[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Jestem tego pewien.Szczerze mówiąc sądziłem, że już goprawie macie.Jeżeli jednak rzeczywiście kryje się w lasach Luny, to będzieciemusieli trochę poczekać.- Rudesind z widocznym zachwytem przyglądał się przezjakiś czas obrazowi.- Aha, zupełnie zapomniałem.Chcesz trafić do naszegomistrza Ultana.Musisz. - Wiem - skinąłem głową.- Powiedział mi już ten człowiek.Stary kurator wydął pogardliwie wargi. - Gdybyś go posłuchał, dotarłbyś zaledwie do Czytelni, astamtąd miałbyś jeszcze co najmniej wachtę drogi, o ile, rzecz jasna, w ogóledotarłbyś do celu.Najlepiej będzie, jeśli wrócisz drogą, którą tutajprzyszedłeś, dojdziesz do końca korytarza i zejdziesz na dół schodami.Stanieszprzed zamkniętymi drzwiami wal w nie tak długo, aż ktoś ci otworzy.To najniższypoziom magazynów, tam właśnie Ultan ma swoją pracownię. Ponieważ patrzył za mną, poszedłem w kierunku, który miwskazał, chociaż nie podobało mi się to, co mówił o zamkniętych drzwiach, zaśschodząc w dół zbliżałbym się do starożytnych tuneli, w których błąkałem siękiedyś w poszukiwaniu Triskele. Czułem się znacznie mniej peanie niż w tych częściach Cytadeli,które zdążyłem już dobrze poznać.Od tego czasu wielokrotnie miałem już okazjęsię przekonać, że obcy, którzy trafiają do niej z takich czy innych powodów, sąoszołomieni jej ogromem, a i tak stanowi ona przecież zaledwie drobną cząstkęrozciągającego się dookoła miasta, zaś my, którzy dorastamy w jej wnętrzu,poznając nazwy i wzajemne usytuowanie setek miejsc, niezbędnych dla tego, ktochciałby wśród nich znaleźć właściwą drogę, okazujemy się zupełnie bezradni wkażdym obcym terenie. Tak było i ze mną, kiedy podążałem drogą, którą wskazał mistary kurator.Wielkie pomieszczenie, w którym się znalazłem, wybudowane byłorównież ż ciemnej, czerwonawej cegły, zaś jego sklepienie wspierało się na dwóchkolumnach o głowicach w kształcie ogromnych, pogrążonych we śnie twarzy.Milczące usta i wyblakłe, zamknięte oczy wydały mi się znacznie bardziej groźneod przerażających lic znajdujących się na bramie wiodącej do naszej wieży. Na każdym z wiszących tam obrazów znajdowała się książka.Czasem było ich wiele i od razu rzucały się w oczy, czasem dopiero po dłuższejchwili dostrzegałem fragment okładki wystający z kieszeni spódnicy alboprzedziwny zwój słów skręconych dookoła siebie niczym gruby drut. Schody były wąskie, strome i nie miały poręczy.Prowadziły wdół ciasną spiralą, więc nie przeszedłem nawet trzydziestu stopni, kiedyznalazłem się niemal w zupełnym mroku.Niebawem musiałem wyciągnąć przed siebieręce i iść po omacku w obawie, że rozbiję sobie głowę o niespodziewanąprzeszkodę w postaci drzwi, które miałem podobno napotkać. Moje palce jednak nie trafiły na nie.Zamiast tego niemalupadłem usiłując zejść ze stopnia, którego już nie było i stanąłem bezradnie wkompletnej ciemności. - Kto tam? - zapytał potężny głos, dźwięczący niczym uderzeniedzwonu w wysoko sklepionej grocie.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]