[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyglądała mu się uważnie, od stóp do głów, poprzysięgając sobie w duszy, że gdyby tak, co daj Boże, drugi raz wyszedł z izby, to już nie głupia otwierać mu drzwi z klucza.W istocie awanturnik wyskoczył krzycząc jeszcze na schodach.Co tchu zamknęła drzwi, położyła się do łóżka i przykryła pierzyną.Tak w półsennym odurzeniu leżała ze dwie godziny, aż ją znowu zbudziło stukanie we drzwi.Był to Wiktor w towarzystwie owego złego Szwajcara i dzieci.Wiktor coś bąkał, ale prędzej dla okazania żonie, jak się to rozmawia po niemiecku, niż dla wyjaśnienia sprawy.- Czegóż ten od nas chce, Wiktor? - spytała Judymowa.- A to nasze dzieci obdarły mu wino.- Co za wino?- Wiesz, oni tu mają winne krzewy na ścianach.Ten biurger miał calutki front domu pokryty.Przyszedł Franek z Karolą, wzięły i obdarły wszystkie liście, powyrywały badyle ze ziemi.No i trzęsie hajba morowe powietrze ze złości.- Po cóżeście wy toto zrobiły?- Wielkie święto, że my liście urwali! - zaperzył się Franek.- Masz mama o co piekło robić.- Ten hajb mówi, że tu już do ciebie przychodził - rzekł Wiktor do żony.- A przychodził.Nawet dwa razy.Gadał sobie coś, ja słuchała.Wygadał, co wiedział, i poszedł.- Ech, już z tym narodem to człowiek nigdy do ładu nie dojdzie.To prawdziwy kryminał ten kraj! Tu o godzinie dziesiątej wieczorem już ci nie wolno we własnym mieszkaniu tupnąć obcasem w podłogę, bo się cały dom zleci.Nie wolno ci rozmówić się z drugim głośniej, nie wolno ci w kuchni trzymać wiązkidrzewa, palić ognia, jak wiatr wieje, nie wolno chlusnąć naftą dla podpalenia w piecu, bo zaraz dwadzieścia pięć franciszków kary - diabli wiedzą, co tu wolno.Szwajcar tymezasem wciąż do nich gadał.Judym wytłumaczył żonie, że on się tak dopytuje, po co te dzieci zrobiły mu taką krzywdę, żeby niszczyć dojrzewającą gałąź winną.Kto ich tego nauczył, żeby takimi łotrami być już w dzieciństwie.Sprawa została odłożona do późniejszego czasu, gdyż sam Judym nie rozumiał dobrze, co tamten gada.Wiedział tylko, że z tego mieszkania stanowczo go wyleją i że drugiego w mieście bezwarunkowo nie znajdzie.To go wprawiało we wściekłość.Przeklinał h a j b ó w na czym świat stoi, wymyślał im po polsku i po szwajcarsku.Wreszcie rzekł do żony:- Ja ci otwarcie powiem, że ja tu nie myślę siedzieć.- Gdzie?,- A tu.- Cóż ty znowu gadasz?- Ja rznę do Ameryki:- Wiktor!- To jest niewola, nie kraj! Zarabiam tu wprawdzie więcej niż w Warszawie, ale wiesz ty, ile przy Bessemerze płacą w Ameryce? Pisał mi Wąsikiewicz detalicznie.To jest dopiero pieniądz.- Cóż ty mówisz, cóż ty mówisz.- mamrotała.- To my już do dom nigdy.- Do Warszawy? Masz ci! Jakże ja mam wracać? Zgłupiałaś? A zresztą po jakie sto tysięcy diabłów?Myślał chwilę, a później mówił głośno, wstrząsając głową:- Moja kochana, Bessemer jest wszędzie na świecie.Ja idę za nim.Gdzie mi lepiej płacą, tam idę.Mam tu siedzieć w tej dziurze? Nie ma głupich!.W oczach Judymowej wędrowały wciąż ściany, okna i sprzęty.Upadła na poduszki jak bezwładne drewno i osłupiałymi oczyma patrzyła się w malowane deski sufitu, który się z nią dokądś, w nieskończoność, w zaświaty posuwał, posuwał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]