[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Cindy. - Och, Mike.Tak bardzo cię kocham. - I ja cię kocham, dziecino.I chcę, żebyś zeszła z tegoprzeklętego statku. - Nie proś mnie o to.Bo mnie kochasz.A ja nie będę cięznów prosiła, żebyś przyszedł na pokład, bo naprawdę cię kocham.Rozumiesz to,Mike? Pragnął sięgnąć za ekran telewizora i ją pochwycić.- Tak,rozumiem - zmusił się do słów. - Kocham cię, Mike. - Kocham cię, Cindy. - Powiedzieli mi, że podróż tam i z powrotem trwaczterdzieści osiem lat, ale dla mnie będzie to jak parę tygodni.Och, Mike! Dowidzenia, Mike! Niech cię Bóg błogosławi! - Przesyłała mu pocałunki.Na palcachujrzał swoje trzy ulubione, wysadzane małymi szafirami pierścienie, którezrobiła, gdy po raz pierwszy zaczęła projektować biżuterię. Szukał w myślach jakiegoś sposobu, by ją przekonać; jakichśnowych racji, które do niej przemówią, i nie mógł niczego znaleźć.Czuł, jakrozprzestrzenia się w nim bezmierna pustka, jakby wirująca brzytwa wycinała muwnętrze.Jej twarz jaśniała.Nagle wydała mu się obca.Wyglądała jak ktoś z LosAngeles, jak jedna z osób zagubionych w fantazjach i mrzonkach; było to tak,jakby nigdy jej nie znał lub jakby udawał, że jest ona kimś innym, niż naprawdęjest.Nie.To nie tak.Ona nie jest takim kimś, to naprawdę Cindy.Jak zwyklepodąża za własną gwiazdą. Nagle nie mógł już dłużej patrzeć na ekran i odwrócił się,zaciskając wargi; poruszył lewą ręką, jakby coś odpychał.Żołnierze lotnictwamieli zakłopotany wyraz twarzy, jakby mimowolnie podsłuchali kogoś podczasnajbardziej intymnych chwil i teraz udawali, że nic nie słyszeli. - Ona nie jest szalona, pułkowniku - powiedział porywczoCarmichael.- Nie chcę, aby ktoś myślał, że to jakaś wariatka. - Oczywiście, panie Carmichael. - Ale ona nie zejdzie z tego statku.Słyszał ją pan.Zostanie na pokładzie i wraca z nimi tam, skąd przylecieli.Nic nie mogę na toporadzić.Nic jej stamtąd nie wyciągnie, chyba że poszedłbym tam i wywlókł jąsiłą.A tego nigdy nie uczynię. - Naturalnie, że nie.W każdym razie rozumie pan, że niemoglibyśmy pozwolić panu na wejście na statek, nawet gdyby chodziło owyprowadzenie jej stamtąd. - No i dobrze - powiedział Carmichael.- Nawet o tym niemarzyłem.O tym, by ją wyprowadzić lub przyłączyć się do niej.Niech leci: byłoto jej przeznaczone na tym świecie.Ale nie mnie.Nie mnie, pułkowniku.To poprostu nie moja rzecz.- Odetchnął głęboko.Pomyślał, że chyba dygocze.-Pułkowniku, nie ma pan nic przeciwko temu, że wyniosę się do diabła? Możepoczuję się trochę lepiej, jeśli wrócę stąd i zrzucę jeszcze trochę błota napożar.Sądzę, że mi to pomoże.Tak myślę, pułkowniku.Dobrze? Pułkowniku, odeślemnie pan z powrotem na Van Nuys? Wystartował po raz ostatni na DC-3.Chcieli, żeby zrzuciłchemikalia wzdłuż zachodniej płaszczyzny ognia, ale zamiast tego poleciał nawschód, w stronę statku, i zatoczył wokół niego szerokie koło. Głos przez radio polecił mu opuścić tę strefę, a onodpowiedział, że tak zrobi. Gdy zakręcał, w boku statku otworzył się właz i pojawił siętam jeden z Kosmitów.Wyglądał potężnie nawet z wysokości, na której znajdowałsię Carmichael.Ogromny, purpurowy stwór zstąpił ze statku, rozpostarł macki izdawał się wdychać pełne dymu powietrze. Carmichael pomyślał mgliście, by zlecieć niżej i zrzucićcały ładunek na tę istotę pogrążając ją w czerwonym błocie i wyrównując rachunekz Kosmitami za to, że zabrali mu Cindy.Potrząsnął głową.To szaleństwo,powiedział sobie.Cindy by zemdliło, gdyby dowiedziała się, że choćbyzastanawiał się nad czymś takim.Ale właśnie taki jestem, pomyślał.Pospolity,wstrętny, mściwy Ziemianin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]