[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - To jedź sam! - wrzasnęła rozwścieczona nie nażarty.- W inną stronę! Wyżej uszu mam już twoich humorów,wiedźminie! Regisa przepędziłeś, choć życie ci zratował,ale to twoja sprawa.Ale Cahir zratował mnie, tedymi druhem! Jeśli zaś tobie jest wrogiem, to wracaj do Armerii,wolna droga! Tam twoi przyjaciele już ze strykiemczekają! - Nie krzycz. - To nie stój niby koł.Pomóż mi wsadzić Jaskra nawałacha. - Ocaliłaś nasze konie? Płotkę też? - On ocalił - ruchem głowy wskazała na Cahira.-Jazda, w drogę.***** Przeprawili się przez Inę.Jechali prawym brzegiem,wzdłuż rzeki, przez płytkie łachy, przez łozy i starorzecza,przez łęgi i mokradła rozbrzmiewające rechotem żab,kwakaniem niewidocznych kaczek i cyranek.Dzień eksplodowałczerwonym słońcem, oślepiająco zalśnił naporośniętych grążelem taflach jeziorek, a oni skręcili kumiejscu, gdzie jedna z licznych odnóg Iny wpadała doJarugi.Teraz jechali przez mroczne, ponure lasy, w którychdrzewa wyrastały wprost z zielonych od rzęsy bagien. Milva jechała na czele, obok wiedźmina, cały czaszdając mu półgłosem relację z opowieści Cahira.Geraltmilczał jak głaz, ani razu nie obejrzał się, nie spojrzał naNilfgaardczyka, który jechał z tyłu i pomagał poecie.Jaskier trochę pojękiwał, klął i narzekał na ból głowy, aletrzymał się dzielnie, nie hamował pochodu.OdzyskaniePegaza i przytroczonej do siodła lutni znacznie poprawiłojego samopoczucie. Około południa wyjechali znowu na nasłonecznionełęgi, za którymi rozciągała się szeroka piań Wielkiej Jarugi.Przedarli się przez starorzecza, przebrodzili mieliznyi łachy.I trafili na wyspę, suche miejsce wśród bagieni kęp pomiędzy licznymi odnogami rzeki.Wyspa byłazakrzaczona i zarośnięta wikliną, rosło na niej kilka drzew,gołych, uschłych, białych od kormoranich odchodów. Milva pierwsza dostrzegła w trzcinach łódź, którąmusiał zagnać tu prąd.Pierwsza wypatrzyła też wśródwiklin polankę, świetnie nadającą się na popas. Zatrzymali się, a Wiedźmin uznał, że czas na rozmowęz Nilfgaardczykiem.W cztery oczy.***** - Darowałem ci życie na Thanedd.Żal mi się ciebiezrobiło, chłystku.Największy błąd, jaki popełniłem wżyciu.Nad ranem wypuściłem spod ostrza wyższego wampira,który z pewnością ma na sumieniu niejedno ludzkieżycie.Powinienem był go zabić.Ale nie myślałem o nim,bo myśl zaprząta mi jedno: dobrać się do skóry tym,którzy skrzywdzili Ciri.Przysiągłem sobie, że ci, którzy jąskrzywdzili, zapłacą za to krwią. Cahir milczał. - Twoje rewelacje, o których opowiedziała mi Milva,niczego nie zmieniają.Wynika z nich tylko jedno: na Thaneddnie udało ci się porwać Ciri, choć bardzo się starałeś.Teraz więc wleczesz się za mną, bym cię znowu doniej doprowadził.Byś mógł znowu położyć na niej łapy, bomoże wówczas twój cesarz daruje ci życie, nie pośle naszafot. Cahir milczał.Geralt czuł się źle.Bardzo źle. - Ona przez ciebie krzyczała po nocach - warknął.-W jej dziecięcych oczach urosłeś do koszmaru.A przecieżbyłeś i jesteś tylko narzędziem, tylko marnym sługusemtwego cesarza.Nie wiem, coś ty jej uczynił, by stać się dlaniej koszmarem.A najgorsze jest, że nie rozumiem,dlaczego mimo tego wszystkiego nie mogę cię zabić.Nierozumiem, co mnie powstrzymuje. - Może to - powiedział cicho Cahir - że wbrewwszystkim przesłankom i pozorom mamy ze sobą coś wspólnego, ty i ja? - Ciekawe, co. - Podobnie jak ty, ja chcę uratować Ciri.Podobnie jakty, nie przejmuję się, gdy kogoś to dziwi i zaskakuje.Podobnie jak ty, nie mam zamiaru nikomu tłumaczyć sięz pobudek. - To wszystko? - Nie. - Słucham więc. - Ciri - zaczął wolno Nilfgaardczyk - jedzie konnoprzez zakurzoną wieś.Z szóstką młodych ludzi.Wśródtych ludzi jest krótko ostrzyżona dziewczyna.Ciri tańczyw szopie na stole i jest szczęśliwa. - Milva opowiedziała ci moje sny. - Nie.Nie opowiedziała mi niczego.Nie wierzysz mi? - Nie. Cahir spuścił głowę, powiercił obcasem w piasku. - Zapomniałem - powiedział - że nie możesz miwierzyć, nie możesz mieć do mnie zaufania.Rozumiem to.Ale śniłeś przecież, tak jak i ja, jeszcze jeden sen.Sen,którego nikomu nie opowiedziałeś.Bo wątpię, byś chciałgo komukolwiek opowiadać.***** Można powiedzieć, że Servadio miał po prostuszczęście.Do Loredo przybył bez zamiaru szpiegowania kogośkonkretnego.Ale wieś nie bez kozery zwana była ZbójeckąPosadą.Loredo leżało przy Bandyckim Szlaku, brygancii złodzieje ze wszystkich położonych nad Górną Veldąokolic zaglądali tu, spotykali się, by sprzedawać lubwymieniać łupy, zaopatrywać się, odpoczywać i bawić aięw doborowym bandyckim towarzystwie.Wieś była kilkakrotniepalona, ale nieliczni stali i liczni napływowi mieszkańcywciąż ją odbudowywali.Żyli z bandytów, żyli wcaledostatnio.A szpicle i donosiciele, tacy jak Servadio,zawsze mieli szansę zdobyć w Loredo jakąś informację,która dla prefekta warta była kilku florenów. Teraz Servadio liczył na więcej niż kilka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]