała to zdanie jakjakaś papuga.Zdjęła Pacynkę ze ściany, obchodząc się z nią jak z relikwią.Cośprzy tym mówiła, ale tak cicho, że chyba tylko do siebie samej albo do lalki. - Co tam mówisz, Sax? Podniosła wzrok. - Paul Klee zrobił ich pięćdziesiąt dla swojego synka, Felixa.Dwadzieścia oryginałów przepadło podczas bombardowania Dessau w drugiej wojnie.Reszta znajduje się rzekomo w jakimś szwajcarskim muzeum. - Zgadza się, w Bernie.Ale mój ojciec i Klee korespondowali zsobą przez lata.Pierwszy napisał Klee, podobał mu się "Smutek Zielonego Psa".Kiedy ojciec wspomniał mu w liście o swojej kolekcji, Klee przysłał mu tę lalkę. Dla mnie kukiełka wyglądała jak produkcja średnio zdolnegoucznia czwartej klasy wykonana w czasie lekcji robót ręcznych. Sax zapadła się w skórzany fotel i kontynuowała komunię zKleem.Spojrzałem na Anną i uśmiechnąłem się, Anna zaś spojrzała na mnie iuśmiechnęła się.Saxony jakby na dwie sekundy zniknęła z pokoju.Przez dwiesekundy czułem, jakie to by było proste i przyjemne być kochankiem Anny.Uczucieto minęło, ale jego echa pozostały. - Więc kim pan właściwie jest, panie Abbey? Poza tym, że synemStephena Abbeya? - Kim jestem? - No tak, kim pan jest.Skąd pan pochodzi, czym się panzajmuje? - Ach tak, rozumiem.Uczę w szkole, w Connecłicut. - Uczy pan? To znaczy, że nie jest pan aktorem? Wykonałem słynny głęboki wdech i założyłem nogę na nogę.Międzymankietem spodni a czarną skarpetką ukazał się kawałek włochatej nogi, więczasłoniłem go ręką.Spróbowałem obrócić jej pytanie w żart. - Ha, ha, nie, dziękuję.Jeden aktor w rodzinie w zupełnościwystarczy. - Tak jest, genug.Jestem tego samego zdania.Nigdy niemogłabym zostać pisarką. Patrzyła na mnie z niewzruszonym spokojem.Znów zapanowałomiędzy nami to bezsłowne, intymne porozumienie.A może tak mi się tylko zdawało?Pociągnąłem przypadkiem za sznurówkę i rozwiązałem but.Kiedy zawiązywałem go nanowo, Anna odezwała sil: - Którą z książek ojca lubi pan najbardziej? - "Krainę chichów". - A dlaczego? Podniosła z końca stołu jajowaty szklany przycisk do papieru iturlała go z ręki do ręki. - Bo nikt inny nie zbliżył się tak bardzo do mojego świata.-Rozprostowałem nogi i wychyliłem się do przodu, opierając łokcie na kolanach.-Czytanie książki jest, przynajmniej dla mnie, jak podróż po świecie drugiegoczłowieka.Jeżeli książka jest dobra, czytelnik czuje się w niej jak u siebie, ajednocześnie intryguje go, co mu się tam przydarzy, co znajdzie za nastopnymzakrętem.A jeżeli książka jest marna, przypomina przeprawę przez Secaucus w NewJersey: cała okolica cuchnie i człowiek żałuje, że w nią w ogóle zabrnął, aleskoro już tak się stało, zamyka okna i oddycha ustami, żeby jakoś dotrwać dokońca. Roześmiała się i pochyliła, żeby pogłaskać Pańcię, którazłożyła kanciasty łeb na jej stopie. - Czy to znaczy, że każdą książko czyta pan do końca? - Tak, przyznaję, że to okropna wada.Nawet jeżeli jest tonajgorsza szmira, kiedy już raz zacznę czytać, tkwię na haczyku, aż dobrnę dokońca. - To bardzo interesujące: mój ojciec był taki sam.Skoro jużsię za coś wziął - Choćby i za książkę telefoniczną - musiał to doczytać dożałosnego końca. - Czy to nie na tej podstawie zrobili ten fantastyczny film? - Na podstawie czego? - Książki telefonicznej. Jeszcze nie skończyłem mówić, a już wiedziałem, że dowcip jestmarny.Anna nawet nie wysiliła się na uśmiech.Przestraszyłem się, że możeoceniać ewentualnych biografów na podstawie poczucia humoru. - Przeproszę was na chwilę.Muszę zerknąć, co tam z kolacją. Cały pokój zostawiła do dyspozycji mnie i Saxony.Pańciaprzelotnie spojrzała w górę i zamerdała ogonem, ale nie ruszyła się z miejsca napodłodze.Natychmiast poderwałem się z fotela i zacząłem buszować.France, amoże ktoś inny z domowników, wyraźnie lubił biografie i autobiografie: było ichna półkach całe mnóstwo, z pozaginanymi stronicami i zaznaczonymi ustępami.Zestaw był dość niezwykły: "Magiczny Dywan" Richarda Halliburtona, notatnikiMaxa Frischa (po niemiecku), Aleister Crowłey, "Spotkania z Niezwykłymi Ludźmi"Gurdijewa, pamiętniki francuskiego księdza, który walczył w podziemiu podczasdrugiej wojny światowej, "Mein Kampf" (po niemiecku), notatniki Leonarda daVinci, "Troje na Szczoteczce do zębów" Jacka Paara. Kartonowe pudełko po butach z napisem "Buster Brown" na bocznejściance, zawierało zbiór starych pocztówek.Przeglądając je, stwierdziłem, żewiększość przedstawia fotografie europejskich stacji kolejowych.Spojrzałem naodwrotną stronę kartki z wiedeńskim Westbahnhofem i zadrżałem na widok podpisupod tekstem: "Izaak".Data - 1933
[ Pobierz całość w formacie PDF ]