[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wódz zaśmiał się i znowu uderzył.Holgerowi w jakiśsposób udawało się odbijać ciosy.Większość z nich.Pozostałe z hukiem waliły wjego hełm i kolczugę.Zaczął zataczać się.Obok wodza stanęło jeszcze dwóch jegoludzi. Za ich plecami pojawił się Carahue.Jego szabla świsnęła wpowietrzu.Jeden z pogan chwycił się za ramię, patrząc z bezbrzeżnym zdumieniem,jak zostaje mu ono w ściskającej je dłoni.Holger ciął nisko i drugi znapastników wycofał się, mocno kulejąc.Wódz odwrócił się i natarł na Saracena.Zaczęli krążyć wokół siebie, ze szczękiem metalu parując swoje ciosy iobrzucając się przekleństwami. Koń Alianory kwiknął z bólu i zwalił się na ziemię.Białałabędzica uniosła się w powietrze i chwilę później zanurkowała, mierząc dziobemw oczy wrogów.Holger wstrzymał oddech.Ktoś wyszczekał rozkaz i koło Holgera zfurkotem przeleciały ciśnięte włócznie.Zapominając, że jest ranny i wyczerpany,Duńczyk runął do ataku.Jego miecz pracował jak kosa.Papillon stanął dęba,nadnaturalnie wielki.Przednimi kopytami rozłupywał czaszki, rżeniem zagłuszałwojenne okrzyki.Człowiek i koń rozgonili grupę, rzucającą włócznie i wrócili dokamienia. Hugi wygrzebał się spod bezwładnego ciała swegoprzeciwnika, otrzepał ręce i dołączył do nich.Tuż obok wylądowała Alianora i zpowrotem zmieniła się w kobietę.Chwilę później przycwałował Carahue.Holgerwłożył stopę w strzemię i wskoczył na Papillona.Kopniakiem w zęby odgoniłjakiegoś dzikiego, który próbował go ściągnąć na ziemię.Schylił się, odczepiłtarczę i założył j ą na ramię.Rękę, trzymającą miecz wyciągnął ku Alianorze.Dziewczyna chwyciła ją i po chwili już siedziała za Holgerem.Carahue w podobnysposób wciągnął Hugiego.Rycerze spojrzeli na siebie, skinęli głowami i ruszylido bitwy. Przez kilka następnych minut cięli, rąbali, kłuli.A potemnagle wokół nich zrobiło się pusto.Przeciwnicy zrejterowali.Holger i Carahuewrócili pod menhir, dysząc ciężko.Ich miecze spływały czerwienią.Krew plamiłaubrania, ręce, twarze.Blask ognia odbijał się w krzepnących kałużach.Wszędzieleżały ciała, niektóre jeszcze poruszały się, jęczały.Ludożercy skupili się wposępną gromadę na skraju pola widzenia, jedynie ich broń błyszczała wyraźnie.Holger zobaczył wodza, bez dumnego nakrycia głowy i ze zdartym częściowoskalpem, który podnosił się ciężko z ziemi, żeby za chwilę pośpieszniepokuśtykać do swoich ludzi. Carahue błysnął zębami w uśmiechu. - Godna, godna walka! - wysapał.- Na rękę Proroka.Proroka Jezusa.Sir Rupercie, myślałem, że tylko jeden człowiek na świeciepotrafi walczyć tak, jak ty walczyłeś! - Ty sam niemało pokazałeś - powiedział Holger.- Wolałbymjednak, żeby ci się udało wykończyć tego ich dowódcę.Za chwilę zmusi ich donastępnego ataku. - Strzałami z nami skończą - zadeklarował Hugi.- Gdybychoćby odrobinę oleju mieli we łbach, już byśmy tu leżeli, jeże udając. Holger odwrócił się, żeby spojrzeć na Alianorę.Z jejlewego ramienia ściekała strużka krwi.Serce zamarło w nim z przerażenia. - Jesteś ranna? - Głos załamał mu się w falset. - Nie, nic poważnego.- Uśmiechnęła się drżącymi wargami.-To tylko strzała.Ugodziła mnie w skrzydło. Przypatrzył się ranie.W normalnych warunkach powiedziałby,że skaleczenie jest paskudne, ale biorąc pod uwagę obecne okoliczności,rzeczywiście nie było poważne.Poczuł ogromną.obezwładniającą ulgę. - Zbuduję kaplicę.świętemu Sebastianowi.w podzięce -wyszeptał.Ręka Alianory otoczyły go w talii. - Masz lepszy sposób na okazanie zadowolenia - powiedziałacicho, tuż przy jego uchu.Carahue przerwał im szorstko: - Niczego nie będziemy w stanie zbudować, jeśli zaraz stądnie uciekniemy.Jeżeli szybko ruszymy w dół, Rupercie, może zdołamy wymknąć siępościgowi. W jednej chwili słabość opuściła Holgera. - Nie - powiedział.- To jest jedyna droga, którą możemydojść do Świętego Grimmina.Inne przejścia, nawet gdyby udało nam się jeodnaleźć, są z pewnością strzeżone jeszcze mocniej.Musimy iść tędy.- Prosto wich ramiona? - krzyknął Saracen.- Mamy wspinać się na to osypisko, po ciemku,atakowani przez stu wojowników? Coś ci się chyba w głowie pomieszało. - Możesz uciekać, jeśli taka twa wola - powiedział Holgerlodowatym głosem.- Ja muszę jeszcze tej nocy dotrzeć do kościoła. Hugi spojrzał na niego nieruchomym wzrokiem, tak uważnie,że Holger nagle poczuł się nieswojo.- No, co cię gryzie? - warknął.- W tymprzesmyku prawdopodobnie umrzemy.Wiem to.Uciekaj razem z Carahue.Pójdę sam. - Nie. Zapadła cisza, w której Holger wyraźnie słyszał bicie swegoserca. W końcu krasnolud odezwał się, powoli i chrapliwie: - Jako że ci padło na mózg honorowego durnia z siebierobić, ja choć trochę muszę złagodzić skutki twej głupoty.Dobrze ci wiadomo, żeprzez ten przesmyk nie sposób nam się przebić.Jest jednak inna droga na górę inikt tam za nami nie polezie.Mogę wyniuchać wejście do jamy trolla, a nos mimówi, że to niezbyt daleko.Pewnikiem niejeden tam korytarz ponad skały wiedziei możem mieć nadzieję, że sam troll gdzieś wylazł, albo śpi, albo poszedłgłęboko i nic się o nas nie dowie.Mała to szansa, jednak widzi mi się, że innejnie mamy.No i co powiesz? Aż tak bardzo chcesz do tego nawiedzonego kościołasię dostać? Holger usłyszał nerwowe westchnienie za swoimi plecami. - Carahue - powiedział - weź Alianorę i postaraj siędoprowadzić ją w bezpieczne miejsce.Hugi i ja musimy iść do siedziby trolla. Dziewczyna chwyciła go za pas. - Nie - powiedziała gniewnie - nie pozbędziesz się mnie takłatwo.Ja również idę. - I ja - dodał Carchue, przełknąwszy ślinę.- Nigdy jeszczenie zdarzyło mi się unikać przygody. - Durnie! - parsknął Hugi.- Wasze kości bieleć w onejjamie będą, aż w proch się rozsypią.Nie pierwsiścic z rycerzy, co zginęli, cotyle w sobie dumy mieli, że na rozum już miejsca nie stało.I żal mi jeno.żedziewczyna wraz z wami może tam swój koniec znaleźć.No, do galopu sięszykujcie!następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]