[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I moja podróż.Przybywamy z bardzo daleka.Stary, a nie możemy zobaczyć obrazów ani śpiącej;nie znaleźliśmy jeszcze oblicza Słońca. Stary zacisnął usta i odetchnął kilka razy głęboko. - Przybywacie.Pokażemy wam.Tej nocy pójdziecie wy; następnejnocy inni.jeśli się nie boicie.Pokażemy wam miejsce.Przez krótki czas niema w nim ludzi.Przez jedną godzinę.Ludzkiego liczenia.Ja wiem jak liczyć.Pójdziecie? Niebieskozęby nie wydał z siebie żadnego dźwięku. - Pójdziemy - powiedziała Satyna i poczuła opór, gdy pociągnęłago za rękę.Inni nie odezwali się.Nie było wśród nich takiego śmiałka.albokogoś aż tak ufającego obcemu Staremu. Stary wstał, a wraz z nim dwóch z jego grupy.Wstała teżSatyna, a za nią, nieco wolniej, Niebieskozęby. - Ja też idę - odezwał się Wielkolud, ale nie przyłączył się donich żaden z jego towarzyszy. Stary zmierzył ich dziwnie drwiącym wzrokiem i skinął ręką,żeby szli za nim.Ruszyli tunelami prowadzącymi do dalszych przejść, tunelami,którymi hisa mogli chodzić bez masek, ciemnymi miejscami, gdzie trzeba się byłowspinać wysoko po cienkim metalu i gdzie nawet hisa idąc musieli się schylać. - On jest szalony - syknął jej w końcu do ucha Niebieskozębydysząc ciężko.- I my jesteśmy szaleni, że idziemy za tym pomylonym Starym.Oniwszyscy, którzy długo tu przebywają, są dziwni. Satyna nic nie odpowiedziała, nie znajdując przeciw temużadnych argumentów oprócz swojej ciekawości.Bała się, ale szła za Starym, aNiebieskozęby szedł za nią.Pochód zamykał Wielkolud.Sapali wszyscy ciężko, gdyprzeszli schyleni długi odcinek albo wspięli się wysoko.Siła, jaką dysponowałStary i jego dwaj towarzysze, była.szalona, jak gdyby byli przyzwyczajeni dotakich wyczynów i wiedzieli, dokąd idą. Albo może, ta myśl zmroziła jej kości, był to jakiś dziwacznyżart Starego, który chciał ich zgubić gdzieś głęboko w mrocznych przejściach,gdzie mogli się błąkać, aż umrą z wyczerpania, żeby dać nauczkę innym. I gdy już była niemal pewna, że jej obawy nie są płonne, Staryi jego towarzysze dotarli do miejsca postoju i naciągnęli na twarze maski, cooznaczało, że znajdują się w miejscu, w którym następuje zmiana powietrza naludzkie.Satyna nasunęła swoją maskę na twarz, a Niebieskozęby i Wielkoluduczynili to w ostatniej chwili, bo drzwi za nimi zamknęły się, a drzwi przednimi otworzyły na jasny hol, białe podłogi i zieleń roślin, a tu i tam nieliczniludzie przemierzali samotną wielką przestrzeń.było tu zupełnie inaczej niż wdokach.Była tu czystość i światło, a dalej ogromny mrok, do którego chciał ichzaprowadzić Stary. Satyna poczuła, jak Niebieskozęby wsuwa swoją dłoń w jej rękę,a Wielkolud przysuwa się bliżej do nich obojga, i weszli w ciemność jeszczerozleglejszą od jasnego miejsca, przez które właśnie przeszli, gdzie nie byłościan, tylko niebo. Gwiazdy przesuwały się wokół nich oszałamiając swym ruchem,magiczne gwiazdy, które przeskakiwały z miejsca na miejsce płonąc ogniem czystymi spokojniejszym, niż kiedykolwiek widziało je Podspodzie.Satyna puściłatrzymającą ją dłoń i ruszyła przed siebie w nabożnym zachwycie rozglądając siędokoła szeroko otwartymi oczyma. I nagle rozbłysło światło, wielki płonący dysk z plamkamiczerni, tryskający ogniami. - Słońce - zaintonował Stary. Nie było tu jasności, nie było błękitu, tylko ciemność igwiazdy, i straszliwy, bliski ogień.Satyna drżała. - Tam jest ciemno - zaprotestował Niebieskozęby.- Jak może byćnoc tam, gdzie jest Słońce? - Wszystkie gwiazdy są krewnymi wielkiego Słońca - powiedziałStary.- Taka jest prawda.Wielkie Słońce błyszczy w ciemnościach i jestwielkie, tak wielkie, że my przy nim jesteśmy jak pył.Jest straszne i jegoognie przerażają ciemność.Taka jest prawda, Niebo-Ją-Widzi, takie jestprawdziwe niebo: takie jest twoje imię.Gwiazdy są podobne wielkiemu Słońcu, alesą daleko, daleko od nas.Tego się dowiedzieliśmy.Patrzcie! Ściany pokazują namsamo Nadwyże i wielkie statki na zewnątrz doków.I jest tam Podspodzie.Patrzymyteraz na nie. - A gdzie jest obóz ludzi? - spytał Wielkolud.- Gdzie jeststara rzeka? - Świat jest okrągły jak jajko i jego część odwraca się tyłemdo Słońca; i wtedy na tej stronie jest noc.Może gdybyście lepiej sięprzyjrzeli, zobaczylibyście starą rzekę; tak myślę.Ale nigdy nie zobaczycieobozu ludzi.Jest za mały na obliczu Podspodzia. Wielkolud objął się ramionami i drżał. Ale Satyna poszła między stolikami i znalazła się na pustymmiejscu, gdzie wielkie Słońce świeciło w swojej prawdzie, przezwyciężającciemność.straszne było, pomarańczowe jak ogień i wypełniało wszystko swojągrozą. Pomyślała o śniącym człowieku-kobiecie imieniemSłońce-Jej-Przyjacielem, której octy zawsze ogrzewał ten widok i włosy zjeżyłysię jej na karku. I rozrzuciła szeroko ramiona i obróciła się obejmując całeSłońce i jego dalekie rodzeństwo, zatraciła się w nich, bo przybyła wreszcie dotego Miejsca, dla poszukiwania którego wybrała się w podróż.Napełniała oczy tymwidokiem, widokiem patrzącego na nią Słońca, i już nigdy nie będzie mogła byćtaka, jaka przedtem była.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]