[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.w tym tempie nie zajmie mu to dłużej niż dzień.Może jeszcze noc.Zakilka godzin zakończy dzieło życia, odpocznie trochę i będzie się zachwycałmałymi sprawami, które niesie codzienność, pospolitymi sprawami, jak dotądprzeszkadzającymi tylko w nie ukończonej pracy. Martin Silenus westchnął powtórnie i zaczął upychać manuskryptw bagażu.Poszuka gdzieś światła.rozpali ognisko, użyje do tego tapetSmutnego Króla Billy'ego.Napisze resztę na dworze przy świetle kosmicznejbitwy, jeśli będzie musiał. Trzymał ostatnie kilka stron i pióro w ręku.Odwrócił się, żebyodszukać wyjście. Coś stało w ciemnej hali. Lamia, pomyślał.Poczuł rozczarowanie zmieszane z ulgą. Ale to nie była Brawne Lamia.Silenus zauważył ogromną masę nadługich nogach, grę światła gwiazd na kadłubie, cień wielu ramion i rubinowypołysk piekielnych kryształów zastępujących oczy.Silenus jęknął i usiadł. - Nie teraz! - krzyknął.- Przepadnij, niech cię diabli! Wysoki cień zbliżył się, szedł bezszelestnie po ceramicznejpodłodze.Niebo rozbłysnęło krwistoczerwoną eksplozją i poeta dostrzegł ciernie,ostrza i drut kolczasty. - Nie! - krzyknął.- Odmawiam.Zostaw mnie. Chyżwar podszedł jeszcze bliżej.Ręka Silenusa drgnęła,podniosła pióro i napisała na pustym marginesie ostatniej strony: JUŻ CZAS,MARTINIE. Poeta popatrzył na to, co napisał, powstrzymując nagłą chętkę,by wybuchnąć wariackim chichotem.Z tego, co wiedział, Chyżwar nigdy nieprzemówił - nigdy nie porozumiewał się z nikim.Chyba że za pośrednictwem bólu iśmierci. - Nie! - wrzasnął znowu.- Mam jeszcze coś do zrobienia.Weźsobie kogoś innego, niech cię diabli! Silenus przytulił do siebie manuskrypt, podniósł ostatnie kilkastron ze stołu, żeby nie można było na nich nic napisać.Pokazał zęby wkoszmarnym, zastygłym uśmiechu. BYŁEŚ GOTÓW ZAMIENIĆ SIĘ MIEJSCAMI ZE SWYM PATRONEM.RękaSilenusa napisała to na blacie stołu. - Nie teraz! - wrzasnął poeta.- Billy nie żyje! Pozwól midokończyć, proszę! - W swoim długim życiu Martin Silenus nigdy o nic nie prosił.Teraz błagał: - Proszę, och, proszę: Proszę, pozwól mi tylko dokończyć. Chyżwar postąpił jeszcze o krok.Był tak blisko, że jegoszkaradny tułów zakrywał światło gwiazd i rzucał cień na poetę. NIE, napisała ręka Silenusa, a potem pióro wypadło mu z dłoni.Chyżwar wyciągnął długie ramiona, a jego ostre palce przebiły ręce poety dokości. Martin Silenus wrzeszczał, gdy potwór unosił go pod kopułęsali.Wrzeszczał, gdy zobaczył wydmy i drzewo wyrastające z doliny. Drzewo było większe niż dolina, wyższe od gór, które przebylipielgrzymi.Górnymi gałęziami zdawało się sięgać próżni kosmicznej.Zrobione zchromowanej stali, a jego gałęzie jeżyły się od igieł i kolców.Na tych kolcachwiły się i drżały ludzkie postacie - dziesiątki tysięcy ludzi.Silenus przemógłból i skoncentrował wzrok.Rozpoznawał niektórych.To były ciała, nie dusze alboinne abstrakty.I najwyraźniej cierpiały piekielne męki. TAK BYĆ MUSI, napisała ręka Silenusa na zimnym korpusieChyżwara.Krew kapała na piasek i rtęciową powłokę. - Nie! - wrzasnął poeta.Bił pięściami o drut kolczasty iostrza skalpeli.Odpychał się, walczył i wykręcał, mimo że potwór przycisnął gomocniej, nawlekając na ostrza swego cielska jak motyla na szpilkę.To nie trudnydo wyobrażenia ból, ale poczucie niepowetowanej straty mieszało zmysły Silenusa.Prawie dokończył poemat.Prawie go dokończył! - Nie! - ryknął Silenus wyrywając się jeszcze silniej, ażmgiełka rozpylonej krwi i miotane przez poetę obsceniczne wyrazy wypełniłypowietrze.Chyżwar niósł go ku drzewu. Wrzaski odbijały się echem w umarłym mieście.Z minuty naminutę stawały się coraz słabsze.Ciszę przerywały tylko gołębie, wracające dogniazd, frunące w stronę potrzaskanych kopuł i wież z łagodnym trzepotemskrzydeł. Wiatr wzmógł się, obijał się o szyby z perspexu i sztukaterię,przemiatając z miejsca na miejsce zbutwiałe liście leżące przy wyschniętychfontannach.Przenikał do wnętrza sali jadalnej przez potrzaskane okna i unosiłstrony manuskryptu we wdzięcznym korkociągu.Niektóre stronice wymknęły się nazewnątrz, wiatr rozwiał je po cichym podwórcu, pustych chodnikach wokółrozwalonego akweduktu. Po chwili wiatr zamarł.W Mieście Poetów nic się już nieporuszało.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]